Ratownicy z Czarnobyla głodują

Ratownicy z Czarnobyla głodują

Dodano:   /  Zmieniono: 
Usuwali skutki Czarnobyla. Dziś mówią, że władze chcą im obniżyć renty inwalidzkie (fot. Wikipedia) 
Czterdziestu jeden ratowników, którzy usuwali następstwa katastrofy w elektrowni atomowej w Czarnobylu, ogłosiło w Doniecku na wschodniej Ukrainie protest głodowy przeciwko obniżce rent inwalidzkich i odbieraniu ulg socjalnych.
14 listopada tysiąc ratowników zajęło siedzibę donieckiego Funduszu Emerytalnego, będącego odpowiednikiem polskiego ZUS. Do podobnej akcji doszło 15 listopada w Charkowie (wschodnia Ukraina), gdzie Fundusz Emerytalny przez kilka godzin był okupowany przez ok. 300 osób. Ratownicy z Czarnobyla domagają się zachowania dotychczasowych rent, które - jak twierdzą - władze zmniejszyły ostatnio nawet siedmiokrotnie. Według mediów renty te sięgały 7 tysięcy hrywien (ok. 2,8 tys. zł).

Rząd grozi: nie nadużywajcie naszej cierpliwości

Protest weteranów akcji w Czarnobylu doprowadził do rezygnacji ze stanowiska dyrektora Funduszu Emerytalnego w Doniecku. Przedstawiciele władz w Kijowie nie zdecydowali się na bezpośrednie rozmowy z głodującymi, choć ci domagają się, by przyjechał do nich premier Ukrainy Mykoła Azarow. Szef rządu na razie spotkania z uczestnikami protestu odmawia i ostrzega, że nie ulegnie ich naciskom. - Rządu nie da się zastraszyć. Jesteśmy gotowi do pokojowego dialogu, ale nie nadużywajcie naszej cierpliwości. Nawoływanie do burzenia spotkają się z należytą odpowiedzią - oświadczył Azarow.

Deputowani chcieli się ukryć

Likwidatorzy następstw katastrofy elektrowni atomowej w Czarnobylu urządzają protesty przeciwko ograniczaniu ich ulg od września. 20 września przyłączyli się do nich weterani wojny w Afganistanie, którzy przewrócili wówczas ogrodzenie wokół ukraińskiego parlamentu. Kilku byłym żołnierzom, wprawionym w bojach w Afganistanie, udało się nawet przedostać do środka. Deputowani, którzy chcieli uspokoić wzburzony tłum, usłyszeli wówczas pod swoim adresem przekleństwa i wyzwiska. Według relacji obecnych wtedy w parlamencie mediów, niektórzy posłowie w obawie przed spotkaniem z protestującymi pospiesznie odpinali z marynarek znaczki z napisem "Ludowy Deputowany Ukrainy".

Do kolejnych masowych protestów doszło 3 listopada. Około 3 tys. osób, w tym ratowników czarnobylskich, demonstrowało wówczas przed Radą Najwyższą w Kijowie, domagając się rozwiązania parlamentu, zachowania ulg socjalnych oraz lepszych warunków dla małego i średniego biznesu. Podobne akcje przeprowadzono wówczas w 18 miastach Ukrainy. Około 1,5 tys. osób zebrał protest w Doniecku, gdzie swą karierę polityczną zaczynał prezydent Wiktor Janukowycz.

"Milczą, czekają i cierpią"

2 listopada, na wieść o przygotowywanych demonstracjach, Janukowycz oskarżył przeciwników władz o szykowanie zbrojnych ataków na instytucje państwowe oraz zarzucał im dążenie do zachwiania stabilności gospodarczej i politycznej kraju. - Milicja mówi mi, że kupowana jest broń i trwają przygotowania do zbrojnych ataków na instytucje państwowe - oświadczył wówczas prezydent na posiedzeniu rządu w Kijowie. - Ludzie potracili strach i sumienie. Kto to organizuje? Na pewno nie ci, którym żyje się najtrudniej, bo ci milczą, czekają i cierpią - powiedział Janukowycz.

W ocenie prezydenta uczestnicy demonstracji przed siedzibą parlamentu i rządu Ukrainy nie mają powodów do narzekań. - Parkan przed parlamentem łamią ci, którzy dostają 30 tysięcy (hrywien, ok. 12 tys. zł) renty i jednorazowe zapomogi w wysokości 600-700 tys. hrywien (240-280 tys. zł) - mówił szef państwa.

zew, PAP