Euro w Polsce? Zapomnij!

Euro w Polsce? Zapomnij!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzysztof Adam Kowalczyk, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska” Archiwum
Narastanie strachu może okazać się nieodwracalne ostrzega Krzysztof Adam Kowalczyk, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska”.
Polacy nie chcą euro w Polsce. Jego przeciwników jest już rekordowo dużo. Spokojnie, nie chodzi o rozszerzenie na nasz kraj forsowanego przez zachodnich polityków bojkotu EURO 2012 na Ukrainie, tylko o euro pisane małą literą, czyli wspólną walutę. Ale i tak wyniki tegorocznego badania przeprowadzonego przez Instytut Rozwoju Gospodarczego SGH w kolejną rocznicę naszego wejścia do Unii są bardzo niepokojące.

Przeciwników zamiany złocisza na europieniądz jest już 64 proc., aż 22 pkt proc. więcej niż przed rokiem. Grono jej zwolenników stopniało też rekordowo ? z 40,8 do 23 proc. I nic dziwnego: od miesięcy słyszymy, że strefa euro się chwieje, a chętnych do opowiadania o korzyściach z dołączenia do niej po tych perturbacjach brak.

Słyszeliście, by ktoś mówił choćby o korzyściach z niższych stóp procentowych? A byłyby niebagatelne. Owszem, o poziomie niemieckim zapomnijmy (choć był czas, gdy w Grecji czy Portugalii stopy były takie jak za Odrą), ale porównajmy choćby dzisiejsze oprocentowanie kredytu hipotecznego w Polsce ? w euro i w złotych. Nikt nie zachwala braku ryzyka kursowego, które przecież każdy sprowadzający towar z Europy Zachodniej musi obecnie uwzględnić, podnosząc cenę. Nikt wreszcie nie mówi o większej stabilności cen surowców, od których zależy choćby wysokość rachunku za paliwo (ropa notowana jest w dolarach, a przelicznik dolara na euro jest mimo wszystko stabilniejszy niż na złotego).

To trudne tematy i trzeba mieć odwagę, by teraz otwarcie o nich mówić, nie ukrywając przy tym ryzyk związanych z wejściem do eurolandu. Polscy politycy odwagą nie grzeszą i skwapliwie korzystają z okazji, by do euro nie zachęcać ani nie wyznaczać daty przesiadki. Zwłaszcza że jej wyznaczenie oznaczałoby przyspieszenie prawdziwych porządków w finansach publicznych, bez piarowskiego kuglowania i zamiatania deficytu pod dywan. Porządków, które musiałyby zaboleć elektorat.

W tej sytuacji eurosceptycy i wrogowie przyjęcia euro zacierają ręce w nadziei, że ? inaczej niż w przysłowiu ? co się odwlecze, to uciecze. I mają rację, bo powstrzymanie narastającego strachu będzie trudne, być może niewykonalne. A to oznacza, że o przesiadce na stabilniejszą walutę możemy zapomnieć na długie lata. Nawet gdy ucichnie burza nad eurolandem.