Festiwal Filmowy w Gdyni – relacja, cz. 2

Festiwal Filmowy w Gdyni – relacja, cz. 2

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kadr z filmu „Córki dancingu”, fot. Robert Pałka
Kadr z filmu „Córki dancingu”, fot. Robert Pałka Źródło: Festiwal Filmowy w Gdyni
Filmy wyświetlone w trakcie drugiego dnia festiwalu obniżyły poziom prezentowanego dotychczas repertuaru. „Żyć nie umierać” i „Córki dancingu” rozczarowują; szczęśliwie pocieszenia szukać można w „Paniach Dulskich”.

Żyć nie umierać

Podziwiam aktorów, którzy całkiem poświęcają się roli, którzy wkładają serce w postać, którą kreują na ekranie. Grają całym sobą, od początku do samego końca, dają z siebie dwieście procent, jakby każda rola była tą najważniejszą, jakby zależało od niej wszystko. Ten wysiłek jest godny podziwu szczególnie w przypadku produkcji przeciętnych, słabo napisanych, opowiadających zwyczajne historie. To właśnie występ perfekcyjnego aktora staje się podstawowym i jedynym plusem takiej produkcji. Rola obrońcy obrazu przypadła tym razem Tomaszowi Kotowi, który jest największym pozytywem, jaki można odnaleźć w tym sztampowym filmie. Filmie, który nadaje się bardziej do telewizji niż do kina. Ot, jedna z wielu opowieści o walce jednostki ze śmiertelną chorobą, nakręcona z kontrastującym optymizmem i poczuciem humoru. Ten wielokrotnie przerabiany w kinie temat znajdywał już lepsze wykonania. Historia, która rozwija się w typowym kierunku, niczym szczególnym nie zaskakuje. Nie jest to też film biograficzny, mimo że widać inspirację postacią Tadeusza Szymkowa, jego charakterem, zawsze optymistycznym podejściem do życia.

Kadr z filmu „Żyć nie umierać”, fot. Jacek Piotrowski

Tomasz Kot jest obecnie na fali. W zeszłym roku doceniono w Gdyni jego rolę w „Bogach”; teraz również jest całkiem mocnym kandydatem do statuetki Złotego Lwa. To on dźwiga i napędza ten film, to on wyciąga ze zwyczajnej opowieści i ze swej postaci ile tylko się da. Co ważne, choć minęło tak niewiele czasu, jego bohater nijak nie przypomina postaci profesora Religi. Kot nie powtarza się, a jego starania kreują całkiem nowego bohatera, przez co choć początkowo można mieć obawy pewnego powtórzenia, o nagrodzonej kreacji zapomina się po kilku pierwszych scenach tego filmu.  Kot wciela się tutaj w postać mężczyzny, który pracuje w telewizji jako cheerleader publiczności, dorywczo reklamując proszki w centrach handlowych. Udziela również lekcji aktorstwa grupie nastolatków, a w przebraniu klauna co jakiś czas zagląda do dziecięcego szpitala. Człowiek orkiestra, nieustannie rzucający żartami. Anonimowy alkoholik, nałogowy palacz, mężczyzna z trudną przeszłością, rozwodnik skłócony ze swoją byłą żoną ani córką. Gdy dowiaduje się, że ma raka i jedynie trzy miesiące życia przed sobą, decyduje się na życiowy remanent, a więc spojrzenie wstecz i odwiedzenie najważniejszych dla siebie ludzi. Próbuje odpokutować grzechy, których się dopuścił. Nietrudno domyślić się, co będzie później. Uniwersalna historia, szkoda tylko, że tak nijaka.

Ocena: 5/10

Panie Dulskie

Bez wątpienia „Panie Dulskie” Filipa Bajona mogą się poszczycić najbardziej gwiazdorską obsadą ze wszystkich filmów prezentowanych w ramach Festiwalu Filmowego w Gdyni. Żaden inny obraz nie przyciąga uwagi tak długą listą wybitnych nazwisk. Co jeszcze bardziej niezwykłe i warte zauważenia, w większości są to nazwiska żeńskie: Janda, Figura, Ostaszewska, Herman, Bohosiewicz. I właściwie już samo to, ta gwiazdorska obsada, mogłaby wystarczyć jako zachęta dla przyszłych widzów. To wartość sama w sobie; oglądanie w jednym filmie tylu genialnych aktorek niesie za sobą niezwykłą przyjemność. Na szczęście świetna obsada to nie jedyny atut tej produkcji – tych jest znacznie więcej.

Kadr z filmu „Panie Dulskie”, fot. Marcin Makowski

„Panie Dulskie” to wariacja na temat „Moralności pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej, ale również kontynuacja tamtej historii, swego rodzaju sequel. Rzecz dzieje się bowiem w trzech planach czasowych: w czasach, w których rozgrywała się akcja sztuki, kilkadziesiąt lat później, a także w czasach bliskich współczesności. Tylko miejsce pozostaje ciągle to samo – kamienica rodziny Dulskich oraz ich mieszkanie, skrywające sekrety i tajemnice. Różne plany czasowe rozróżniane są poprzez odrobinę modyfikowaną scenografię, świetną charakteryzację (aktorzy grają swoje postaci w różnych czasach) oraz wyczulone na światło zdjęcia, bardziej intensywne, mocnej rozświetlające wnętrza, gdy akcja przenosi się w daleką przeszłość i spokojniejsze, gdy przedstawia wydarzenia z teraźniejszości. Punktem wyjścia jest oczywiście historia pani Dulskiej, ale reżyser nie zatrzymuje się na tym, idzie dalej, zastanawiając się, jak potoczyłyby się losy rodziny Dulskich. Co mogłoby się z nimi dziać kilkanaście i kilkadziesiąt lat później, gdy dzieci podrosły, a główni bohaterowie się zestarzeli. I to gdybanie, ta opowieść „co by było, gdyby” jest zaskakująco interesująca, wciągająca i satysfakcjonująca.

„Panie Dulskie” to film chwilami niezwykle zabawny, pięknie nakręcony, świetnie zagrany. Jest w nim tajemnica, są intrygi, zdarzenia powtarzające się w różnych czasach i w różnym wydaniu. Są pomysłowe, gładkie przejścia pomiędzy wątkami. Jest delikatny, lekko zaznaczony obraz konkretnych czasów, choć twórcy unikają politykowania, zagłębiania się w szczegóły, tak jak filmowi Dulscy, którzy nigdy w nic się nie mieszali, nie angażowali przesadnie. Odmienne czasy są tłem akcji, wytłumaczeniem pewnych postaw i czynów bohaterów. „Panie Dulskie” opowiadają o tajemnicach rodzinnych, o sekretach, które ma każda wielopokoleniowa rodzina, o sytuacjach, mylnie zapamiętanych, zapomnianych, choć powracających po czasie. To obraz ukazujący pewien rodzaj dulszczyzny, dziedziczony przez kolejne pokolenia, od którego mimo upływu lat nie sposób się uwolnić. A także, w najbliższym współczesności wątku, mówiący o ekshibicjonizmie naszych czasów, wywlekaniu wszystkiego na wierzch. Bardzo pozytywne zaskoczenie.

Ocena: 8/10

Córki dancingu

Tuż przed wieczornym seansem „Córek dancingu”, który odbył się we wtorek w Teatrze Muzycznym w Gdyni, głos zabrała reżyserka filmu, Agnieszka Smoczyńska. Zaprosiła licznie zgromadzoną publiczność na projekcję, opisując swój debiut jako „baśń dla dorosłych rozgrywającą się w Warszawie lat jakby 80.”. Ten wstęp był bardzo potrzebny, bo odrobinę przygotowywał na dziwy, jakie czekają w „Córkach dancingu”. Musical, przestylizowana Polska lat 80., akcja rozgrywająca się w klubie nocnym, muzyka zespołu Ballady i Romanse oraz... syreny. Tak, syreny. Dwie dziewczyny wyłowione z Wisły i zaproszone do współpracy przez członków pewnego zespołu. Syrenki Złota i Srebrna mają być atrakcją klubu, świecić golizną, wraz z bandem śpiewać piosenki. Przedziwny pomysł, który może się nie podobać, jednak co najważniejsze i z czego można się cieszyć, jest to „jakieś”. Film Agnieszki Smoczyńskiej ma swój wyraz. A to wiele, pamiętając jak nijakie, nieciekawe i nudne bywało polskie kino w poprzednich latach. Docenić również trzeba samą chęć twórców, by zrealizować film tak inny, tak odmienny, tak różny od wszystkiego, co obecnie kręci się w Polsce.

Kadr z filmu „Córki dancingu”, fot. Robert Pałka

Podczas konferencji prasowej po pokazie „Pań Dulskich” padł na sali komentarz odnoszący się do różnych reakcji publiczności, które czasem wiążą się ze śmiechem zażenowania, czasem ze szczerym śmiechem aprobaty. O ile na filmie Filipa Bajona wyraźnie słychać było ten drugi rodzaj śmiechu, tak podczas seansu „Córek dancingu” częściej przebijał się ten pierwszy. Film ten, choć może ciekawy w założeniu, nie wykorzystuje swego potencjału. Horror, tragikomedia, romans, komedia, dramat, kompletnie nieskładna hybryda, którą ratują przede wszystkim świetne nowe piosenki i bardzo udane aranżacje znanych utworów („I Feel Love” Donny Summer!). To, co najbardziej boli w tym obrazie, to niezwykłe marnotrawstwo aktorów. Obsada jak na debiut jest imponująca, ale ze znanych nazwisk swoją obecność tak naprawdę zaznacza jedynie Kinga Preis. Gierszał, Kowalczyk, Herman, Cielecka, Gąsiorowska choć nie mają do zagrania jedynie epizodów, nie są ani trochę zauważalni. Znikają gdzieś w tle, wtapiają się w kolorową dekorację, nie mając możliwości odpowiednio zaprezentować postaci, w jakie się wcielają. Nie pozwala im na to scenariusz przesadnie skupiony na postaciach syren. Marnotrawstwo tak dobrych aktorów woła o pomstę do nieba.

Ocena: 4/10