Ekonomista: Ceny w Polsce wzrosną dopiero pod koniec tego roku

Ekonomista: Ceny w Polsce wzrosną dopiero pod koniec tego roku

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu) Źródło: FreeImages.com
Ceny w Polsce od zeszłego lata cały czas spadają w ujęciu rocznym i to coraz mocniej. Nic nie wskazuje też na to, by trend odwrócił się wcześniej niż za kilka miesięcy. Jeśli ropa nie zacznie wyraźnie drożeć, a złoty nie osłabi się jeszcze mocniej, ceny zaczną rosnąć dopiero pod koniec roku.
– Mamy głęboką deflację, w grudniu wyniosła -1 proc, a pierwszy kwartał przyniesie prawdopodobnie spadek cen na poziomie 1,5 proc. – mówi agencji informacyjnej Newseria Inwestor Ignacy Morawski, główny ekonomista BIZ Banku. – Średnio w roku będziemy mieli deflację, natomiast wydaje mi się, że wyjdziemy z tej deflacji prawdopodobnie pod koniec tego roku. Chyba że ceny ropy na świecie znacząco odbiją, na co na razie się nie zanosi.

Według GUS ceny towarów i usług konsumpcyjnych spadły w grudniu o 1 proc., licząc rok do roku, czyli silniej niż w pięciu poprzednich miesiącach, gdy były niższe o 0,2 (lipiec), 0,3 (sierpień i wrzesień) i 0,6 proc. (październik i listopad) oraz niż w analogicznych miesiącach 2013 roku. W całym 2014 roku ceny pozostały na poziomie niezmienionym wobec 2013 roku, przy czym w grudniu ceny paliw były aż o 10,2 proc. niższe niż rok wcześniej.

Niskie ceny są bowiem głównie skutkiem notowań ropy na świecie. Stany Zjednoczone zwiększyły w ubiegłym roku wydobycie eksport ropy, doprowadzając do gwałtownego spadku cen. Za baryłkę ropy Brent, która w połowie zeszłego roku kosztowała ok. 115 dolarów, dziś zapłacić trzeba ok. 50 dolarów.

– Ale pamiętajmy, że ceny ropy są trudno przewidywalne – zastrzega Ignacy Morawski. – Zakładając, że ceny ropy zostaną na poziomie około 50 dolarów za baryłkę, a złoty nie osłabi się jakoś gwałtownie, można oczekiwać, że z deflacji wyjdziemy pewnie gdzieś pod koniec tego roku.

Na razie jednak wzrostu cen ropy nikt nie oczekuje. Wprawdzie Międzynarodowa Agencja Energii w najnowszej prognozie ograniczyła przewidywania wydobycia ropy w krajach spoza OPEC do 950 tys. baryłek dziennie z 1,3 mln ( z czego połowa przypadać ma na USA), ale dzienny popyt wynosić ma tylko 9000 tys. baryłek. Jednocześnie w ubiegłą środę podano, że zapasy ropy w Stanach wzrosły o 5,4 mln baryłek (oczekiwano wzrostu o 1,2 mln).

Kolejnym czynnikiem sprzyjającym deflacji jest taniejąca żywność. W całym 2014 roku była średnio tańsza o 0,9 proc., porównując do 2013 r., a w samym grudniu – o 3,5 proc., porównując do grudnia 2013.

– Deflacja wynika głównie ze spadku cen żywności i paliw i jest pozytywna dla konsumentów, ponieważ zostaje im w kieszeni więcej pieniędzy na inne wydatki – podkreśla główny ekonomista BIZ Bank. – Nie wydaje mi się, żeby deflacja sama w sobie była niebezpieczna dla gospodarki. Ona do pewnego stopnia odzwierciedla jej słabość. Fakt, że rozwijamy się w tempie umiarkowanym, a nie bardzo szybkim sprawia, że firmy nie mają bodźców do podnoszenia cen. Można więc powiedzieć, że niska inflacja jest w pewnym sensie odzwierciedleniem umiarkowanego wzrostu gospodarczego.

Z drugiej strony deflacja jest też dla gospodarki ożywcza. Siła nabywcza konsumentów rośnie, ich nastroje się poprawiają, są bardziej skłonni do wydawania pieniędzy. Tańsze paliwa to z kolei niższe koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Deflacja oznacza też niższe stopy procentowe i tańsze kredyty, zarówno konsumpcyjne dla obywateli, jak i inwestycyjne dla przedsiębiorstw.

– Fakt, że spadają ceny paliw, czyli towaru, który tak naprawdę importujemy, wspiera wzrost gospodarczy w Polsce poprzez zwiększenie realnych wynagrodzeń – zwraca uwagę Ignacy Morawski z BIZ Banku. – Czyli te relacje pomiędzy inflacją i PKB przebiegają w dwóch kierunkach: z jednej strony nie najsilniejsze PKB na świecie dołuje inflację, z drugiej strony dzięki niskim cenom paliw inflacja powinna wspierać wzrost gospodarczy.

Newseria.pl