Euro w Polsce, czyli wojna o science fiction

Euro w Polsce, czyli wojna o science fiction

Dodano:   /  Zmieniono: 
Archiwum 
Debata nad przyjęciem euro przez Polskę która co chwila odżywa przypomina w obecnych realiach rozważania nad objęciem Papuasów ubezpieczeniem zdrowotnym  pisze Robert Azembski, redaktor „Bloomberg Businessweek Polska”.

Ministerstwa Finansów nie skonfundowała kolejna interpelacja poselska ? tym razem autorstwa Mieczysława Łuczaka ? w sprawie zorganizowania referendum nt. przyjęcia przez Polskę euro. Posłowie co jakiś czas atakują w tej kwestii niewzruszone mury resortu, w którym specjalistą od odpierania szturmów został wiceminister Janusz Kotecki.

Z Łuczakiem uporał się równie gładko, jak na początku lipca ubiegłego roku z posłem Maciejem Orzechowskim. I to tą samą bronią: zagadaniem na śmierć. W obu przypadkach parlamentarzyści pytali krótko i rzeczowo: czy w obecnej  sytuacji światowych niepokojów w gospodarce i kryzysu powinniśmy starać się o wejście do strefy euro? Odpowiedź ministra jest za każdym razem równie rzeczowa, co wyczerpująca, i tak długa, że czytelnik może się skutecznie zniechęcić, zanim dobrnie do końca. I może o to chodzi. Minister Kotecki uważa bowiem problem wręcz za... 'bezprzedmiotowy'.

Dlaczego? Głosując  na 'tak' w referendum 2003 r. za wejściem do Unii Europejskiej, Polacy zarazem zgodzili się na przyjęcie euro ? tak brzmi stanowisko resortu. Niejako przy okazji. Obok argumentu referendum za przyjęciem Traktatu Europejskiego ministerstwo wypala z grubej rury przekonując, że przecież '77,45 proc. uprawnionych do głosowania Polaków opowiedziało się za przystąpieniem do Unii Europejskiej', a referendum miało charakter wiążący i rozstrzygający, bo wzięła w nim udział  ponad połowa uprawnionych. A gdyby kogoś to nie przekonało, to i tak nie da się zrobić referendum dwa razy w tej samej sprawie, bo zabrania tego Konstytucja.

To oczywiście manipulacja, bo 77,45 proc. to odsetek zwolenników UE wśród głosujących w referendum, a nie wśród wszystkich uprawnionych Polaków. W rzeczywistości do urn poszło wówczas niewiele więcej niż połowa dorosłych Polaków (frekwencja wyniosła 58,85 proc.). Być może nie wszyscy wyborcy mieli też świadomość, że w jednym 'pakiecie' za wejściem do UE głosują również na euro zamiast złotego. Od tamtego czasu trochę wody upłynęło jednak w europejskiej rzece i więcej niż trochę krwi na rynkach. Przyszłość strefy euro i samej jego waluty ? mówiąc delikatnie ? jest mocno niepewna.

Kto więc ma rację? Nikt. Bo nie ma tak naprawdę o czym gadać. Debata nad przyjęciem euro przez Polskę ? która co chwila odżywa ? przypomina w obecnych realiach rozważania nad objęciem Papuasów ubezpieczeniem zdrowotnym. Z pięciu kryteriów konwergencji: fiskalnego, stóp procentowych, inflacji, kursu walutowego i dostosowania prawnego Polska wypełnia tylko jedno, długoterminowych stóp ( na poziomie ok. 6 proc.), a i to nie wiadomo jak długo. Posłowie toczą z resortem finansów dyskusję należącą do sfery science fiction.