Kogo chronią związki?

Kogo chronią związki?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polacy wciąż wierzą święcie, że gdyby nie związki zawodowe, zostaliby pożarci żywcem przez tłustych i palących kubańskie cygara kapitalistów. Tymczasem w rzeczywistości związki zawodowe zajmują się tym samym, co owi mityczni kapitaliści – zawodowo nas wszystkich wyzyskują.
Co 14 Polak należy do związku zawodowego – podaje CBOS. To tłumaczy polityczne znaczenie, jakie mają liderzy związków. Żadna prawdziwa reforma gospodarcza – bez ich życzliwej aprobaty – nie ma racji bytu. Żadna partia polityczna – bez ich życzliwej aprobaty – nie przetrwa w Sejmie dłużej niż kadencję. Bo szeregowi związkowcy w sile setek tysięcy to twarde i karne szeregi, słuchające wytycznych swoich przywódców. Mogą zmienić wynik każdych wyborów. Jak na ironię, liderzy związków bardziej przypominają kapitalistów z satyrycznych rysunków czasów stalinowskich niż obrońców ludu pracującego. I, oczywiście, nie pracują. Wystarczającym symbolem ich rozpasania jest obecność jednego z nich na liście 100 najbogatszych Polaków w 2009 r.

Prawdziwy jednak problem w tym, że w obecnym systemie związkowy lider już z założenia nie może być zwolennikiem dobrej reformy. Dlaczego? Odbiera mu ona to, z czego żyje. A żyje z wyłudzania od państwa pieniędzy podatników. A to na niewydolne polskie stocznie, a to na kopalnie, koleje, lotnictwo, system edukacji, czy służbę zdrowia. Nie dziwi więc, że każdy projekt prywatyzacji, komercjalizacji, czy próba najmniej bolesnej nawet restrukturyzacji w sektorze publicznym, spotyka się z natychmiastową i agresywną reakcją. Do Warszawy przyjeżdżają armie zmanipulowanych pracowników z kilofami, petardami, ze skrzynkami pomidorów, megafonem i z bojową miną protestują, żądają i grożą. A przy okazji – paraliżują miasto. Zazwyczaj są skuteczni i udaje im się wydębić kolejną podwyżkę, czy wynegocjować niezamykanie kolejnej kopalni.

Tylko że ich postulaty mogą być sfinansowane jedynie z pieniędzy podatników. Co to oznacza? Że niezamykanie kopalni, czy podwyżka na kolei, pociąga za sobą zamknięcie kilku prywatnych firm, a przynajmniej zwolnienia i obniżki wynagrodzeń w sektorze prywatnym. Gdyby związkowcy przeszli szkolenie z podstaw ekonomii, wiedzieliby, że protestując przeciwko reformom i wyłudzając pieniądze od państwa, pogrążają nie tylko samych siebie, lecz także własne dzieci. Bo to one będą spłacać długi, powstałe w wyniku m.in. wieloletnich dopłat do nierentownych przedsiębiorstw. 

Związek zawodowy nie jest zły sam z siebie. Jako rzecznik pracowników mógłby być doskonałym uzupełnieniem modelu wolnej gospodarki. Jego misja realizowałaby się np. w pomocy w sytuacjach, gdy firmy łamią prawo pracy bądź w inny sposób oszukują pracownika. Związek byłby wtedy w stanie zapewnić pomoc prawną na przyzwoitym poziomie, tak by poszkodowany miał szansę w starciu z armią korporacyjnych prawników. Związek mógłby tworzyć też wewnętrzne fundusze ubezpieczeniowe i samopomocowe, na wypadek gdyby któryś z pracowników na przykład nie mógł sfinansować swojego leczenia. Mógłby też konsultować z szefostwem metody zarządzania personelem tak, by wykluczyć możliwe konflikty i usprawnić pracę. 

Niestety, wiele lat temu liberałowie popełnili taktyczny błąd, który na trwałe wypaczył kształt związków zawodowych. Najpierw w XIX w. byli zaprzysięgłymi wrogami związków, a potem, w wieku XX, zgodzili się na nadanie im przywilejów, nieposiadanych przez żadną inna grupę społeczną. Przerobiliśmy już więc dwie skrajności, ale żadnego rozsądnego rozwiązania. Być może właśnie teraz nadszedł czas na wybór złotego środka i wskazanie związkom ich właściwego miejsca.