Tory donikąd

Dodano:   /  Zmieniono: 
Raport Najwyższej Izby Kontroli o finansach PKP potwierdza tylko to, co wiemy od lat: że w Polsce wsiąść można najwyżej do "pociągu byle jakiego". Tak samo byle jakiego, jak cała państwowa kolej, zadłużona już na ponad 18 mld zł.
Czytamy o rozwoju superszybkich pociągów (ruch na tego typu liniach wzrasta rocznie o 15 proc.) w Hiszpanii, Francji lub Japonii, a w Polsce w ostatnich latach średnia prędkość jazdy przestarzałych pociągów zmalała o ponad 10 km/h (nawet pospieszne przeciętnie jadą poniżej 70 km/h), bo szybsza jazda po nie remontowanych torach grozi wypadkami.

Pieniędzy brakuje na wszystko, bo PKP zatrudnia armię prawie 150 tys. ludzi, którym przy okazji funduje darmowe bilety, utrzymuje mnóstwo zbędnych nieruchomości (ocenia się, że kolej powinna pozbyć się od ręki 25 proc. majątku). Ale przede wszystkim, państwowe koleje są oazą marnotrawstwa i niekompetencji. Na wielu trasach pociągi kursują według księżycowych rozkładów, wożąc po kilka osób dziennie, choć dopasowanie rozkładu do potrzeb ludzi całkowicie zmieniłoby sytuację. Na innych faktycznie niemal nikt nie jeździ, ale trasę obsługuje kilka składów. W ramach restrukturyzacji kosztów, te pierwsze PKP zwykle zamyka, a do drugich dalej dopłaca...

Gdy nieliczni mali prywatni przewoźnicy są w stanie zarabiać na przewozach regionalnych - otrzymując od samorządów takie same dotacje jak PKP - wożąc dziennie na lokalnej linii więcej niż 15-20 pasażerów, państwowa kolej likwiduje zazwyczaj linie, gdy jeździ nimi mniej niż 2 tys. osób! Raport NIK to kolejny dowód na to, że dzieląc na papierze państwowego molocha na kilka mniejszych państwowych przedsiębiorstw to dzielenia zera przez zero. Wynik może być tylko jeden.

Krzysztof Trębski