"Zabrakło pożyczek, więc gospodarka Białorusi się załamała"

"Zabrakło pożyczek, więc gospodarka Białorusi się załamała"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Alaksandr Łukasznka (fot. Wikipedia)
Obecne problemy gospodarcze Białorusi nie są nieoczekiwane, wynikają z przyjętego przez nią modelu nakazowego gospodarki, który okazał się fasadowy, gdy zabrakło pożyczek z zewnątrz - ocenił białoruski ekonomista Leanid Złotnikau. W ten sposób ekspert, który pisał program gospodarczy dla opozycyjnego kandydata na prezydenta Andreja Sannikaua, komentuje to, co dzieje się w ostatnich miesiącach na Białorusi: deficyt dewiz i w rezultacie osłabienie rubla wobec obcych walut, wzrost cen i gwałtowny wzrost popytu na towary, które ludzie wykupują w obawie przed dalszymi podwyżkami.
Złotnikau wskazuje, że już od 6-7 lat "konsumpcja na Białorusi zaczęła przewyższać możliwości gospodarki - coraz bardziej i bardziej". Gospodarka funkcjonowała najpierw "dzięki temu, że przejadała pozostałości z czasów radzieckich" i "była wspierana przez subsydia z Rosji w formie tanich nośników energii". Potem, kiedy Rosja zaczęła podnosić na nie ceny, "gospodarka była wspierana pożyczkami z  zewnątrz, przede wszystkim kredytami z krajów zachodnich, organizacji międzynarodowych i Rosji". - Nasze długi szybko rosły - wskazuje ekonomista. - Jeśli na początku 2005 roku nasz ogólny dług, wszystkich przedsiębiorstw i państwa, wobec swoich kredytodawców wynosił 5 mld dolarów, to według stanu z 1 stycznia 2011 roku było to już 28 mld dolarów - wylicza.

- Gospodarka Białorusi jest gospodarką małego kraju - tłumaczy Złotnikau. - Po to, by wytwarzać coś w naszych zakładach, potrzebujemy kupować części, surowce, energię. Importochłonność białoruskiej produkcji to mniej więcej 50 procent - to znaczy, że jeśli wziąć koszty produkcji w naszych przedsiębiorstwach, to prawie połowa z nich to  koszty części, surowców i materiałów z importu. Po to potrzebne są dewizy. Tak więc, jeśli przypływ obcych walut się zmniejszy, to ma to wpływ na kryzys w gospodarce - zauważa. - Po to, by można było na poprzednim poziomie utrzymać naszą gospodarkę, potrzebujemy 1 miliarda miesięcznie -  dolarów, rubli rosyjskich czy euro - pożyczek z zewnątrz. Albo też, musimy na sumę 1 miliarda sprzedać jakąś część własności państwowej - to znaczy, przeprowadzać prywatyzację - mówi Złotnikau. Ekonomista ocenia jednocześnie, że "władze niezbyt chcą to robić". - I dlatego mamy od  półtora miesiąca taką niezrozumiałą, anarchiczną sytuację - dodaje.

Ekonomista przypomina, że pilotażowa prywatyzacja pięciu dużych białoruskich przedsiębiorstw była jednym z warunków przyznania Mińskowi kredytu z Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). Jego ostatnią transzę Białoruś otrzymała w pierwszej połowie zeszłego roku. - Jednak to się nie  odbyło - dodaje ekspert. - Władze składały obietnice przy okazji tego kredytu, że przeprowadzą liberalizację, ale  była ona powierzchowna, tylko w sprawozdaniach - podkreśla. Z tego powodu "dzisiaj MFW nie zabiega o to, by wesprzeć Białoruś". Fundusz, a także inni potencjalni kredytodawcy widzą też, że udzielane Mińskowi pożyczki "nie są wykorzystywane w celu zwiększenia efektywności gospodarki, ale są przejadane". - Zaczęli się więc oni ostrożniej odnosić do Białorusi. Kiedy zaczęło być widoczne, że sytuacja gospodarcza zacznie się pogarszać, mimo wszystkich dobrych wskaźników - jak tempo wzrostu PKB - to zmienił się stosunek do  białoruskiej gospodarki - wskazuje ekonomista.

Tak więc - tłumaczy Złotnikau - "w drugiej połowie 2010 roku i  pierwszych miesiącach obecnego roku wielkość pożyczek zaczęła się zmniejszać w porównaniu z tym samym okresem w poprzednich latach". - I, co  naturalne, ukształtował się deficyt waluty. Potem faktycznie odbyła się dewaluacja rubla i to wywołało wzrost cen - wyjaśnia.

Zdaniem ekonomisty, obecne problemy mają głębokie korzenie. Prezydent Alaksandr Łukaszenka "stworzył model gospodarki, który w  jakimś stopniu jest podobny do modelu z czasów radzieckich". - To nawet nie gospodarka przejściowa, ale w  większości nakazowa - ocenia. Złotnikau zauważa, że Białoruś straciła wysokotechnologiczne zakłady, które mogłyby przynosić zysk, i "teraz więcej dochodów czerpie z surowców i  tego, co robi z surowców". Wskazuje, że wiele środków inwestowano "na część fasadową" - czyli na "drogi, fasady, prestiżowe obiekty". Przyznaje, że przyjeżdżający na Białoruś oceniali to jako oznakę dobrego życia kraju. Jednak "to tylko część fasadowa", a w istocie "nie było sukcesu" gospodarczego - uważa ekonomista. W jego ocenie, by wyjść z kryzysu Białoruś musi teraz "odnawiać stosunki z Zachodem i Wschodem, wypuścić więźniów politycznych, dać amnestię tym, których wsadzono do więzień za przestępstwa gospodarcze". - Trzeba liberalizować gospodarkę, stworzyć warunki, by przyszły inwestycje z  Zachodu i Wschodu, by przyszli przedsiębiorcy - radzi ekspert. - Białoruś nie może już o  własnych siłach wyjść z tego impasu - ostrzega.

PAP, arb