Małgorzata Foremniak, Pan Bóg i ekonomia

Małgorzata Foremniak, Pan Bóg i ekonomia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wczoraj w TVN zakończyła się II edycja programu „Mam talent”. „Mam talent” to taki show, w którym trójka celebrytów udowadnia, że zna się na wszystkim – od tańca po grę na harmonii, od gimnastyki artystycznej po sztukę iluzji. Nic to, że tak naprawdę dwoje zna się na muzyce, a jedna na aktorstwie. I tyle. Jednak status celebrytów pozwala im uczestniczyć w programie w charakterze jurora i autorytatywnie oceniać czy ktoś wykonuje poprawnie akrobacje na linie, albo czy taniec synchroniczny w wykonaniu ludzi, którzy zajmują się tym całe życie jest wykonywany z pasją, czy nie.
Jurorom „Mam talent", którzy mogą swobodnie rozstrzygać o tym co jest dobre, a co złe w dowolnej dziedzinie działalności okołoartystycznej pozazdrościł najwyraźniej metropolita szczecińsko-kamieński, abp Andrzej Dzięga. Biskup Dzięga z wysokości swej ambony, zachęcony faktem, że wraz ze swoimi owieczkami obchodził 18. rocznicę stworzenia Radia Maryja, postanowił udzielić wykładu na tematy wszelakie. Dopóki mówił o tym, na czym naprawdę się zna – religii, miejscu krzyża w Polsce, Bogu – wszystko było w porządku. Niestety biskup tak się rozochocił, że postanowił wyjść nieco poza swoje kompetencje. I zabrał się za ekonomię.

- Czy zmieniła się idea warsztatu pracy, zakładu pacy? Czy prawo decydowania o losach przedsiębiorstwa budowanego wspólnym narodowym i społecznym wysiłkiem już nie przysługuje budowniczym tego zakładu? Czy naprawdę decydent zagraniczny oraz państwowy urzędnik może jednostronnie orzekać, czy na przykład stocznia może istnieć, czy też musi być zamknięta? – załamywał ręce nad losem ojczyzny duchowny. Niczym aktorka Małgorzata Foremniak, która z miną eksperta tłumaczy wokalistom, że wprawdzie ładnie śpiewają, ale brakuje im entuzjazmu i w ogóle wydaje jej się to nieszczere więc lepiej niech się zajmą czym innym bo ona „jest na nie", biskup Dzięga pouczył tych wszystkich domorosłych ekonomistów, absolwentów rozmaitych uczelni, ministrów skarbu i gospodarki, którym wydaje się, że o tym czy zakład ma istnieć czy nie decyduje jakieś tam prawo podaży i popytu. Gdzie tam. Prawo decydowania o losach firmy mają ci, którzy ją zbudowali – znaczy my, naród, no bo to przecież wszystko wzniesione siłami naszych rąk. A właściciel, który łoży na to wszystko pieniądze? Niech łoży dalej. To mała ofiara wobec patriotycznego obowiązku utrzymywania „idei zakładu pracy”. A jak właściciel zbankrutuje to zawsze może przecież zastąpić go państwo. Czyli my wszyscy. I tak możemy sami sobie płacić za statki, sami płacić za przerabianie ich na żyletki, a potem z tych żyletek, znowu sami, możemy robić statki. To wprawdzie bez sensu, ale dzięki temu „idea warsztatu pracy nie zmieni się”.

Kiedyś zwykło się mawiać, że w Polsce wszyscy znają się na futbolu i medycynie. Dziś coraz częściej wszyscy znają się na wszystkim, zwłaszcza jeśli są osobami – mniej lub bardziej publicznymi. Małgorzata Foremniak zna się na wszystkich dziedzinach sztuki, a arcybiskup Dzięga wie o ekonomii więcej niż Leszek Balcerowicz. O ile jednak ta pierwsza jest w zasadzie niegroźna dla większości Polaków, domorośli ekonomiści wyrządzają nam wszystkim niedźwiedzią przysługę. Biskup Dzięga i jemu podobni sprawiają, że kolejne rządy boją się podjąć męską decyzję o zamknięciu deficytowych i niepotrzebnych nam do niczego stoczni przez co co roku zrzucamy się na nie wszyscy, a epopeja stoczniowców, którzy mogliby się zająć czymś pożytecznym trwa i trwa. Ale są i inni tłumaczący, że przecież można dodrukować pieniądze, ograbić najbogatszych, dopłacać do węgla, płacić emerytury za rolników, etc. etc. A potem z zaskoczeniem odkrywamy, że w budżecie brakuje 58 miliardów złotych.

A wystarczyłoby, aby biskup Dzięga zamiast udzielać swoim owieczkom lekcji „ekonomii", przypomniał im i sobie słowa Jezusa – „Oddajcie cesarzowi co cesarskie, a Bogu co boskie”. Niech więc Małgosia Foremniak skoncentruje się na graniu doktor Zosi, biskup Dzięga na rozważaniach teologicznych a ekonomiści na ekonomii. Skoro nawet Jezus nie chciał zajmować się wszystkim – to może powinien być to dla nas sygnał, że i my nie powinniśmy przesadzać z wszechstronnością.