Teraz czeka nas raczej stagnacja

Teraz czeka nas raczej stagnacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan Materiały prasowe
Wzrost produkcji, z którym mamy do czynienia, nie jest może w pełni zadowalający, bo w polskich warunkach de facto oznacza stagnację, ale na tle tego, co dzieje się w Europie, nie jest źle ocenia Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan.
Karol Manys: Najnowsze dane GUS o produkcji przemysłowej to Pana zdaniem dobre czy złe informacje?

Jeremi Mordasewicz: One na pewno nie są złe. Pokazują co prawda, że może nie ma powodów do wielkiej radości, ale z drugiej strony nie ma też żadnego załamania. Niestety, wobec tego, co dzieje się w Europie, wiadomo, że nie wyjdziemy całkiem bez szwanku, i to musi się przełożyć również na naszą gospodarkę, ale nie będzie to raptowne tąpnięcie. Nasza gospodarka jest silnie sprzężona z niemiecką i widać, że pewne tendencje stamtąd mają również przełożenie na nas.

Tam sytuacja jest nie najgorsza.

I u nas również jest niezła. Choć oczywiście wolelibyśmy wszyscy, by było lepiej. Ale widać już, że 2,5 proc. wzrostu gospodarczego w tym roku raczej nie jest zagrożone. Przypominam, że jeszcze niedawno wielu ekonomistów w to mocno wątpiło.

Nie odczuwa Pan niepokoju, że jeżeli sytuacja w Niemczech wyraźnie się pogorszy, to my to odczujemy? Większość naszego eksportu to właśnie Niemcy.

Trudno sobie oczywiście wyobrazić, by eksport do Niemiec i za ich pośrednictwem do innych krajów mógł być szybko zrekompensowany. My jesteśmy dość silnie uzależnieni od gospodarki niemieckiej. Oczywiście, że mam takie obawy. Jeśli Niemcy wyhamują, to wyhamują również nas. Co do tego nie ma wątpliwości. Ale też prawda jest taka, że bez Niemiec nie zdołamy wejść na szerszą skalę na rynki rozwijające się. W pewnym sensie można powiedzieć, że w tej chwili jedziemy z Niemcami na tym samym wózku.

Mówi Pan, że kwietniowy wynik w sumie jest niezły. A nie martwi Pana, że spowolnienie jednak zaczyna być widoczne?

A kogoś to dziwi? Rozmawiam wiele z przedsiębiorcami i mogę powiedzieć, że optymizm, jaki prezentowali jeszcze kilka miesięcy temu, wyraźnie osłabł. Wielu z nich jeszcze na początku roku nie akceptowało złych prognoz. Teraz jednak ich nastroje są nieco ostudzone. Raczej spodziewają się pewnej stabilizacji niż wzrostu.

Pana zdaniem w najbliższych miesiącach powinniśmy się spodziewać właśnie stabilizacji czy raczej nastawić na gorszy wariant?

Mam nadzieję, że raczej stabilizacji. Uważam, że 2,5 proc. wzrostu gospodarczego, a to jest przecież pochodna produkcji, nie jest zagrożone. To oczywiście nie jest wzrost, który może nas w pełni satysfakcjonować, bo w polskich warunkach on nie daje nowych miejsc pracy, ale na tle Europy nie jest źle i mam nadzieję, że nie będzie. Dla nas taki wzrost oznacza raczej stagnację, ale tragedii nie ma. Jedyną szansą na ucieczkę do przodu byłoby zwiększenie eksportu, bo nie możemy już liczyć na zwiększenie popytu krajowego. Polscy przedsiębiorcy muszą się stać jeszcze bardziej atrakcyjni na zagranicznych rynkach. Teraz pomaga im w tym np. osłabienie złotego. Ale na wielki przełom bym tu nie liczył. Stąd uważam, że w najbliższym czasie należy się raczej nastawić na stabilizację.