Chciałem otworzyć drzwi zamkniętych mieszkań. Wywiad z Tomaszem Wasilewskim

Chciałem otworzyć drzwi zamkniętych mieszkań. Wywiad z Tomaszem Wasilewskim

Dodano:   /  Zmieniono: 
Chciałem otworzyć drzwi tych zamkniętych mieszkań. Wywiad z Tomaszem Wasilewskim
Chciałem otworzyć drzwi tych zamkniętych mieszkań. Wywiad z Tomaszem Wasilewskim Źródło: Marcin Oliwa Solo // United States of Love Facebook page
„Zjednoczone Stany Miłości” Tomasza Wasilewskiego trafiają do polskich kin po tryumfalnym marszu na zagranicznych festiwalach. Meryl Streep była nim tak zachwycona, że od razu wiedziała, że film musi otrzymać nagrodę. Z Berlina obraz wrócił ze statuetką dla Najlepszego Scenariusza. Z reżyserem i scenarzystą filmu, Tomkiem Wasilewskim, rozmawiamy o konsekwencjach osadzenia akcji tuż po przemianach ustrojowych w Polsce.

Siedzi we mnie wiele wspomnień i pocztówkowych obrazków z tamtego czasu. Tak naprawdę jednak głównym impulsem, aby umieścić akcję na przełomie lat 80. i 90. było to, żeby zastanowić się jak wyglądało życie moich rodziców, którzy mieli wtedy mniej więcej tyle lat, co ja teraz. Chciałem zgłębić ich stan umysłu. Zacząłem zastanawiać się jakich wyborów musieli dokonywać, co miało wpływ na ich życie. Bo wyglądało inaczej, to pewne. W końcu same wybory były inne ze względu na szczególną sytuację społeczno-polityczną tamtego okresu.

Dramaty filmu rozgrywają się za zamkniętymi drzwiami. Ludzie niechętnie dzielili się swoimi przemyśleniami w tzw. przestrzeni publicznej. Jak myślisz, skąd wynikała ta chęć celowego chronienia swojego życia przed wzrokiem innych?

Teraz jesteśmy otwarci, łatwiej nam rozmawiać, przyznawać się do różnych rzeczy. Nie mówię o jakimś nadmiernym zwierzaniu się, tylko o tym, że dzisiaj łatwiej jest nam funkcjonować w sposób, w jaki sami chcemy. Miała na to wpływ zmiana systemowa. Pod koniec lat 80., w przededniu tychże zmian, sprawy wyglądały jednak inaczej. A przynajmniej tak to pamiętam. Wszystko było na pozór idealne. Kiedy widziałem rodziny na ulicy, miałem przeświadczenie, że nie mają one najmniejszych problemów. Tak prezentowały się w „przestrzeni publicznej”. Dopiero jako dorosły facet dotarło do mnie, że mogła to być iluzja. Zacząłem zastanawiać się nad tym jak mogło przebiegać ich prawdziwe życie; nad tym, z jakimi problemami mogli się borykać. Musieli przecież mieć własne rozterki, własne dramaty, które celowo zostawiali za drzwiami mieszkań, w tych ogromnych betonowych blokach. Chciałem otworzyć te mieszkania, zastanowić się nad tym co mogło rozgrywać się za tymi drzwiami.

Twój film ma niemal nowelową budowę. Dlaczego zdecydowałeś się na taką strukturę, zamiast przeplatania losów bohaterów ze sobą?

Nie widziałem jeszcze filmu, który opowiadałby historię w podobny sposób. Zazwyczaj te losy właśnie się przeplatają. Musiałem zaufać mojej intuicji i zaryzykować. Takie ułożenie opowieści było dla mnie najtrudniejsze, ale jednocześnie najciekawsze. Bardzo mi na nim zależało. Chciałem, aby to były cztery kobiety, których losy w zasadzie mogłyby się złożyć na portret jednej osoby. Celowo są jednak rozdzielone, osobne. Wierzyłem, że to ma sens, choć jeszcze nie wiedziałem tego w stu procentach. Musiałem po prostu sprawdzić to na własnej skórze. Zależało mi, żeby z każdą kobietą, z każdą historią odkrywać więcej. Chciałem pokazać, że fakt. iż z kimś się spotykamy, nie oznacza wcale, że w pełni go znamy. Ważnym było dla mnie, aby film przez swoją strukturę wyraźnie to unaocznił. Dlatego na początku poznajemy Agatę (Julia Kijowska). Znajduje się ona jednak w towarzystwie innych kobiet. Szybko dowiadujemy się, że jest osobą, która tak mocno walczy ze swoimi wewnętrznymi demonami, że niemal tonie. To sprawia, że nie dostrzega bólu innych, którzy znajdują się wokół niej. Kiedy pokazujemy kolejną kobietę, orientujemy się, że ona przeżywa równie silne, jeśli nie mocniejsze, emocje. Później poznajemy następną i schemat się powtarza. To interesowało mnie najbardziej. Pokazanie, że bardzo często spotykamy w życiu ludzi, tak naprawdę nic o nich nie wiedząc. Wydaje nam się, że to, co przeżywamy jest najsilniejsze i najtrudniejsze. Oczywiście tak jest, ponieważ to nasz ból. Chciałem jednak przypomnieć, że nasz świat złożony jest także z innych. Równocześnie ważnym było, aby tak zbudować ten film, by jego wymowa wynikała z wrażliwości samego widza.

W Twoim filmie zjawiskowe są zdjęcia. Jak doszło do współpracy z operatorem, Olegiem Mutu?

Od zawsze marzyłem, żeby z Olegiem pracować. Pamiętam, jak na wiele lat zanim w ogóle zacząłem robić filmy, obejrzałem po raz pierwszy „Śmierć Pana Lazarescu” Cristiego Puiu. Ten film mnie powalił. Później widziałem Szczęście ty moje Siergieja Łoźnicy i „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” Cristiana Mungiu i wiedziałem, że chciałbym w przyszłości współpracować z człowiekiem, który był odpowiedzialny za zdjęcia w tych filmach. Tym, co najbardziej zafascynowało mnie w pracy Olega, to niezwykła umiejętność, ponadprzeciętny talent, w portretowaniu ludzkich emocji. Jest w tych zdjęciach coś, co sprawia, że między widzem, a bohaterem przestaje funkcjonować ekran. Gdzieś zatraca się ta fizyczna bariera, jaką jest obiektyw. To sprawia, że jego zdjęcia są niezwykle intymne. Bije z nich zrozumienie stanów emocjonalnych człowieka. W „Zjednoczonych Stanach Miłości” to jest najważniejsze - portretowanie u tych stanów wewnętrznych. Zależało mi więc, aby Oleg Mutu i jego niezwykłe umiejętności pomogły mi opowiedzieć tę historię. Miałem tyle szczęścia, że gdy się z nim skontaktowałem i przesłałem mu pełen zestaw informacji, był na tyle zainteresowany, że zaczęliśmy rozmowę na temat Kina. Rozmawialiśmy o tym co nas interesuje, czego oczekujemy od Kina, co sami chcielibyśmy pokazać. Gdy dotarło do nas, że w zasadzie definiujemy i postrzegamy je w podobny sposób, wiedzieliśmy, że chcemy razem pracować. Ta współpraca była dla nas tak udana i owocna, że planujemy pracować razem przy kolejnym projekcie.

Świetnie ogrywacie przestrzeń, która staje się dodatkowym bohaterem. Pokazując bohaterów jako małych w ogromnej pustej przestrzeni, wyraziście zaznaczacie ich samotność. Czy masz wrażenie, że osiedle, na którym rozgrywa się akcja i jego umieszczenie może symbolizować sytuację Polski zaraz po przemianach?

Sądzę, że tak. W pewien sposób było to naszym założeniem. Budowałem te kadry z własnych wspomnień. Sam wychowałem się na takim osiedlu. Była to ogromna otwarta przestrzeń. Miałem wrażenie, że to koniec świata. Było to ostatnie osiedle w mieście, za nim były już tylko pola. Było to więc ostatnie miejsce, gdzie cokolwiek mogło się wydarzyć. Nigdzie dalej nie miało możliwości. Odziaływanie przestrzeni na bohaterów również było zagraniem celowym. Architektura mnie inspiruje, zdaję sobie sprawę z mocy jej oddziaływania. Było dla mnie ważne, aby tak pokazać budynki i otoczenie, aby wywoływały one pewną dychotomię. Z jednej strony więc mieszkanie to przestrzeń domowa, swojska, z drugiej pewnego rodzaju klatka, rodzaj zamknięcia, odosobnienia. Przestrzeń miała nie pomagać bohaterom.

Czytaj też:
Berlinale '16 - Zjednoczone Stany Miłości

Często mówisz, że zrobiłeś film o pokoleniu swoich rodziców, ich sąsiadów i znajomych. Jaka była ich reakcja po obejrzeniu skończonego obrazu?

Informacje zwrotne, które do mnie docierają, są takie, że udało nam się zbudować świat, który oni pamiętają i dobrze oddać emocjonalny stan, który panował wtedy w Polsce. Ludzie odnajdują się w tym filmie, znane są im podobne emocje. Ta euforia po zmianie systemu, ale i trwoga i stres przed tym co nadejdzie. Julia Kijowska świetnie opisała ten stan, podczas konferencji w Berlinie: „jeśli wyobrazisz sobie zwierzę, które całe życie było wychowane w klatce, to naturalnym będzie, że nawet gdy tę klatkę otworzysz, ono z początku w niej zostanie. Bo to dla niego dom”. Potrzeba czasu, aby oswoić się z nowymi warunkami. Z mojej wiedzy wynika, że ludzie rozumieją ten stan, częstokroć sami rzeczywiście go doświadczyli. Dlatego rzeczywiście odnajdują się w tym filmie.

ZapiszZapisz