Pracownicy supermarketów będą protestować

Pracownicy supermarketów będą protestować

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. Wikipedia
Pracownicy dużych sklepów z całej Polski zrzeszeni w związkach zawodowych przygotowują pikietę w Warszawie. Domagają się podwyżek, wolnych niedziel, umów o pracę oraz zwiększenia zatrudnienia. Uważają, że na dzień dzisiejszy każdy z nich pracuje za trzech i za „psie pieniądze”.
- Ludzie już mają dość. Są zmęczeni, zbuntowani. Mamy chyba najniższe w Polsce zarobki - mówi Alicja Forysiak, przewodnicząca "Solidarności" w Carrefourze. - Nasze kasjerki zarabiają 1,2 tys. na rękę. Pracujemy po 10, 12 godzin. Rezygnujemy z przerw, to szef decyduje, czy i kiedy możemy skorzystać z toalety – dodaje.

Pracownicy  Reala, Biedronki, Makro i Carrefoura planują protestować w drugiej połowie września w Warszawie. Ostateczna decyzja o terminie pikiety ma zapaść 2 września. Wiadomo za to, że odbędzie się pod siedzibą Grupy Metro przy al. Krakowskiej. - Z moich informacji wynika, że szykują się Real, Biedronka, Carrefour i Makro, Kaufland, Jysk, Praktiker - mówi Jan Dopierała, związkowiec z marketu Real w Bydgoszczy.Pracownicy Reala w lipcu zakończyli negocjacje z zarządem w sprawie podwyżek. Chcieli 6 proc. Szefostwo zaproponowało 2,5 proc. - To poniżej inflacji, nie zgodziliśmy się - opowiada Jan Dopierała.

- Pieniądze to niejedyny problem branży - mówi Dopierała. - Łamane są prawa pracownicze.
Państwowa Inspekcja Pracy w zeszłym roku skontrolowała 87 marketów w kraju u 45 pracodawców. U 18 stwierdziła wykroczenia. Najczęściej zarzucano pracodawcom brak należytego odpoczynku dla pracowników.

Za pracownikami Reala i Carrefoura, według działaczy związkowych, mają pójść inne markety. - Mamy cały katalog spraw do załatwienia - mówi Jan Cuber, przewodniczący „Solidarności" w Makro Cash & Carry. - Samotne matki zatrudnione w Biedronkach w małych miejscowościach zarabiają ok. 1,7 tys. brutto. Jak utrzymać za takie pieniądze rodzinę? - pyta Piotr Adamczak, przewodniczący „Solidarności” w sieci.

Przedstawiciele związków zawodowych mówią także, że będą się domagać wolnych niedziel, dodatków za pracę w dzień wolny i dłuższych urlopów. Pracownicy skarżą się, że ich dzieci wychowuje ulica, bo oni całe dnie spędzają w pracy, by zarobić na chleb.

Innym problem osób zatrudnionych w supermarketach wiąże się z  niestabilnością sytuacji zawodowej. - Firma zmusza pracowników do przejścia do firmy outsourcingowej. Jeśli się nie zgodzą, dostaną wypowiedzenia. I potem zatrudnia ich z powrotem, tyle że taniej, na umowę-zlecenia – opisuje  Forysiak. Związkowcy są zdania, że zarządzający marketami szukają oszczędności, zwalniając najlepiej zarabiających pracowników pod byle pretekstem. Nie odpowiada im również fakt, że co raz więcej podobnych konfliktów trafia do sądu pracy.

Andrzej Maria Faliński z Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, która reprezentuje markety, przyznaje, że w handlu nie płaci się najlepiej. - Poziom wykształcenia pracowników jest stosunkowo niski. Firmy inwestują w szkolenia, dają nowe zawody, umiejętności. Nie mogą jednocześnie podnosić znacznie pensji, dbając o rachunek ekonomiczny. Coś za coś - mówi. Z jego informacji wynika, że ponad 60 proc. zatrudnionych w marketach wciąż ma etat. - Pracowników na umowę-zlecenia pojawia się coraz więcej, bo firmy nawet z dostawcami podpisują umowy na rozładunek towaru w magazynie i na półkach. Dla etatowców są oni poważną konkurencją, bo są dużo bardziej elastyczni, a dla pracodawcy - tańsi - mówi Faliński.

„Gazeta Wyborcza", BG.