Prezydent Brazylii wskazała na "haniebne rezultaty społeczne kryzysu, który dotknął kraje rozwinięte: koncentrację zysków, wzrost ubóstwa, eksplozję bezrobocia". - Bezrobocie i głęboka nierówność społeczna są szczególnie okrutne, gdy powstają w bogatych krajach o rozwiniętych prawach obywatelskich, gdy godzą w ludzi młodych, kobiety i imigrantów - wyliczała Dilma Rousseff. Takiej polityce finansowej przeciwstawiła wyniki osiągnięte przez niektóre kraje Ameryki Łacińskiej dzięki zastosowaniu "postępowych modeli redukowania ubóstwa".
Brazylijskie media podkreślają fakt, że 64-letnia Dilma Rousseff, była członkini partyzantki, która walczyła z dyktaturą wojskową (1964-1985) w Brazylii już po raz drugi od objęcia prezydentury udała się na forum w Porto Alegre, a nie do Davos. Tymczasem prezydent Luiz Inacio Lula da Silva, założyciel brazylijskiej Partii Pracy i twórca nowej brazylijskiej polityki gospodarczej, którą kontynuuje obecna prezydent, zawsze uczestniczył w szczycie w Davos. "Davos przez osiem lat prezydentury Luli, zawsze przyjmowało go wielką owacją, aby nadać temu szczytowi nowy, socjalny aspekt. Bankierzy przyznali mu nawet w 2010 r. tytuł >męża stanu roku<" - przypomina brazylijski korespondent madryckiego dziennika "El Pais" Juan Arias. Dlaczego? Na to pytanie dziennikarz odpowiada: "Lula musiał być obecny w Davos, aby przekonać świat finansów i największe światowe przedsiębiorstwa, że rozwijająca się w szybkim tempie Brazylia jest już innym krajem, a on sam porzucił swe antykapitalistyczne uprzedzenia z czasów, gdy był działaczem związkowym. Tymczasem dziś Brazylia nie musi już niczego światu udowadniać, a nawet mogłaby udzielić Stanom Zjednoczonym i Unii Europejskiej pewnych rad, jak przejść przez kryzys światowy z minimalnymi stratami".
PAP, arb