Robieni w łupka

Robieni w łupka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Od kilku miesięcy w Polsce sprawa alternatywnego wydobycia gazu ze złóż łupków jest przedmiotem gorących debat. Debatują głównie politycy, którzy, jak wiadomo, znają się na wszystkim lepiej niż fachowcy w danych dziedzinach.
Polska, według danych ogólnie dostępnych, ma pod powierzchnią ziemi bogate zasoby gazu ziemnego związane w łupkach. Pas złóż ma się ciągnąć od wybrzeża, poprzez Polskę centralną, aż po Lubelszczyznę, na obszarze ok. 30% powierzchni kraju. Do tej pory wydano już około 70 zgód na poszukiwania zasobów, z czego około 60 otrzymały firmy zachodnie, głównie amerykańskie (m. in. Chevron, Exxon Mobil, ConocoPhillips, Lane Energy). Poszukiwania prowadzą też firmy polskie - PKN Orlen i oczywiście PGNiG. Media (ale na razie tylko one...) donoszą, że zasoby mogłyby zapewnić Polsce niezależność energetyczną na 100, a może i 200 lat, biorąc pod uwagę nasze aktualne potrzeby. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę z problemów natury technologicznej wydobycia surowca z tego rodzaju złóż. Dramatyczny, a zarazem komiczny tego dowód dał marszałek Bronisław Komorowski swoją wypowiedzią w Londynie.

Wygląda to pięknie, prawda? Tylko, że teraz zaczynają się schody.

Zasoby geologiczne, to nie to samo, co zasoby nadające się eksploatacji. Dokonano już wielu odwiertów próbnych i jak do tej pory nie uzyskano jeszcze potwierdzenia istnienia złóż nadających się do eksploatacji. Raczej zaczyna się mówić, że złoża leżą głębiej, niż się tego oczekuje. Zakłada się, na podstawie doświadczeń m in. amerykańskich, że tylko około 10% złóż nadaje się do eksploatacji z powodów czysto technicznych. A ile nadaje się z powodów ekonomicznych?

Waldemar Pawlak, wicepremier i minister gospodarki, przytoczył ostatnio dane amerykańskie, które mówią, że koszt wydobycia gazu łupkowego kształtuje się na poziomie 240 dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Bez kosztu przygotowania złoża, bez kosztów poszukiwań. Dla porównania, koszt pozyskania metra sześciennego gazu metodą konwencjonalną w Polsce to około 100 dolarów, a cena gazu z Rosji to ok. 240 dolarów.

Specjaliści, w tym m.in.  główny geolog kraju, Henryk Jezierski twierdzą, że dopiero za 5 lat będziemy znali szacunkowe dane co do wielkości zasobów, a dopiero za następne 10 lat nastąpią pierwsze poważne komercyjne odwierty. Kiedy inwestycje zaczną się zwracać, nikt nie mówi.

Wielu polityków na wieść o zasobach gazu po polską ziemią, już snuje marzenia o tym, jaką to potęgą gazową zostanie Polska. Rosyjski "Gazprom" nie będzie nam dyktował warunków, a reszta Europy legnie u naszych stóp. Tylko, że w całym tym pięknym projekcie brakuje kilku elementów, a przede wszystkim spoiwa.

Tym spoiwem, jak się zapewne wszyscy domyślają, jest pieniądz. Polska samodzielnie nie jest wstanie sfinansować nawet poważnych prac geologicznych i odwiertów badawczych, nie mówiąc już o przygotowaniu eksploatacji. Unia Europejska, mając zabezpieczone dostawy gazu z Rosji (Nord Stream, South Stream) a także w perspektywie Nabucco i dostawy z innych źródeł (Norwegia, Bliski Wschód), ustami szefa UE, Jose Barroso dość jednoznacznie zapowiedziała, że nie wejdzie w niepewny interes. Może więc, aż strach pomyśleć, zainteresować tym projektem kogoś innego? Może Rosję, a może... Chiny? To jednak wymagałoby myślenia długofalowego, wykraczającego poza jedną kadencję rządu czy Sejmu.

Polska za rok będzie przez pół roku stała na czele Unii Europejskiej. Jeżeli chcemy, aby przy tej okazji temat bezpieczeństwa energetycznego, oparty o polski zasób gazowy stał się problemem paneuropejskim - to musimy być już gotowi teraz do przedstawienie tego projektu na forum UE. Czy jesteśmy gotowi?