Inkubator dla urzędnika

Inkubator dla urzędnika

Dodano:   /  Zmieniono: 
Państwo podejmując trud odgórnego tworzenia nowych miejsc pracy - tylko zwiększa bezrobocie. Praca, o wszem znajduje się. Ale dla urzędników, nie bezrobotnych.
Jedno miejsce pracy stworzone w ramach popularnego w czasie prezydentury Billa Clintona programu "First start" (dla osób na zasiłkach) kosztowało gospodarkę USA około 250 tys. dolarów. Za te pieniądze sektor prywatny mógłby utworzyć aż osiem stanowisk! W Polsce nikt nie zadał sobie trudu policzenia kosztów "aktywnej walki z bezrobociem", ale jej rezultaty widać gołym okiem. Mimo to ochoczo wydajemy krocie na walkę z wiatrakami (tylko program "Pierwsza praca" pochłonie w tym roku 700 mln zł). "By zrozumieć nieskuteczność polityki tworzenia przez państwo miejsc pracy, należy sobie zdać sprawę z tego, że państwo czerpie fundusze na walkę z bezrobociem z podatków, sprzedaży obligacji oraz dodruku pieniędzy. Wszystkie te źródła finansuje sektor prywatny, co powoduje jego osłabienie" - napisał noblista Friedrich A. von Hayek. Na każdą stworzoną przez administrację posadę w gospodarce przypada kolejna dla urzędnika i co najmniej kilka stanowisk zlikwidowanych w sektorze prywatnym.

Program "Pierwsza praca" ma objąć - według ministra pracy Jerzego Hausnera - około 300 tys. młodych ludzi, a czasową pracę zapewnić 120 tys. osób. Oznaczałoby to, że utworzenie jednego miejsca pracy dla absolwenta kosztowałoby zaledwie około 6 tys. zł. To jednak teoria, w rzeczywistości rozmaite ulgi nie zachęcą do zatrudnienia kogokolwiek, jeśli podatki pozostaną wysokie. - Nie będę przecież przyjmował nowych osób, jeśli prowadzenie biznesu nie będzie przynosiło zysku - mówi Roman Rojek, wiceprezes Grupy Atlas. W najlepszym razie "dotowani" absolwenci zajmą miejsca dotychczasowej załogi, a stopa bezrobocia per saldo się nie zmieni. - W rzeczywistości zatrudnienie znajdzie zaledwie kilka tysięcy osób i kilka tysięcy urzędników obsługujących program - mówi o "Pierwszej pracy" pragnący zachować anonimowość pracownik Ministerstwa Pracy. Koszt utworzenia jednego stanowiska sięgnąłby wówczas 30-40 tys. zł. W sektorze prywatnym nie przekracza on 15 tys. zł. - W mojej firmie stworzenie nisko opłacanego miejsca pracy, a takie posady oferują zwykle państwowe urzędy, nie kosztuje więcej niż 3 tys. zł - informuje Sławomir Horbaczewski, prezes spółki Dr Witt.

Miraż odgórnej walki z bezrobociem doskonale obrazują rezultaty dotychczasowych poczynań kolejnych rządów. Na przykład w kilku powiatach województwa mazowieckiego, gdzie na przeciwdziałanie bezrobociu w ramach programu "Absolwent" wyasygnowano w 2001 r. po 450-500 tys. zł, stworzono średnio po trzy miejsca pracy w gospodarce i po trzy posady przy obsłudze programu. Oznacza to, że jedno miejsce kosztowało około 75 tys. zł! Za te pieniądze prywatny przedsiębiorca utworzyłby przynajmniej 5-7 stanowisk. Netto lokalna gospodarka tylko jednego ze wspomnianych powiatów straciła na "walce z bezrobociem" 24 miejsca pracy w ciągu roku! Te działania finansują z podatków wszyscy obywatele, w tym prywatni przedsiębiorcy. Wysokie daniny zmuszają ich do ograniczenia aktywności i zlikwidowania znacznie większej liczby miejsc pracy, niż rząd mógłby kiedykolwiek stworzyć. Bezrobocie rośnie, politycy jeszcze energiczniej z nim walczą, przeznaczając na ten cel coraz więcej pieniędzy z podatków i koło się zamyka. W Ameryce wyciągnięto stosowne wnioski i wycofano się z bezsensownych interwencji w mechanizmy gospodarki rynkowej. W Polsce kosztowny eksperyment trwa.

Jan M. Fijor

Współpraca: Krzysztof Trębski

Pełny tekst "Inkubatora dla urzędnika" w najnowszym, 1040 numerze tygodnika "Wprost" w sprzedaży od poniedziałku 28 października

W numerze także: Wygrać na gitarze (Pamiątki po The Beatles to dziś najlepsze papiery wartościowe. Podobnie jak pamiątki po innych artystach).