Koniec snu o państwie dobrobytu

Koniec snu o państwie dobrobytu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na pewno każdy z was ma wśród swoich znajomych osobę, która kocha swój 20-letni samochód do tego stopnia, że chociaż co miesiąc pozostawia w warsztatach grube pliki złotówek, to ani myśli wymienić swojego automobilu na nowszy model. Dopiero po jakimś czasie – gdy podliczy wydatki na naprawy – odkrywa, że za te pieniądze mógłby jeździć najnowszym modelem mercedesa.
Unia Europejska zachowuje się dziś toczka w toczkę jak ów właściciel 20-letniego pojazdu. Przywódcy UE podjęli właśnie decyzję, że będą nadal „naprawiać" Grecję, co oznacza iż do Aten trafi prawdopodobnie w sumie 200 miliardów euro. I nie ma żadnych gwarancji, że suma ta wystarczy na to, by pojazd pod nazwą „Grecja" znów ruszył z kopyta. Prawdę mówiąc – patrząc na „entuzjazm” okazywany przez Greków wizji zaciskania pasa – dużo bardziej prawdopodobne jest, że za chwilę Ateny znów wyciągną rękę po finansową pomoc.

Problem polega bowiem na tym, że Europa wciąż nie przestała śnić o rajskim państwie dobrobytu, które biednych nakarmi, odrzuconych przygarnie, urzędników poklepie po plecach, rolnikom dopłaci – słowem będzie jak cierpliwa matka, która zawsze wysupła parę złotych na kieszonkowe dla niesfornego dziecka. Tymczasem taki model w sposób naturalny odchodzi do lamusa – i im szybciej zrozumiemy, że jest to nieuniknione, tym mniej miliardów euro utopimy w greckiej czarnej dziurze. Wymyślone w XIX wieku przez Ottona von Bismarcka i rodzącą się socjaldemokrację państwo opiekuńcze było ekonomicznie wydajne w społeczeństwach młodych, których obywatele nie upierali się, by żyć jak najdłużej, a pracować jak najkrócej. A nawet jeśli takie pomysły się pojawiały w głowach niektórych bojowników o prawa socjalne – to przychodziła światowa wojna i obniżała próg oczekiwań do minimum.

Teraz jednak sytuacja jest diametralnie inna. Od 70 lat Europejczycy zażywają uroków pokoju, połączonego z rozwojem technologicznym, który sprawia, że żyjemy coraz dłużej a jednocześnie chcemy konsumować owoce dobrobytu w sposób nieograniczony. Nieograniczony przede wszystkim przez gromadki dzieci, z którymi owocami tymi należałoby się dzielić. Wydajność naszej pracy rośnie – ale oczekiwania profitów za pracę rosną znacznie szybciej. Chcemy pracować krótko, wygodnie, zarabiać godnie, a w razie kłopotów uważamy za naturalne to, że zostaniemy wyleczeni za darmo, a nasze konta będą zasilane zasiłkami, emeryturami, rentami… Efekt? Grecja, Portugalia, a za chwilę Hiszpania, Włochy, etc.

Francuski Instytut Badań nad Gospodarką i Polityką Fiskalną w swoim raporcie na temat polityki fiskalnej w 20 krajach europejskich odnotowuje, że reformy na które decydują się państwa nad którymi wisi widmo załamania finansów publicznych mają charakter kosmetyczny. Sprowadzają się do manipulowania (czyli – podnoszenia) podatków pośrednich i bezpośrednich, aby do państwowej kasy wpłynęło nieco więcej euro, funtów czy złotówek, którymi będzie można zatkać coraz większe dziury budżetowe. Tymczasem problem leży nie po stronie wpływów – lecz po stronie wydatków. Bo wpływów do budżetu nie można zwiększać w nieskończoność – w końcu dojdziemy bowiem do sytuacji, w której 100 procent dóbr wypracowanych przez pracujących, będzie rozdysponowywanych między niepracującymi. Tylko kto wtedy będzie pracował?

Reanimowanie Greków unijnymi pieniędzmi to podtrzymywanie złudzenia, że zawsze gdzieś znajdzie się jeszcze parę euro, dzięki którym nie będziemy musieli rezygnować z wygodnego życia w państwie dobrobytu. Ten samochód jeszcze przez chwilę będzie jeździł. Tylko co stanie się w momencie, gdy rachunek za kolejną naprawę przekroczy nasze możliwości finansowe?