Taksówkarze kontra liberalizm

Taksówkarze kontra liberalizm

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polska to taki kraj, w którym ustawy dotyczące gospodarki pisze się… na ulicach Warszawy. Wygląda to tak: najpierw pojawia się problem gospodarczy, potem do stolicy przyjeżdża grupa, której on dotyczy, blokuje na kilka godzin centrum miasta, po czym wyjeżdża, a parlament wprowadza korzystne dla niej prawo. I nie ważne czy w ławach poselskich większość mają akurat liberałowie, socjaldemokraci czy narodowi katolicy – możemy mieć pewność, że napisane w taki sposób prawo z logiką i z rynkiem będzie miało tyle wspólnego co Kuba Wojewódzki ze skromnością.
PO dochodząc do władzy obiecywało m.in. deregulację gospodarki. Bojownikiem o wolny rynek miał być Janusz Palikot, który wraz z komisją Przyjazne Państwo miał stanowić bat na urzędników i biurokratów. I co? I nic. Janusz Palikot zajął się analizowaniem barku prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz rozważaniami na temat żony Radosława Sikorskiego, a gospodarka jak była przeregulowana tak jest.

Jak ma jednak być inaczej skoro prawo pisane jest na ulicach? Ostatnio swoją ustawę postanowili napisać taksówkarze. W tym celu sięgnęli po ulubioną broń niezadowolonych – zablokowanie stolicy. Poblokowali jeden dzień i okazało się, że parlament nie ma nic przeciwko temu, by wprowadzić na rynku przewozów system kastowy, dzięki czemu ceny przejazdów będą wyższe, ale za to „każdy będzie miał gwarancję, że jeździ licencjonowaną taksówką". Bo przecież wiadomo, że tak bogatemu społeczeństwu jak nasze zależy na luksusie a nie na tym, by zapłacić za kurs o te głupie 10 czy 20 złotych mniej.

Taksówkarze zbuntowali się, bo oto na ich rynku pojawiła się konkurencja. Wykorzystując luki w prawie konkurencja ta (gdyby nie takie luki to, śmiem twierdzić, polska wyspa dobrobytu na oceanie kryzysu nie byłaby tak zielona) zamiast nazywać się taksówkarzami określiła się mianem przewoźników przez co unikając rozmaitych kosztownych licencji, kursów i Bóg wie czego jeszcze, była w stanie zaoferować przewozy o 30-40 procent tańsze niż taksówkowe korporacje.

W takim wypadku są dwa rozwiązania. Dotychczas działające na rynku firmy mogą rozpocząć konkurencje cenową, obniżając koszty swoich usług, albo kusić klientów tym czego tańsza konkurencja nie ma. To jednak wymaga wysiłku. Na szczęście jest jeszcze droga na skróty – można zapłonąć świętym oburzeniem i pójść na skargę do polityków prosząc ich, by konkurencję przegnała kijem. Kiedy się jest dużą i zorganizowaną grupą nacisku (górnicy!) ta droga jest bardzo skuteczna. No i taksówkarze poszli na skróty.

To, że korporacje taksówkarskie robią wszystko, aby pozbyć się rywali – to naturalne. Nienaturalny jest natomiast fakt, że liberalna większość w parlamencie natychmiast przyklaskuje ich postulatom i tłumaczy, że dla dobra obywateli trzeba dbać o wysoki poziom usług. A to jak wiadomo możliwe jest tylko dzięki licencjom, pozwoleniom , etc. Bo wiadomo – jak się normy nie zapisze na papierze i nie zacznie wręczać certyfikatów potwierdzających że się daną normę spełnia – to zaraz wszyscy zaczną narażać zdrowie i życie klientów na szwank.

Innymi słowy obywateli po raz kolejny ma się za, hmm, powiedzmy że za poczciwych naiwniaków. Skoro licencje są niezbędne to niezbicie wynika z tego, że każdy z nas jest sympatycznym głuptaskiem niezdolnym samemu dokonać wyboru – czy zapłacić mniej i pojechać rozklekotanym gruchotem, czy dołożyć parę złotych i rozbijać się po mieście nowiutkim mercedesem. Gdyby bowiem parlamentarzyści zakładali, że jesteśmy w stanie takiego wyboru świadomie dokonać  to by przecież nas go nie pozbawiali. No ale przecież, jeśli obywatelowi zostawi się wybór, to niechybnie zrobi sobie krzywdę, prawda?

A gdzie jest w tym wszystkim liberalizm? Cóż - liberalizmem straszy się w Polsce niegrzeczne dzieci. I na tym się jego obecność w naszym kraju kończy.