– Do dziś koleje nie zwróciły tych pieniędzy. W 2008 roku parlament poprosił rząd, aby wyjaśnił tę sprawę. Rząd stwierdził jednak, że nie ma danych na temat wywiezionych i sumy, jaką zarobiła kolej. Dlatego zdecydowaliśmy się sami przygotować ekspertyzę – mówi jeden z pracowników Pociągu Pamięci.
Rachunek za deportację
Niemiecka kolej nigdy nie przyznała też żadnego zadośćuczynienia poszkodowanym, którzy często musieli... sami płacić za podróż do obozu zagłady. Niejednokrotnie działo się to za pośrednictwem zakładanych przez SS kont „W". Kolej pobierałaopłatę zgodnie ze ściśle wyznaczonym taryfikatorem, np. 2 fenigi za przejechany kilometr. Dzieci poniżej dziesięciu lat jechały za pół ceny, a poniżej czterech lat – za darmo. Tylko na deportacji polskich Żydów koleje zarobiły równowartość ponad 100 milionów euro, a na wywózce Polaków – m.in. z Zamojszczyzny w latach 1942 – 1943 – ponad 20 milionów.
Kolej umywa ręceDzisiejsze niemieckie koleje odcinają się jednak od niechlubnej przeszłości i nie uważają się za prawnego spadkobiercę kolei z czasów Trzeciej Rzeszy. – Mienie kolei zostało przejęte po wojnie przez państwo, a dopiero później powstała Deutsche Bahn. Żądania odszkodowawcze autorów ekspertyzy powinny być więc skierowane do władz państwowych, a nie do nas – umywa ręce rzecznik kolei Jens Oliver Voss. Przyznaje natomiast, że kolej poczuwa się do "odpowiedzialności moralnej".
Ekspertyza Pociągu Pamięci nie podoba się również części niemieckich historyków kolejnictwa. – Krytycznie oceniam działania Reichsbahn, ale ta ekspertyza jest nierzetelna. Tych zysków nie da się policzyć. Próbowało to już robić wielu historyków, ale nikomu się nie udało – mówi niemiecki badacz. – Ekspertyza jest motywowana ideologicznie. Warto pamiętać, że Pociąg Pamięci jest winny kolejom 300 tys. euro za wynajęcie składu, w którym urządził swoją wystawę – dodaje."Rzeczpospolita", arb