Przebudzenie Mocy - opinia po seansie

Przebudzenie Mocy - opinia po seansie

Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy (2015)
Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy (2015)Źródło:Lucasfilms LTD
Dodano:   /  Zmieniono: 
Od razu powiem - to nie będzie zwykła recenzja. To będzie próba zmierzenia się z własnymi myślami po pierwszym seansie filmu. W związku z tym wypunktowuję parę rzeczy na plus, jak i na minus. Nie ma dużych spoilerów, ALE mówię o paru rzeczach, które pojawiły się w pierwszych kilkunastu minutach filmu. Jeśli dla Was to za dużo, to zapraszam do lektury po seansie.

„Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” są obrazem, spreparowanym na modłę popularnych ostatnio sequelo-remake’ów. Filmów, które dzieją się po czasie akcji dzieł do których nawiązują, opowiadając równocześnie w zasadzie tę samą historię, co oryginał.

Wariacje na temat znanych motywów są na porządku dziennym w kinie, nawet w obrębie jakiejś serii, a zrobione porządnie przysparzają największej fanowskiej radości (z ostatnich przykładów chociażby „Jurassic World” czy „Terminator: Genisys”). Tutaj nastąpiła jednak zbyt duża, zbyt wyraźna powtórka z rozrywki, bo „Przebudzenie Mocy” w zasadzie zostało poprowadzone fabularnie tak, jak „Nowa Nadzieja” i „Imperium Kontratakuje” - racząc nas podobnymi pomysłami, czy plot-twistami. Takie zagranie wydaje się być pójściem na łatwiznę. Twórcy zaoferowali za mało odmienności w pokazywaniu znanych motywów, byśmy byli w stanie łyknąć to z pełnym zadowoleniem. Pięknie określił to Igor Szokalski, autor bloga Klaps! w swoim „pierwszym wrażeniu o filmie” - „Przebudzenie Mocy”, zdaje się raczej fanfikiem serii, remiksującym znane motywy niż pełnoprawnym kanonicznym filmem Sagi. Za dużo tu powtarzalności i kalkowania pomysłów niemal w skali 1:1, bez dodawania humorystycznego nawiasu, czy puszczania oka do widza. Świadome zauważenie, że robi się powtórkę z rozrywki pozytywnie wpływa na fanów. Stanowi bowiem sygnał od twórców, którzy mówią nam: wiemy, jak to wygląda, ale o to nam właśnie chodziło. Kiedy braknie tego elementu, każdą powtarzalność łatwiej odczytać na niekorzyść. Bo chociaż lubimy oglądać znane filmy, lubimy też być zaskakiwani.

 „Przebudzenie Mocy” rozgrywa się mniej więcej w trzydzieści lat od „Powrotu Jedi”, a akcją napędową nowej części jest pytanie: gdzie jest Luke? Nie jest to spoiler. Mark Hamill był nieobecny w większości akcji promocyjnych filmu, a hasło to pojawia się już w pierwszych 20 sekundach obrazu. Startując od takiego punktu wyjściowego, gnamy z bohaterami przez rubieża Galaktyki, gdzie co rusz nasi protagoniści wplątują się w nie lada tarapaty, spotykając po drodze kilka znanych postaci.

 „Przebudzenie Mocy” ma wiele wyśmienitych momentów. Poe Damaron (Oscar Isaac) wypadł świetnie, a jego interakcje z Finnem (John Boyega) są niezwykle trafne i ciekawe. Na dodatek pokazujące jak łatwo rodzi się męska przyjaźń. Wiele jest zabawnych scen, czy tekstów, a Rey (Daisy Ridley) to taka Elizabeth Swann z „Piratów z Karaibów”. Nie dość, że wyglądem i sposobem mówienia przypomina Keirę Knightley, to jeszcze jej bohaterka zbudowana jest dokładnie tak, jak niegdyś panna Swana („Umiem biegać bez bycia trzymaną za rękę, dzięki”). Świetnie wykorzystana jest także siła nostalgii. Jest ona zwyczajnie nie do podrobienia. Jest jedna chwila w filmie, która prawdziwie porusza, dotyka i zostaje w głowie na dłużej. Nie ma znaczenia, że pojawiła się już w trailerze, nadal oddziałuje w pełni. To moment, w którym Han Solo i Chewie wracają na pokład Sokoła Milenium. Nie sposób się wtedy nie wzruszyć z ponownego spotkania ulubionych postaci, nie widzianych od lat. Bardzo udanym zagraniem, za które warto pochwalić twórców było także uczłowieczenie Szturmowców. Główny bohater, Finn, grany przez Johna Boyegę jest bowiem eks-szturmowcem, który nie mogąc nadal wykonywać rozkazów, postanawia zmienić strony. To zagranie sprawiło, że gdy jakikolwiek szturmowiec ginie na ekranie, nagle człowiekowi robi się smutno. Już nie są to jedynie zastępowalne klony, ale ludzie z historią. Wyrwani od rodziców, rzuceni na głęboką wodę i przymuszani do pracy.

Największą bolączką „Przebudzenia Mocy” jest jednak jej Ciemna Strona. W filmie reprezentowana w zasadzie przez trzy osoby, z których cokolwiek wiemy tylko o jednej. Być może miało to być kolejną kalką z Oryginalnej Trylogii. W końcu w „Nowej Nadziei” też w zasadzie niewiele wiemy o Vaderze, poza tym, że jest Głównym Złym serii. Tam jednak widać było jakąś sensowną hierarchię. Tutaj próbuje się pokazać hierarchię, jednak między postaciami, które zdają się działać na zasadach młodzieńczych hormonów, aniżeli przemyślanego działania. Problem z Ciemną Stroną Mocy wynika w wielkiej mierze także z przeciętnego aktorstwa bohaterów. Domnhall Gleeson, który wciela się w Generała Huxa w ogóle nie czuje tej postaci, męczy się z byciem „bad guyem”, utożsamiając to tylko i wyłącznie z krzykami na podwładnych i  srogą miną. Trudno, aby wywołał przestrach tak prostymi, na dodatek słabo zagranymi, środkami. Główny Zły nowego Epizodu, czyli Kylo Ren w interpretacji Adama Drivera jest zaś głównym czynnikiem mojej niezgody na ten film. Jego interpretacja tej postaci nie jest bowiem idealna. Z jednej strony widzę, co twórcy chcieli zrobić, jak poprowadzić jego historię, jednak sposobowi, w który została ona zaprezentowana, brakuje emocjonalnego czynnika, który sprawiłby, że rzeczywiście poczułbym bolączki bohatera. Nie pomaga fakt, iż Driver odgrywa tutaj w zasadzie tego samego bohatera, którego odgrywa zawsze - Adama z „Girls”. Taka interpretacja postaci nie do końca pasuje do świata „Gwiezdnych Wojen”. Mogłaby pasować, gdyby zupełnie inaczej poprowadzić fabułę i skupić ją na innych elementach. Gdybyśmy mieli możliwość oglądania szkolenia Kylo Rena i powody dla których uwiodła go Ciemna Strona Mocy, oglądałoby się to dużo lepiej. W obecnej formie niektóre jego wybryki przywodzą na myśl rozegzaltowanego nastolatka, co nieco kole w oczy. 

Z tych powodów „Przebudzenie Mocy” wywołało we mnie kompletną dychotomię. Z jednej strony wiele rzeczy wyszło dobrze, ciekawie, a nawet świetnie. Z drugiej - wiele było chwil, gdy prychnąłem śmiechem, choć wyraźnie była to reakcja niezamierzona przez twórców.  Ten wpis jest  zaś próbą rozdzielenia plusów i minusów. Przepraszam, że wyszło trochę blogowo i personalnie, jednak chciałem się podzielić moją bolączką dotyczącą filmu. Co bym jednak nie mówił, Moc Przebudziła się na nowo. Niech przed kolejną odsłoną wyśpi się jednak nieco bardziej.