Zagrożenie może być szansą - rozmowa z Andrzejem Koźmińskim – profesorem i rektorem Akademii Leona Koźmińskiego

Zagrożenie może być szansą - rozmowa z Andrzejem Koźmińskim – profesorem i rektorem Akademii Leona Koźmińskiego

Andrzej Koźmiński/fot. Wprost
Rozmowa z Andrzejem Koźmińskim – profesorem i rektorem Akademii Leona Koźmińskiego
Wprost: Jak kryzys gospodarczy wpłynął na program i ofertę studiów MBA w Polsce?

W tej chwili nie widać ani zmniejszenia zainteresowania studiami MBA, ani osób, które by się ze studiów wycofywały z powodów ekonomicznych, ani jakichkolwiek innych. My utrzymujemy stałą ofertę. Być może dodamy do niej nowy punkt, jakim jest zarządzanie w sytuacji kryzysowej. Ale musimy nad tym trochę popracować. Sądzę, że sytuacja stanie się bardziej wyraźna na wiosnę. W tej chwili nie ma żadnych objawów, które by wskazywały na to, że jest źle. Na pewno nie jesteśmy ani spanikowani, ani nawet nie jesteśmy pesymistami.

Nie taki zatem kryzys straszny, jak go malują...

W tej sprawie istnieje pewien paradoks, o którym się zapomina. Każde zagrożenie można przekształcić w szansę. W okresie kryzysu ludzie walczą o poprawę swojej pozycji zawodowej, w czym pomagają studia podyplomowe. To jest swojego rodzaju inwestycja, która może się opłacić. Zauważyłem, że jest wiele osób, które zaczynają myśleć o dodatkowych studiach podyplomowych, po to, żeby swoją karierę przyspieszyć i podbudować.

Czyli kryzys to bardziej wyzwanie niż problem?

Tak. Jest to wyzwanie dla nas wszystkich. W tej chwili trudno ocenić, jak bardzo w Polskę ten kryzys uderzy. Na pewno będzie miał swoje następstwa w spowolnieniu gospodarczym, ale jak głęboko sięgnie to spowolnienie, nikt nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie w sposób kompetentny.

Jak wygląda sytuacja w USA i Europie Zachodniej? Czy działania są bardziej zdecydowane?

W USA jest kompletna dezorientacja. W Europie Zachodniej natomiast występuje zjawisko odwrotne. Nastąpił wzrost zainteresowania i zapotrzebowania na studia z zarządzania i na studia podyplomowe. Być może u nas będzie podobnie. Nie sądzę żebyśmy bardzo „ucierpieli". Myślę, że raczej pozostaniemy na stałym poziomie. Do tej pory mieliśmy co roku bardzo silny wzrost zainteresowania naszymi studiami podyplomowymi. Ostatnio rekrutowaliśmy 1200-1300 osób. Jest to dość dużo.

Jakie wymagania stawiają studentom uczelnie MBA?

Podstawa to język obcy. Bez jakiejkolwiek znajomości języka angielskiego jest trudno studia ukończyć. We współczesnym świecie, jak ktoś nie mówi po angielsku, to jest rzeczywiście poważny problem. Kandydaci przechodzą standardowy test, który jest stosowany na całym świecie. Osoby, z niskimi wynikami nie są przyjmowane. Oprócz testu w naszej uczelni przeprowadzamy jeszcze rozmowę. Nie jest więc tak, że na studia wpuszczamy każdego. Co się tyczy doświadczeń, 3 lata to minimum. Z reguły nasi studenci MBA mają większe doświadczenie. To oczywiście im pomaga.

Na czym polega zarządzanie kryzysem w firmie?

Z całą pewnością trzeba ciąć koszty, także osobowe. Nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Co więcej, jeżeli się opóźnia zwolnienia, to wówczas firma naraża się na większe kłopoty w przyszłości. Takie cięcia to jest szansa dla przedsiębiorstwa. Pozwalają zamienić w przyszłości gorsze osoby na lepsze, wyżej wykwalifikowane. Trzeba oczywiście utrzymać podstawową grupą pracowników. Czyli pracodawca musi sobie sporządzić listę tych ludzi, którzy muszą zostać, a następnie zobaczyć, co zrobić z całą resztą. Poza tym, trzeba mieć przygotowanych kilka scenariuszy mniej lub bardziej drastycznych oszczędności, w zależności od tego, jak będzie wyglądać sytuacja. Kręgosłupem każdego scenariusza jest oczywiście budżet.

Jakie scenariusze można zastosować w firmie?

Trzeba przede wszystkim przewidzieć czarny scenariusz i być na niego przygotowanym. Co więcej – trzeba mieć rezerwy. Tak samo w życiu prywatnym, jak i w zarządzaniu, trzeba mieć schowanych parę groszy, do których można sięgnąć. Muszą być na wypadek zdarzeń, których się w ogóle nie spodziewamy. Najprościej mówiąc, trzeba mieć płynną gotówkę do dyspozycji. Gospodarka rynkowa przechodzi cyklami. W związku z tym, jak są dobre czasy, trzeba oszczędzać, po to, by móc do tego sięgnąć w sytuacjach trudnych. Oczywiście taka polityka jest kosztowna. Przecież te pieniądze można było gdzieś zainwestować, coś kupić, ale bezpieczeństwo kosztuje. Ten okres przecież się skończy.

Czy tego studenci uczą się na studiach MBA?

Owszem. Wśród naszych słuchaczy jest wiele osób, które zrobiły kariery, są na wysokich pozycjach. Staramy się, żeby te studia miały charakter praktyczny. To znaczy, żeby oni nie tylko rozumieli to, co się dzieje, ale także umieli dobrać odpowiednie instrumenty. I dlatego nasze studia cieszą się dobrą opinią, mają dwie najważniejsze na świecie akredytacje – EQUIS i AMBA. To nam daje dobrą pozycję.

Jak studenci MBA zdobywają nowe umiejętności?

Pomagają im w tym tzw. projekty, które wykonują w kilkuosobowych grupach. Są często przeznaczone dla konkretnych firm, które uczestniczą w ich ocenie. Zdobywanie doświadczenia nie powinno jednak oznaczać wąskiego praktycyzmu. Jeżeli ktoś nie ma pewnej wiedzy teoretycznej, to trudno mu jest rozumieć świat. My staramy się przekazać wiedzę, która ma charakter ogólniejszy, wiedzę ściśle menedżerską i umiejętności. To wszystko w jednym pakiecie w czasie trzech semestrów studiów zaocznych wymaga intensywnego wysiłku i ciężkiej pracy. Osoby, które się na to decydują muszą w tym okresie zrezygnować z bardziej rozbudowanego życia prywatnego, bo to się po prostu nie da pogodzić.

Czy absolwenci MBA mogą spać spokojnie w dobie kryzysu?

W dobie kryzysu nikt spać spokojnie nie powinien.

A bardziej spokojnie...

Bardziej spokojnie niż inni w tym sensie, że kwalifikacje dają im większe szanse. Zarówno do tego, żeby wyprowadzić z poślizgu firmę, którą kierują, jak i ewentualnie znaleźć inne miejsce pracy, inne możliwości. Ale tak całkiem spokojnie w dobie kryzysu to nikt nie powinien spać. Jest takie powiedzenie twórcy Intela Andrewa Grove’a – „Tylko paranoicy przeżywają". To jest może trochę za daleko posunięte twierdzenie, ale coś w tym jest. Trzeba mieć zawsze oczy dookoła głowy i obserwować to, co się dzieje.

Czym różnią się uczelnie MBA w Polsce i w USA?

Przez wiele lat pracowałem na uczelniach amerykańskich, uczyłem studentów MBA. Ostatnio przez 6-7 lat pracowałem w Los Angeles. Wymogi dla studentów są zasadniczo takie same i programy są podobne. W Ameryce często spotykane są studia dzienne, które u nas nie mają powodzenia, ponieważ ludzie nie mogą sobie pozwolić na przerwanie kariery zawodowej. Tam to oznacza, że człowiek pracuje, zaoszczędza na studia, przerywa karierę, zdobywa nowe kwalifikacje i po półtora roku wraca na rynek pracy. U nas jest to praktycznie niemożliwe.

Z którymi studentami lepiej się współpracuje?

Amerykańscy studenci są porządniejsi, bardziej obowiązkowi, mają znacznie lepsze umiejętności matematyczne. Natomiast są mniej kreatywni od Polaków. Mają mniej fantazji i podobnie, jak Polacy źle pracują w grupach. Każdy chce być gwiazdą, a w związku z tym są ciągłe tarcia, problemy i nieporozumienia. Pod wieloma względami jest podobnie.

Co nas zatem różni?

Trzeba pamiętać, że programy MBA są produktami markowymi. Płaci się za markę. Marka wiąże się z reguły z jakością, np. te akredytacje, o których mówiłem. Co daje nam pewną przewagę. Natomiast powiedzmy sobie szczerze, nasz dyplom nie jest tyle wart, co dyplom Harvardu. Nie tracimy nadziei, że ta luka będzie coraz mniejsza. Zasadniczych różnic w programach nie ma. Są niewątpliwie różnice kadrowe. Na najlepszych uczelniach wykładają wykładowcy, którzy są mistrzami w swojej dziedzinie. Oczywiście także staramy się mieć bardzo dobrych wykładowców, ale ogólnie sprawność dydaktyczna naszej kadry jest nieco mniejsza niż wykładowców amerykańskich. Często jest tak, że ludzie którzy mają wybitne osiągnięcia naukowe, nie są najlepszymi dydaktykami i odwrotnie.

Czy na przestrzeni lat zmienił się sposób myślenia polskiego menedżera?

Polscy menedżerowie są znacznie lepiej wykształceni. Większość z nich studia menedżerskie ma za sobą, czytają anglojęzyczne pisma branżowe, czego wcześniej nie robili. Co więcej, internet bardzo poprawił możliwości zdobywania informacji. Nasi menedżerowie dość dobrze opanowali tzw. twarde umiejętności menedżerskie, taki jak finanse, zarządzanie, logistykę, marketing, nawet zarządzanie zasobami ludzkimi. Natomiast mają ciągle problemy z tymi miękkimi, tzn. przywództwem, komunikowaniem się, negocjacjami, rozwiązywaniem konfliktów.

Z czego to wynika?

Jest kilka przyczyn, które można wymienić. Po pierwsze – jest to tzw. wyższa szkoła jazdy. Do tego się dochodzi w którejś generacji. Tak samo, jak dziwimy się, że nasi kierowcy są kiepscy, a amerykańscy są znacznie lepsi. Po prostu dlatego, że ludzie od trzech pokoleń spędzają znaczną część życia w samochodach. To samo jest z zarządzaniem. Poza tym, miękkich umiejętności trudniej nauczyć. Uczenie przywództwa to bardzo ciężka sprawa, bo jest w tym jakaś magia, coś, czego się nie da ściśle opisać.

Plus naturalne predyspozycje...

Oczywiście, trzeba je mieć, a nie wszyscy je posiadają. Są tacy, którzy mogą swoje predyspozycje poprawić i tacy, którzy powinni zająć się czymś innym. Poza tym są też pewne problemy kulturowe. Polska jest społeczeństwem, w którym istnieje dosyć silne poczucie hierarchii. Jest boss, mniejszy boss, jeszcze mniejszy boss, a później gdzieś tam pracownik. Każdy ma odpowiednie przywileje. To nie sprzyja dobrej komunikacji. Bo, żeby się dobrze komunikować struktura powinna być płaska. Poza tym trzeba umieć rozmawiać z różnego typu ludźmi. Jest taka metoda zarządzania, którą ja nazywam „zarządzanie przez wałęsanie"...

Brzmi tajemniczo. Na czym ona polega?

Chodzę po firmie, zaczepiam różnych ludzi i z nimi rozmawiam. Z tego się można bardzo dużo dowiedzieć i nauczyć. To jest zjawisko, które w naszej kulturze rzadko występuje. U nas, nawet w nowocześnie zarządzających firmach, szef ma gabinet gdzieś na wysokim piętrze. Ma specjalną windę, którą wjeżdża na górę, prosto z garażu, po to, żeby się z nikim nie spotkać. Ma dwie czy trzy waleczne sekretarki, które go chronią przed jakimkolwiek kontaktem z rzeczywistością. To jest bardzo niebezpieczne. Powinien zupełnie inaczej się zachowywać. Jeździć windą, którą jeżdżą wszyscy inni, chodzić na obiad do stołówki, tak jak wszyscy, przysiadać się do różnych ludzi i z nimi rozmawiać. I tego trzeba się nauczyć.

Czy Polscy menedżerowie mają jeszcze jakieś wady?

Tak. Polacy są bardzo złymi komunikatorami. Mówią długo i niejasno. Najpierw robią wstęp, a gdzieś na końcu gubi się konkluzja. Powinno się zacząć zawsze od tego, co jest najważniejsze. Nie potrafimy też dobrze pisać. Mam na myśli prasę korporacyjną. Artykuły są napisane w sposób niejasny, zawiły. Nie bierze się także pod uwagę tego, że ludzie zwracają największą uwagę na to, co usłyszą od kogoś w rozmowie. Żaden komunikat, e-mail czy gazeta nie zastąpi człowiekowi bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem. To trzeba opanować – umiejętności międzyludzkie.

Czego udało nam się nauczyć?

Miękkie umiejętności nie są naszą mocną stroną, ale nauczyliśmy się w krótkim czasie twardych i to jest też osiągnięcie. Warto pamiętać, że w 1989 roku nikt nie miał pojęcia o przyzwoitej rachunkowości zarządczej, nikt nie wiedział, co to jest marketing itd.

Czy wielu studentów z zagranicy wybiera studia w Polsce?

Jesteśmy wyjątkową uczelnią, dlatego że u nas każdy student studiów dziennych ma możliwość odbycia jednego semestru studiów za granicą. Mamy ok. 70-90 umów o wymianę. Ale mamy też pełną równowagę między studentami wyjeżdżającymi a przyjeżdżającymi. Na ogół w polskich uczelniach jest duża przewaga wyjeżdżających z Polski. U nas jest ich dokładnie tyle samo.

Z czego to wynika?

Mamy kilka programów, które są w całości nauczane po angielsku. Dzięki temu wielu studentów zagranicznych przyjeżdża do nas na całe studia. To jest istotne także dla naszych studentów, ponieważ stwarza międzynarodową atmosferę, na korytarzu się słyszy różne języki, spotyka się różnych ludzi. Słuchacze muszą przyzwyczajać się do tego międzynarodowego charakteru, bo biznes jest międzynarodowy.

Studenci w wielu krajach w Europie i na świecie mogą studiować w języku angielskim. Co zatem przyciąga ich do Polski?

Są ludzie, którzy interesują się tym rejonem z takich czy innych względów. Grupą najliczniej reprezentowaną na naszej uczelni są Francuzi. Co ciekawe, Francuzi mają pewne trudności językowe. Mówią zazwyczaj źle po angielsku. A mimo to, czują się tutaj dobrze. Być może wolą przyjechać do nas niż do kraju anglojęzycznego. Po drugie liczy się to, że my jesteśmy we wszystkich tych międzynarodowych rejestrach jako uczelnia akredytowana, taka, która ma liczący się dyplom.

Jak pomagają im Państwo w zaaklimatyzowaniu się?

Dbamy o nich, staramy się pomóc w sprawach bytowych. Poza tym nasi studenci wprowadzają ich w sprawy uczelni, są ich przewodnikami i przyjaciółmi. To wszystko stanowi dobrą wizytówkę i dlatego chętnie do nas przyjeżdżają. Najważniejsze, że mają do wyboru pełną gamę programów nauczanych w całości po angielsku i że uczelnię wyróżnia przyjazny klimat, bo nie wszystkie mają taką atmosferę. Jesteśmy mniej zbiurokratyzowani. Staramy się, żeby to było załatwione w sposób przyjazny. Oczywiście formalności trzeba zachować, ale w sposób pro-studencki.

Rozmawiała: Anna Buczek