Jak zabijamy finanse publiczne

Jak zabijamy finanse publiczne

Dodano:   /  Zmieniono: 
„Jesteśmy w sytuacji przedzawałowej w finansach publicznych” – powiedział dla jednego z portali biznesowych prof. Krzysztof Rybiński. Ma rację. Ale czy winni są temu tylko politycy? Nie, finansowe zawały tak samo jak zawały serca powodowane są stylem życia. Naszym stylem życia.
Chcemy więcej. Zawsze chcemy więcej. Nauczyciele? Twierdzą, że zarabiają za mało. Chcą więcej. Pielęgniarki? Wiedziały, co prawda, że zarobki w tym zawodzie różnią się odrobinę od zarobków Warrena Buffetta, ale jednak zdecydowały się w nim pracować. I – chcą więcej. Podobnie jest z górnikami, pracownikami kolei, czy pocztowcami. Słowem, całym sektorem publicznym.

Z niepublicznym nie jest zresztą lepiej – masa ludzi wciąż sądzi, że wystarczy w życiu popracować 20 lat, by potem należała się im emerytura zapewniająca coroczne wczasy na Wyspach Kanaryjskich. Oni też chcą więcej. A urzędnicy? Wydawałoby się, że oni akurat mogą sobie chcieć, a i tak nikt ich nie pożałuje i jak będzie trzeba, to się im pensje obetnie, a tych niepotrzebnych i nieproduktywnych – zwolni. Ale oni się mnożą, chcą więcej i dostają więcej. Jest ich już ponad pół miliona. Można by nimi zasiedlić cały Poznań!

Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego te wszystkie grupy są tak rozbestwione? Skoro dług publiczny został zaciągnięty w dużej części tylko po to, by móc im dogodzić, to dlaczego wciąż traktuje się roszczenia z takim pobłażaniem i się im ulega? Odpowiedź jest prostsza niż mogłoby się wydawać. To my, albo nasi bliscy, albo nasi znajomi jesteśmy nauczycielami, pielęgniarkami, czy urzędnikami. Czy chcielibyśmy odbierać sobie chleb od ust i zgodzić się, by rząd na nas oszczędzał? A na naszych rodzicach? A naszych przyjaciołach? Rząd nie przeprowadza więc reform, ponieważ ma świetną wymówkę. Reformy wywołałyby „niepokoje społeczne". Czyli, innymi słowy, nasze niepokoje. To my byliśmy tymi, którzy pod Sejmem palą opony i rzucają w resort finansów pomidorami. Bo co innego chcieć reform ogólnie, a co innego odczuwać je na własnej skórze.

Jesteśmy w sytuacji przedzawałowej. Ale nic sobie z tego nie robimy. Tłuszcz socjalnych wydatków, który zastąpił naszą tkankę mięśniową, jest nam miły. Co prawda nie potrafimy już zbyt żwawo się poruszać, ale gdy siedzimy przed telewizorem oglądając "Taniec z gwiazdami", możemy zawołać: kolejną zapomogę, świadczenie, podwyżkę i tak dalej, i tak dalej, poproszę! A polityk, usłużnie - bo przecież ceni nasz głos - nasze życzenie spełni.