Dziewczyna w (po)ciągu. Recenzja

Dziewczyna w (po)ciągu. Recenzja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dziewczyna z pociągu / The Girl on the Train (2016)
Dziewczyna z pociągu / The Girl on the Train (2016) Źródło: Monolith Films
Na nic zdają się rekwizyty, gdy nie stoi za nimi solidny scenariusz. „Dziewczyna z pociągu” Tate’a Taylora miała być thrillerem z pieprzykiem, okazała się jednak średniej klasy dramatem.

Niezbadane są wyroki czytelników. Trudno zrozumieć, dlaczego akurat książka debiutującej Pauli Hawkins należy do ścisłej czołówki najlepiej sprzedających się książek roku 2015; w końcu prezentuje zaledwie średnią półkę. Nie wiadomo, co bardziej przeszkadza w lekturze: przewidywalna fabuła czy też bohaterki, które nie budzą krztyny sympatii. Na seans „Dziewczyny z pociągu” szłam jednak niezrażona, wszak powieść ta, w rękach dobrego scenarzysty i reżysera, mogła przerodzić się w naprawdę gęsty thriller. Rzeczywiście, ekranizacja jest wręcz zawiesista. Główny budulec akcji to zdrada, kłamstwo i nałóg, przez co blisko dwugodzinna projekcja zamienia się w pasmo cierpień, którego nie odciąża najmniejszy przebłysk humoru. Przez „gęsty” chciałabym jednak rozumieć „gęsty od intryg”, a ta historia jest rozczarowująco prosta.

Można powiedzieć, że z pustego i Salomon nie naleje, lecz książka przynajmniej daje czytelnikowi wgląd w umysły bohaterów, tłumaczy motywację ich działań. Tate Taylor (autor entuzjastycznie przyjętych „Służących”) ewidentnie mocuje się z literackim pierwowzorem, próbuje przełożyć na język filmu monologi wewnętrzne, na których opiera się powieść. Jego starania najczęściej kończą się fiaskiem, a bzdurne (bo zwykle nieuzasadnione) zachowanie uczestników dramatu zabarwia akcję niezamierzonym komizmem. Dość powiedzieć, że finał wywołał na pokazie prasowym salwy śmiechu... A w wersji Hawkins przecież się broni.

Dziewczyna z pociągu / The Girl on the Train (2016)

Na ekranizację „Dziewczyny z pociągu” wyraźnie zabrakło Taylorowi pomysłu. Świadczy o tym choćby trójdzielna narracja (osobno z perspektywy Rachel, Megan i Anny), z której po czasie reżyser rezygnuje „ot tak”. Niedociągnięcia scenariuszowe usiłuje zatuszować pikanterią scen miłosnych, obrazami przemocy psychicznej i alkoholowych rauszy, lecz ta kinowa depresja nuży monotonią. Szkoda, bo thriller zaczyna się obiecująco – wiecznie pijana Rachel dostrzega przez okno pociągu coś, co nie tylko może pomóc w poszukiwaniach zaginionej Megan, lecz także wyciągnie tę nieszczęśliwą, przegraną kobietę z marazmu. Rozwiązanie zagadki, do którego dochodzi trochę na zasadzie deus ex machina – „nagle przypomniałam sobie, co naprawdę widziałam!” – budzi jednak spory niedosyt.

W pewnym stopniu „Dziewczynę z pociągu” ratuje Emily Blunt. Brytyjka niszczy co prawda nasze wyobrażenia o książkowej, nieatrakcyjnej Rachel (Blunt nawet gdy wygląda źle, wygląda dobrze), lecz świetnie odnajduje się w roli osoby złamanej przez życie, która folguje swym słabościom. Alkoholizm w jej wersji to nie tylko charakteryzacja, chwiejny krok i niewyraźna mowa, ale także rumieniec wstydu i spojrzenie pełne bezsilności. Udaje jej się zyskać nie tylko współczucie widza, ale także cień sympatii, czego literacki pierwowzór osiągnąć nie potrafi.

Gdzieś za zasłoną dymną z depresji i perwersji skrywa się historia o kobiecie, która traci i na nowo zyskuje poczucie własnej wartości. Długo tłamszona Rachel staje do walki o samą siebie, uwalnia z wpływu toksycznej relacji. Przemiana bohaterki angażuje o wiele bardziej niż wątek kryminalny, dlatego „Dziewczyna z pociągu” broni się jako dramat. Jako thriller nie ma racji bytu.

Ocena: 4/10