PSL, dawaj nasze 20 mln!

PSL, dawaj nasze 20 mln!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Paweł Moskalewicz, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska” Archiwum
Minister Jacek Rostowski nie zgodził się na umorzenie 20 mln zł długu, które ma wobec Skarbu Państwa Polskie Stronnictwo Ludowe. Brawo! Czy premierowi wystarczy siły woli, by podtrzymać decyzję swojego ministra, która po raz pierwszy od wielu lat pokazuje ludowcom, że nie są ponad prawem? zastanawia się Paweł Moskalewicz, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska”.
Nie, proszę państwa, nie mam obsesji. I choć rzeczywiście drugi tydzień z rzędu piszę o zielonym koalicjancie PO, to obiecuję, że nie będę każdego felietonu kończył niczym Katon w rzymskim senacie wezwaniem o delegalizację mojej ulubionej partii. Ale o historii 20 mln naprawdę warto napisać. Także dlatego, że jeśli wokół sprawy będzie cicho, to może się okazać, że jednak z naszych podatków zafundujemy działaczom PSL-u 20 mln zł. A tego byśmy nie chcieli, prawda?

A było tak: ponad 10 lat temu, podczas kampanii wyborczej w 2001 roku PSL zbierał pieniądze na kampanię (w sumie uzbierało się ponad 9 mln zł) nie na specjalnym koncie wyborczym ? jak nakazuje ordynacja ? tylko na partyjnym rachunku. PKW odrzuciła więc sprawozdanie finansowe ludowców z kampanii, co oznacza m.in. przepadek na rzecz Skarbu Państwa nieprawidłowo gromadzonych pieniędzy.

To oczywiście dla każdej partii sytuacja przykra, trudno jednak wylewać łzy nad ludowcami. Nie byli debiutantami w polityce i mieli cały sztab wyjadaczy, którzy doskonale wiedzieli, na jakim koncie należy gromadzić kampanijne fundusze. Nawet jeśli nie było tu żadnego przekrętu (bo nic takiego nie udowodniono), to mieliśmy do czynienia z rażącym niedbalstwem i lekceważeniem prawa.

Niemniej ludowcy, miast zwrócić pieniądze do państwowej kasy i zakończyć sprawę, wdali się w wieloletni spór prawny, a w 2010 roku zaskarżyli przepisy ordynacji do Trybunału Konstytucyjnego. Ten jednak dwukrotnie odmówił zajęcia się sprawą (argumentując, że partie polityczne nie mają prawa wnosić o badanie zgodności ustaw z konstytucją).

Wydawałoby się więc, że sprawa jest zakończona i dług (wraz z narosłymi przez ponad 10 lat odsetkami) w końcu zostanie spłacony. Należy też dodać, że Skarb Państwa ? tu reprezentowany przez ministra finansów ? zachowywał się bardzo spolegliwie, czekając z egzekucją długu do czasu ostatecznej decyzji Trybunału.

Tymczasem jednak PSL, miast wreszcie uregulować przedawnione należności (wraz z odsetkami ok. 20 mln zł), postanowił... znowu się odwołać, tym razem do ministra finansów właśnie, wnioskując o umorzenie jeśli nie całego długu, to przynajmniej odsetek. Jacek Rostowski odmówił i wybuchła afera. Ludowcy krzyczą o prześladowaniu swojej partii, a w przesłanym do mediów oświadczeniu skarbnik partii argumentuje, że przecież 'nikt w tej sprawie nie jest poszkodowany'. I zapowiada kolejne odwołanie do ministra finansów, zaś w zaciszu gabinetów trwa gwałtowny lobbing na rzecz tym razem korzystnej dla PSL decyzji.

Obserwując całą tę historię, zastanawiam się, jakie szanse miałby dowolny przedsiębiorca na to, aby, po pierwsze, bezkarnie nie płacić przez 10 lat należnych skarbowi milionów, a po drugie, po tych wszystkich latach, zamiast siedzieć w więzieniu dla bankrutów, spokojnie prowadzić działalność, wnosić o umorzenie i jeszcze krzyczeć: 'Moja krzywda!'.

A dodatkowego smaczku całej sprawie dodaje fakt, że na czele 'pokrzywdzonych' z PSL stoi kto? Minister gospodarki.