Weekend i EURO, a nie Hiszpania i Grecja

Weekend i EURO, a nie Hiszpania i Grecja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Piotr Soroczyński, główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych Archiwum
Ostatnie duże wahania kursu złotego są raczej efektem długiego weekendu i początku EURO niż obaw o Hiszpanię czy Grecję. One oczywiście również mają pewien wpływ, ale ważniejsze są Stany uważa Piotr Soroczyński, główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych.
Karol Manys: W ostatnich dniach kurs złotego w ciągu zaledwie kilku godzin potrafił wzrastać od 4,23 do 4,42 zł za euro i na odwrót. Ma Pan jakąś teorię, co się dzieje i z czego to wynika?

Piotr Soroczyński: Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, że w ostatnich kilku dniach mieliśmy dość specyficzny okres. Były święta, początek EURO, weekend... To nie jest dobry czas na handlowanie. Gdyby prześledzić obroty na rynku w tym okresie, to zapewne okazałoby się, że nie były duże. A więc wystarczyło, że ktoś potrzebował kilku milionów w jedną lub drugą stronę, i już mogło to mieć wpływ na kurs. Zresztą w ostatnim czasie większość wzmocnień złotego pojawiała się na końcówkach i początkach dni. Prawdopodobnie były to rozliczenia międzynarodowe, które w ten sposób było widać. Natomiast kiedy do gry wchodzili inwestorzy, następowało uspokojenie. Duże wahania kursu mogą też być pewnym odreagowaniem niepokoju związanego z Grecją.

Ale rozumiem, że Pan tych ostatnich wahań nie wiąże z sytuacją w Grecji czy Hiszpanii?

Prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy częścią wielkiego organizmu finansowego i wszelkie niepokoje czy euforie momentalnie widać wszędzie. Kwestia obaw o to, jak strefa euro poradzi sobie z problemami, cały czas jest naturalnie istotna. Do tego dochodzi świeży problem dokapitalizowania hiszpańskich banków. Ale wszyscy chcieliby już uspokojenia i jasności sytuacji.

Sądzi Pan, że w najbliższym czasie na rynku walut czeka nas takie uspokojenie?

Teraz trudno wyrokować, co będzie. Sytuacja jest taka, że inwestorzy cały czas jeszcze reagują ? czasem histerycznie ? na pewne informacje, a w najbliższym czasie możemy mieć przewagę tych, które łatwiej zakwalifikować jako zatrważające. Należałoby być optymistą, ale w najbliższym czasie może być nerwowo.

Są jakieś czynniki po stronie naszej gospodarki, które mogą budzić niepokój?

W tym tygodniu pojawią się dane na temat naszego bilansu płatniczego. W zeszłym tygodniu opublikowano dane dotyczące rezerw walutowych, które wyglądają całkiem nieźle. Jeśli nie będzie żadnych niespodzianek, to można się spodziewać, że sytuacja u nas będzie się normalizować i będziemy łatwiej znosić wszelkie paniki. Zwrócę uwagę na jeszcze jeden element, który się pojawił w ostatnim czasie i powoduje, że rynki są rozchwiane. Chodzi o opinie agencji ratingowych dotyczące Stanów Zjednoczonych. Pojawiają się mianowicie pytania, na ile poważny jest tamtejszy aparat państwowy w kwestii postępowania z długiem i gospodarką. Czy te działania są rozważne? Stawianie pod znakiem zapytania powagi i rozwagi rządzących jest dość szokujące. Uważnym czytelnikom z rynku finansowego może to zmrozić krew w żyłach i powodować, że wiele informacji, które normalnie byłyby neutralne, teraz staje się niepokojącymi.

Chce Pan powiedzieć, że my, w Europie, zajmujemy się Grecją i Hiszpanią, a tak naprawdę poważniejsze rzeczy dzieją się za oceanem i my ich nie zauważamy?

Trochę tak jest. I nie chodzi o to, że Stany Zjednoczone mogą stać się niewypłacalne. Ale zakwestionowana została powaga włodarzy najpoważniejszej gospodarki świata.

Wracając do kursu złotego, myśli Pan, że widełki 4,30?4,40 zł za euro to jest to, czego powinniśmy się w najbliższym czasie spodziewać?

Mam nawet nadzieję, że nieco niżej i euro może momentami spadać do 4,25 zł. W dłuższym terminie z niecierpliwością wypatrują natomiast końca czerwca, gdy pojawią się bardzo ważne dane dotyczące gospodarki. Jeśli one będą wyglądać dobrze, to złoty zacznie się umacniać przez całe lato. A jak będą złe, to nie kupimy nic fajnego na wakacjach.