Jan Kidawa-Błoński: Historię Banasia otaczało głębokie milczenie”

Jan Kidawa-Błoński: Historię Banasia otaczało głębokie milczenie”

Jan Kidawa-Błoński i Jan Banaś
Jan Kidawa-Błoński i Jan Banaś Źródło: fot. DAWID CHALIMONIUK
„Gwiazdy” – film o życiu Jana Banasia to obraz o „wielkiej miłości” i „wielkiej piłce”, jak głosi oficjalne hasło reklamowe dzieła. Z reżyserem Janem Kidawą-Błońskim rozmawialiśmy o wyzwaniach przy tworzeniu fabularyzowanej wersji wydarzeń oraz decyzjach artystycznych, które sprawiły, że „Gwiazdy” świecą właśnie takim blaskiem.

Michał Kaczoń, FILM: Jakie było największe wyzwanie przy tworzeniu filmu o życiu Jana Banasia?

Jan Kidawa Błoński: Początkowym wyzwaniem było zebranie jak największej liczby informacji o życiorysie bohatera.Jan Banaś nie doczekał się jeszcze obszernego „materiału dowodowego” na swój temat. Ten film jest w zasadzie pierwszym prawdziwym krokiem w tej materii. Być może zachęci kogoś do głębszego pochylenia się nad tematem. Z tego powodu prace nad scenariuszem trwały dość długo. Aż do momentu, gdy z Jackiem Kondrackim, współautorem, doszliśmy do zadowalającego efektu. Dalsze prace były już ułatwione. Mapę mieliśmy w rękach (śmiech).

Jak doszło do angażu Mateusza Kościukiewicza?

Szczerze mówiąc, w zasadzie już pisząc scenariusz, miałem go przed oczyma. Obserwuję go od dłuższego czasu i niezmiernie podoba mi się to, co robi i jak prowadzi swoją karierę. Ma szczególną, chwilami zaskakującą manierę zachowania - samżartobliwie wspomina, że jest „naturszczykiem” filmowym, mimo kolejnych ważnych ról na koncie. Zachował świeżość spojrzenia, posiada młodzieńczą energię, którą chciałem uchwycić na ekranie. Nie bez znaczenie jest też fakt, że jest w zasadzie bardzo podobny do samego Banasia. Z wyglądu, z postury. No i spełnia warunek konieczny, czyli sam dobrze gra w piłkę (śmiech).

Jak było z filmowym Ginterem, bohaterem Sebastiana Fabijańskiego? Czy wzorowaliście tę postać na konkretnej osobie z życia Banasia?

Muszę przyznać, że Ginter, w którego z taką energią wciela się Sebastian Fabijański, to postać, którą stworzyliśmy na potrzeby dramaturgii scenariusza, aby w koherentny sposób powiązać wiele wątków z życia Jana Banasia. Dzięki Ginterowi mieliśmy niejako przewodnika po życiu piłkarza - od dzieciństwa aż do momentu ukończenia aktywnej kariery piłkarskiej. Potrzebowaliśmy też sposobu, aby w prosty sposób przedstawić zakulisowe machinacje, które na pewno odbywały się u szczytów władzy, a które doprowadziły do niedopuszczenia Banasia do udziału w Mistrzostwach Świata w 1974 roku. Do dziś trwa przecież głębokie milczenie, co do prawdziwych powodów tego stanu rzeczy. Niestety nie możemy porozmawiać z śp. trenerem Kazimierzem Górskim, który miałby najwięcej do powiedzenia na ten temat. Próbując zrozumieć możliwe powody, pozwoliliśmy sobie na taką udramatycznioną wersję wydarzeń, stawiając Gintera oraz konflikt obu mężczyzn w samym środku. Nie jest to więc żadna kompilacja charakterów różnych prawdziwych postaci, jak to się czasami zdarza, chociaż oczywiście traktowaliśmy go jako bohatera z krwi i kości.

W Pańskim filmie usłyszymy mieszankę języków. Czy może Pan zdradzić co zdecydowało o takim zabiegu?

Wydało mi się to całkowicie naturalnym rozwiązaniem. Żyjemy w czasach, w których mieszanka języków zewsząd nas atakuje. Tak było też w życiu samego bohatera. Chciałem w ten sposób po prostu oddać "prawdę czasu, prawdę ekranu". To jest też naturalna konsekwencja rozwoju języka filmowego i odejścia od czasów gdy, chociażby w "Stawce większej niż życie", niemieccy bohaterowie mówili płynnie po polsku i nikomu to nie przeszkadzało (śmiech).

Zależało mi też, aby pokazać trzy światy językowe, w których obracał się bohater i które w sposób naturalny wpłynęły na jego osobę i sposób poostrzegania rzeczywistości. Język niemiecki, którego nauczył się dzięki ojcu za młodu, gwara śląska, która przyszła sama po osiedleniu się w Zabrzu oraz język polski, w którego regułach obracamy się przecież wszyscy. Nie mogłem też oprzeć się przyjemności, by trochę pomęczyć aktorów tą gwarą śląską, bliską mojemu sercu, bo przecież sam pochodzę z tego regionu (śmiech).

„Gwiazdy” są bardzo wyraziste, jeśli chodzi o stronę muzyczną. W szczególności w pamięci zostają sceny z podkładem w postaci: „Pensami Stasera” Faridy Gangi oraz „Wiktorii” z repertuaru Dżemu. Co sprawiło, że właśnie te utwory stanowiły najlepsze uzupełnienie obrazu?

Muzyka była dobierana w sposób nietypowy. Zwykle zatrudnia się bowiem kompozytora, który tworzy muzyczną warstwę obrazu przy pomocy motywów przewodnich i ich wariacji. W tym wypadku zależało nam jednak na wykorzystaniu prawdziwej muzyki i konkretnych utworów z rzeczywistego czasu akcji. Te, które trafiły do finalnej wersji filmu, są wynikiem kompromisu między tym, co chciałem pozyskać, a tym na co pozwalały możliwości. W kilku wypadkach udało nam sięna przykład stworzyć zbliżone do oryginału covery, a w innych musieliśmy parokrotnie dobierać podkład.

Jeśli zaś chodzi o dwa najbardziej wyraziste utwory o które pan pytał, to „Wiktoria” była dość oczywistym wyborem. Dżem zaczął grać w połowie lat 70., dokładnie wtedy, kiedy kończy się akcja filmu. Tajemnicą Poliszynela jest moja miłość do tego zespołu (reżyser stworzył filmową biografię Ryśka Riedla w filmie "Skazany na bluesa”, przyp. red.), wybór więc był bardzo prosty. Finał filmu zbudowany na legendarnej już „Wiktorii” rzeczywiście robi wrażenie, jest bardzo emocjonalny i odnosi się zarówno do samej historii, jak i stanu wewnętrznego bohatera, dlatego dość szybko wiedziałem, że to właśnie ta piosenka będzie zwieńczeniem obrazu.

Jeśli chodzi zaś o Faridę Gangi to sprawa była nieco bardziej skomplikowana. Szukałem podkładu, który mógłby dobrze komponować się do tego „filmu w filmie”, jakim jest montaż scen, w których Górnik Zabrze dochodzi do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Mogę chyba zdradzić, że naszym początkowym pomysłem był utwór Anny German, która nagrała piosenkę dedykowaną Górnikowi Zabrze. Wydawało się to więc strzałem w dziesiątkę. Sprawa jednak rozstrzygnęła się sama, bowiem spadkobiercy autora tekstu nie wyrazili zgody na jej wykorzystanie. Musieliśmy szukać od początku. A jako że półfinał pucharu rozgrywał się między Górnikiem, a AS Romą, pomyślałem o utworach włoskich z tamtych czasów. I wtedy pojawiła się Farida. Zaśpiewała ten utwór w 1970 roku w Sopocie, więc lata się zgadzały. Na dodatek „Pensami Stasera” dotyka tematu nieudanej miłości oraz wielkiej pasji, więc idealnie pasował nie tylko do samej opowieści, ale też do tego momentu historii. Wszystko złożyło się więc w spójną całość.

Czytaj też:
„Gwiazdy” - kobiety mają głos