Uwaga! Pawlak za kierownicą!

Uwaga! Pawlak za kierownicą!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niebywałe, jak światowy kryzys zmienia firmy i ludzi. Koncerny samochodowe, które niegdyś zarabiały krocie i szastały pieniędzmi na prawo i lewo (wydając je m.in. na uciechy w domach publicznych, jak członkowie zarządu Volkswagena), dzisiaj płaczą u stóp polityków, błagając ich o udzielenie publicznej pomocy. Tymczasem samym politykom miesza się od tego wszystkiego w głowach i sprawiają wrażenie, jakby przed chwilą zjedli obiad, którego głównym składnikiem były grzybki halucynogenne.
Wczoraj premier Pawlak pochylił się troskliwie nad biednym, zbitym jak pies sektorem motoryzacyjnym i dumnie obwieścił, że zamierza pomóc mu finansowo i zachęcić Polaków do kupowania nowych samochodów. W tej samej chwili senacka koalicja PO-PSL, nie mając najwyraźniej pojęcia o czym Pawlak bredzi, przegłosowywała podwyżkę akcyzy na samochody. Jeżeli Kowalskiemu przyjdzie do głowy kupić auto z silnikiem o pojemności większej niż 2 litry, zapłaci za niego o jakieś 5 proc. więcej niż dotychczas. Uproszczając, sprawa wygląda więc tak - rząd da producentom pieniądze (publiczne, więc wyciągnięte z naszej kieszeni), jednocześnie zadba o podniesienie sprzedaży nowych aut i jeszcze nieźle na tym wszystkim zarobi, każąc nam płacić wyższą akcyzę. Kierowcy spełnią zatem w tym wszystkim podwójną rolę – kur znoszących złote jajka dla producentów i krów dojnych rządu, które zmusza się do produkowania coraz większej ilości mleka tylko po to, by później część z niego spuścić z wodą w kiblu.

Producenci samochodów sami zapracowali sobie na los, jaki ich spotkał. Rozsądna firma bierze pod uwagę ryzyko, że po latach tłustych w każdej chwili mogą nadejść lata chude. Dlatego kombinuje tak, by w okresie hossy uzbierać jak najwięcej kapitału i poprawić swą wydajność tak bardzo, by bez trudu przetrwać ewentualny kryzys. Tymczasem koncernom wydawało się, że ich produkty są światu potrzebne bardziej niż woda i powietrze, że kryzys ich nigdy nie dotknie, że są doskonałe, nieomylne i rządzą całym nowoczesnym światem. Fantazjowały i snuły plany, jak to za chwilę wprowadzą na rynek nowe modele i wyrwą z kieszeni kierowców kolejne miliony. W ubiegłym roku pięć największych koncernów motoryzacyjnych miało wspólnie przychody przekraczające bilion dolarów rocznie, czyli trzykrotnie większe niż Polska. Ile zatem musiały przejadać i przepijać, skoro kryzys mamy dopiero od kilku miesięcy, a one już skamlą o pomoc i straszą bankructwami?

Nie wierzę, że sprzedając samochód, który jest jedynie kupą blachy, plastiku i myśli technicznej paru geniuszy (która jest z tego wszystkiego zdecydowanie najdroższa), nie można zarobić na własne utrzymanie i odłożyć paru groszy na czarną godzinę. Ile pychy i obłudy muszą mieć w sobie prywatne - skądinąd - koncerny, które przychodzą po publiczną pomoc, czyli w rzeczywistości wyciągają kolejne pieniądze od podatników i to także tych niezmotoryzowanych? I nie mają przy tym żadnych zahamowań – z premedytacją straszą polityków, że jak nie dostaną pomocy to zlikwidują fabryki i wyrzucą kupę ludzi na bruk. Ale nie bójmy się, nie zlikwidują, bo nie zarzyna się kury znoszącej złote jajka, nawet gdy przez chwilę ma ona lekkie zatwardzenie. Fabryki Forda, Fiata, GM czy Toyoty rzeczywiście dają zatrudnienie tysiącom polskich robotników, ale umówmy się – nie robią tego charytatywnie. Dostały poważne ulgi podatkowe, gdy inwestowały na naszej ziemi, a do tego nasi fachowcy od montażu samochodów uchodzą za najlepszych w tej części Europy (o ile nie w całej). Nawet gdy część z nich będzie musiała odejść, to długo czekali na następną pracę nie będą.

Jeszcze słowo o Waldku Pawlaku. Dobrze by było, gdyby odstawił grzybki na bok i jako wicepremier zorientował się, co się dzieje w sejmowo-senackich ławach. Nie po raz pierwszy udowodnił, że nie wie co mówi, o czym mówi i chyba nawet do kogo mówi. Niby lata po całym świecie, ale chyba wyłącznie w celach turystycznych, bo rękoma i nogami broni się przed wprowadzeniem w Polsce zmian w systemie opodatkowania samochodów, jakie na zachodzie Europy doskonale zdają egzamin od wielu lat. Co więcej, nie rozumie, że można to zrobić tak, by skorzystali na tym wszyscy – zarówno państwowy budżet, jak również producenci aut oraz kierowcy. Woli lakonicznie zapewniać o pomocy koncernom motoryzacyjnym i jednocześnie gmerać w akcyzie na auta. Cóż, najwyraźniej w rządzie rośnie nam geniusz-handlowiec: nie dość, że w czasach kryzysu będzie sprzedawał więcej aut, to w dodatku po wyższych cenach.