Indeks słońca

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fundusz wczasów prywatnych, czyli kiedy było najtaniej na wakacjach
Tanie i powszechnie dostępne wczasy w czasach PRL w III RP zastąpił wyzysk i pauperyzacja pracowników, których nie stać na urlop. To jeden z dyżurnych argumentów zwolenników socjali-zmu. Mocny argument, tyle że nieprawdziwy. Opracowany przez "Wprost" indeks słońca, oceniający jakość wypoczynku staty-stycznego Polaka w ostatnim półwieczu, nie pozostawia złudzeń: liczba odpoczywających latem na wczasach Polaków wzrosła w ciągu 50 lat niemal o 500 proc., a relatywna cena wielokrotnie lepszego jakościowo wypoczynku zmalała (w stosunku do śred-niej płacy) o 40 proc. Tanie i powszechne wczasy w PRL to mit.

Mit powszechnościW latach 50. i 60. na wczasach wypoczywało po kilkaset tysięcy Polaków. W szczytowym okresie rozwoju "socjalizmu wczaso-wego" (1980 r.) w ośrodkach zakładowych i należących do Funduszu Wczasów Pracowniczych (FWP) urlop spędziło 3,3 mln osób, czyli mniej niż co dziesiąty Polak. Dzisiaj jest to liczba po-dobna, choć zdecydowanie zmienił się nasz styl życia i odpoczywania. Najistotniejsza zmiana polega na tym, że oferta wakacyjna jest znacznie bogatsza. Wybór rozpoczyna się już od kwestii: wypoczywać czy nie. Kolejny to: odpoczywać "na cudzym" czy "na swoim". Co dwudziesta rodzina ma letni domek, co dziesiąta - własny dom z ogródkiem, co trzecia - krewnych na wsi lub działkę pracowniczą i dla wielu pielenie własnego ogródka jest ulubio-ną formą spędzania wolnego czasu. Jeżeli jednak decydujemy się na wyjazd, to pojawia się wybór: na dziko czy w sposób zorgani-zowany. A ponieważ prawie każdy ma samochód, wszędzie znajdzie nocleg i nigdzie nie umrze z głodu, a w najmarniejszej wsi letniskowej napotka usługodawców chcących wyrwać od niego pieniądze za turystyczno-wypoczynkowe atrakcje. I wreszcie, je-żeli koniecznie chcemy z góry wiedzieć, jak będziemy urlopować, oferta obejmuje zarówno Szeszele, pielgrzymki do miejsc świętych, luksusowe ośrodki krajowe, jak i bardzo zróżnicowane kwa-tery agroturystyczne.

Mit wysokiej jakościWybór sposobu wypoczywania był w PRL taki jak w rosyjskiej stołówce: można było z narażeniem życia jeść lub nie jeść. Pod-stawowym warunkiem wyjazdu było uzyskanie skierowania na wczasy FWP lub (ale to dopiero w latach 70.) do ośrodków zakła-dowych. Skierowania się nie kupowało, ale otrzymywało w dowód łaski władzy. Rzeczywiście, wczasy były bardzo tanie, zwłaszcza dla tych, którzy korzystali z dofinansowania. Co cie-kawe, była to chyba najbardziej stabilna cena w gospodarce PRL. Koszt skierowania "pełnopłatnego" został ustalony na początku lat 50. na 840 zł i cena ta dotrwała do czasów Gierka. Te formy wypoczynku miały swój żelazny rygor, sprawiający, że urlop przypominał nieco pobyt w koszarach (efwupowskie "wczasy z kaowcem" utrwalił Marek Piwowski w filmie "Rejs".) Urlopy zakładowe jako główną atrakcję oferowały zakrapiane dyskusje z kolegami z pracy z możliwością zalotów do koleżanki z pracy.

Mit taniościDla tych, którzy z możliwości "wywczasu zorganizowanego" nie mogli skorzystać (w najlepszych latach było ich aż 90 proc.), pozostawały kwatery prywatne. Ponieważ socjalistyczne władze tę-piły prywatną przedsiębiorczość turystyczną, pobyt u bacy czy nad morzem trzeba było zamawiać z dużym wyprzedzeniem, a ad-resy względnie dobrych kwater były przekazywane między zna-jomymi jak największy skarb. Ta forma wypoczynku była jednak dość droga (koszt pobytu jednej osoby był zbliżony do równowartości średniej pensji). Tylko najbogatsi (i mogący liczyć na paszport) mogli się wybrać z Orbisem za granicę. Dwutygodniowy wyjazd kosztował od dwóch do pięciu średnich pensji. Sytuacja nieco się poprawiła po 1971 r., kiedy twardy stosunek do prywaciarzy zelżał, a w miejscowościach turystycznych ruszyła budowa kwadratowych willi. Wtedy też otworzyła się możliwość indywidualnych wyjazdów nad Morze Czarne. Jak pamiętamy, dla tych, którzy przyczyniali się do rozwoju "małego RWPG" (kryształy i ręczniki sprzedać na Węgrzech, kożuszki przywieźć z Bułgarii), nie były one droższe od pobytu nad Bałtykiem.

Mit wyzyskuPo 1990 r. model konsumpcji Polaków bardzo się zmienił. Po-wszechna dostępność wszelkich dóbr sprawiła, że wzrosła wartość pieniądza, a zmalała wartość wolnego czasu (bo czas można zamienić na pieniądz). Musiało to się odbić na sposobie spędzania urlopów. Szacunkowa liczba osób korzystających z różnych form wczasów nie zmalała, chociaż skrócił się czas trwania urlopów (pobyt w domu wczasowym trwa średnio 9 dni). A skoro decydujemy się wypoczywać krócej, to staramy się, aby był to wypoczynek udany. Dlatego monotonny rytm wczasów efwupowskich (plaża - obiad - wieczorek tańcujący) zastępujemy formami bardziej zróżnicowanymi i starannie wybieranymi. Pomaga w tym zarówno zwiększająca naszą mobilność wysoka stopa motoryzacji, jak i stopniowy spadek cen. Oprócz cieszących się wielką po-pularnością (choć nie zawsze wyrafinowanych jakościowo) ofert last minute tanieją także normalne wyjazdy zagraniczne. W tym roku najtańszy dwutygodniowy pobyt na Majorce w hotelu trzy-gwiazdkowym z przelotem i dwoma posiłkami kosztował 1908 zł, co stanowiło 1,1 średniej pensji (w 1990 r. koszt ten wynosił 3 pensje, a w 2000 r. - 1,3 pensji). Przy rosnącej konkurencji, ograniczającej początkowe szaleń-stwo cenowe, do łask wracają indywidualnie komponowane wczasy krajowe. Możliwość znalezienia przyzwoitego noclegu w atrakcyjnej miejscowości za 25-30 zł sprawia, że podstawowe wydatki podczas dwutygodniowego pobytu mogą się zamknąć w kwocie 1000 zł. A to już jest 0,6 średniej pensji - dwa, trzy razy więcej niż płacił przodownik pracy za ulgowe skierowanie na "wczasy z kaowcem", ale mniej niż kosztował prywatny wypoczynek w czasach realnego socjalizmu.

Michał Zieliński