O co może chodzić w sporze Apple’a z administracją USA?
Artykuł sponsorowany

O co może chodzić w sporze Apple’a z administracją USA?

Dodano:   /  Zmieniono: 
W świetle nieustającego napływu informacji o tym kto, gdzie i jak nas podsłuchuje, heroiczna walka kierownictwa Apple o prawo klientów do prywatności przysparza firmie miliony nowych zwolenników, a starych umacnia w przekonaniu, że nikt inny nie da im tyle, ile Apple obieca.

Gwoli przypomnienia warto, więc wspomnieć, jak to się zaczęło. Otóż po tragicznym zamachu przeprowadzonym przez małżeństwo terrorystów z San Bernardino w Kalifornii, FBI wystąpiło do Apple z żądaniem udostępnienia kodów pozwalających na pozyskanie zaszyfrowanych w iPhonie terrorysty danych. Najnowsze wersje systemu operacyjnego potentata z Cupertino wyposażone zostały, bowiem w oprogramowanie strzegące dostępu do informacji na urządzeniu tak skutecznie, że służby federalne nie są w stanie go obejść. Apple odmówił jednak uprzejmej prośbie agentów federalnych, którzy na decyzję firmy poskarżyli się do sądu. Ten po przeanalizowaniu sprawy nakazał producentowi telefonów wykonanie czynności, których żądało od niego FBI. Szef Apple’a – Tim Cook zaskarżył jednak decyzję sądu twierdząc, że zastosowanie się jego firmy do poleceń FBI spowoduje nadwyrężenie zaufania, jakim obdarzyli go klienci oraz naruszy gwarantowane przez konstytucję Stanów Zjednoczonych wolności obywatelskie.

Spór przybiera więc na sile, tęgie prawnicze głowy puchną od przemyśleń, a sędziowie Sądu Najwyższego gotują się na kolejny medialny proces. W tym wszystkim jest jednak jakaś dziwna otoczka niczym z powieści Johna Grishama. Zresztą mistrz prawniczych thrillerów sam by tego chyba lepiej nie wymyślił i nie opisał. Stojący na straży gwiaździstego sztandaru agenci kontra samozwańczy obrońcy idei, którą ten sztandar reprezentuje. Moralność kontra wolność, bezpieczeństwo kontra swoboda. Aż ciekawość skręca, kto dostanie Oscara za mowę końcową w hollywoodzkiej ekranizacji tego zamieszania. W tym wszystkim dostrzec można niezwykle wyraźną polaryzację stanowisk. O ile nie jest niczym nowym fakt, że administracja federalna chętnie wsadzi nos, oko i ucho wszędzie, gdzie się da, a o tyle Apple broniący prywatności swoich klientów to przecież nowość. Wystarczy bowiem przypomnieć sobie rok 2014 i rewelacje Edwarda Snowdena na temat udostępniania władzom przez amerykańskich gigantów technologicznych informacji o odbiorcach swoich produktów. Google, Apple, Facebook, jeśli wierzyć słynnemu whistleblowerowi przekazywały smutnym panom spod znaku różnych trzyliterowych skrótów pełne dossier każdego wskazanego użytkownika.

Może warto więc, w imię wolności, popuścić nieco wodze fantazji i pozgadywać, czy sprawa nie ma przypadkiem drugiego dna. Mulistego oraz pokrytego warstwą mętnej i cuchnącej wody. Trudno bowiem wyobrazić sobie, że w świetle wydarzeń na świecie, który mimo wysiłków polityków, nie jest wcale bezpieczniejszy niż w 2001 roku, rząd USA wypuściłby z rąk narzędzia, które umieścił w nich Patriot Act. Byłoby to nie tylko znaczące osłabienie, ale i niebezpieczny precedens. Nie ma oczywiście wątpliwości, że rewelacje Snowdena były dla Apple ciosem wizerunkowym, który przełożył się na wymierne straty finansowe. Równie pewne jest jednak, że ta mroczna współpraca centrali w Cupertino z agencjami federalnymi, miała formę symbiozy, a nie pasożytnictwa. USA, jak żaden inny kraj potrafi wspierać rodzimy biznes i korzysta w tym celu z szerokiego wachlarza możliwości. Apple to kwintesencja globalizacji, ogólnoświatowy potentat i marka rozpoznawana wszędzie i wszędzie kojarzona z prestiżem oraz nowoczesnością. Po jej urządzenia równie chętnie sięgają dzieci rosyjskich prominentów, chińscy biznesmeni, członkowie karteli narkotykowych, jak również terroryści. Firma, której przewodzi Tim Cook zarobiła krocie, a NSA po społu z innymi agencjami gromadziła terabajty danych. Przyjmijmy więc, że Snowden zachwiał nie tylko amerykańskim snem o wolności, ale również rynkową pozycją najbardziej rozpoznawalnej marki świata. Jak w takiej sytuacji wrócić na utraconą pozycję, a nawet przekuć porażkę w sukces? Można posypać głowę popiołem, zapewnić, że nigdy więcej nie zawiedzie się zaufania klientów, a następnie wykorzystać najbliższą nadążającą się okazję, by pokazać, że to wszystko to nie czcze obiecanki, ale konkretne zobowiązania, których gotowi jesteśmy bronić w sądzie własną piersią. Efekt? Darmowa kampania reklamowa na całym świecie. Bo jeśli naszego produktu nie jest w stanie złamać nawet NSA, a ponadto wspieramy go niezłomną postawą przed przerażającą i wszechmocną administracją federalną, to jest to produkt, z którym trudno konkurować. Steve Jobs mawiał: Niektórzy mówią: Dajmy klientowi, czego chce. Ale to nie jest moje podejście. Naszym zadaniem jest ustalić, czego klient będzie chciał, zanim tego zapragnie. Dając dalszy upust fantazji, można przyjąć, że taki scenariusz byłby korzystny nie tylko dla Apple, ale paradoksalnie również dla administracji federalnej. Ta bowiem, wbrew pozorom bardziej skorzysta na przekonaniu świata, że po pierwsze amerykański produkt jest najlepszy, jeśli klient chce poczuć, że jego prywatność nie jest zagrożona, po drugie że społeczeństwo amerykańskie żyje w kraju, gdzie wolność i prawa jednostki są absolutnie nienaruszalne. Jeśli natomiast chodzi o informacje ukryte przez Syeda Rizwana Farooka w jego iPhonie, to możemy przypuszczać, że już od dawna są one w rękach służb federalnych. Bo najlepszą sztuczką szatana było przekonanie świata, że nie istnieje.

Profesjonalny Wywiad Gospodarczy "Skarbiec" Sp. z o.o.