Dlaczego Tesco wycofuje się z Polski. Polacy traktowani jak klienci gorszego sortu

Dlaczego Tesco wycofuje się z Polski. Polacy traktowani jak klienci gorszego sortu

Sklep Tesco
Sklep Tesco Źródło: Shutterstock / Tana888
Parę dni temu gruchnęła wiadomość, że brytyjska sieć handlowa wycofuje się z Polski i wystawia na sprzedaż wszystkie swoje markety. Tutaj krótka lista powodów, dlaczego tak się stało i co nad Wisłą poszło Brytyjczykom nie tak.

Do przejęcia jest 350 supermarketów i hipermarketów spod szyldu Tesco. Kilka przejęła już jakiś czas temu niemiecka sieć Kaufland. Kto kupi resztę, na razie nie wiadomo, ale w brytyjskim banku Barclays, który reprezentuje Tesco w Polsce, zostały już złożone pierwsze oferty kupna. W zeszłym roku Brytyjczycy zaliczyli na naszym rynku ponad 200 mln zł strat.

Czytaj też:
Tesco Polska na sprzedaż? Do banku wpłynęła oferta

1. Głównym winowajcą jest oczywiście zakaz handlu w niedzielę, który zaczął u nas obowiązywać od marca zeszłego roku i został zaostrzony na początku 2019 r. Już w 2020 r. zakupów w niedzielę nie zrobimy w ogóle. Przede wszystkim z tego powodu przychody Tesco ze sprzedaży w Polsce zmalały w zeszłym roku finansowym z 10,58 mld zł do 9,61 mld zł. Sieć była zmuszona zamknąć kilkadziesiąt nierentownych sklepów i zwolnić grubo ponad 1000 ludzi, żeby jakoś ratować skórę. Cięcia pozwoliły na wypracowanie chwilowego zysku, ale na długo nie pomogły.

2. Tesco było bezradne wobec płomiennej miłości, jaką Polacy pałają do dyskontów. Według raportu agencji badawczej Open Research ponad połowa Polaków deklaruje, że zakupy robi najczęściej w dyskontach typu Biedronka, Lidl czy Aldi. Co czwarty wybiera hipermarkety, co 10. supermarkety. Tesco próbowało się w Polsce ratować, zamieniając swoje gigantyczne markety wielkości boiska do piłki nożnej na mniejsze sklepy, redukując całkowitą powierzchnię sprzedaży o ponad 100 tys. mkw i upraszczając model obsługi. Ale decyzje były podjęte zbyt późno, bo o przekształcaniu hipermarketów w bardziej kameralne markety zaczęto mówić dopiero w tym roku.

3. Kolejnym powodem jest sam polski klient, który jest bardziej świadomy i nie wkłada już bezmyślnie wszystkiego do koszyka. Czyta etykiety, porównuje składy, ceny, a nawet sam prowadzi handlowe śledztwa w sklepach. O tym, że Tesco, podobnie zresztą, jak inne zagraniczne sieci, ma podwójne standardy dla swoich produktów w zależności od tego, czy sprzedaje je Polakom, czy Brytyjczykom pisałem już dwa lata temu we „Wprost”. Podawałem wtedy konkretne nazwy produktów, które mają gorszy skład w Polsce, a lepszy w Europie Zachodniej chociaż Tesco tu i tam sprzedaje je pod taką samą marką. Artykuł zaczynał się od moim zdaniem najbardziej absurdalnego przykładu:

„Paluszki rybne Tesco. Wersja sprzedawana dla Brytyjczyków zawiera 64 proc. mięsa dorsza. Wersja dla Polaków: 50 proc. mielonego mięsa ryb białych: miruna, morszczuk, mintaj, dorsz. Produkt jest sprzedawany w Polsce pod marką własną Tesco Value. W Wielkiej Brytanii pod marką Tesco Everyday Value, lokalnym odpowiednikiem marki własnej Tesco. Podobne pudełko i szata graficzna. Ta sama waga: 250 g. U nas i na Wyspach po dziesięć paluszków w pudełku. I teraz uwaga: Wersja polska kosztuje 3,59 zł. Wersja brytyjska 60 pensów, czyli ok. 2,98 zł. Brytyjskie paluszki nie dość, że mają więcej lepszej ryby w składzie, to są jeszcze o 61 gr tańsze niż te polskie. Kolejny absurd: paluszki z polskiego Tesco produkuje firma niemiecka. Paluszki sprzedawane w brytyjskim Tesco produkuje firma... polska”

Czytaj też:
Klienci gorszego sortu

To pokazuje, że dla brytyjskiej centrali, Polacy są po prostu klientami gorszego sortu. Potwierdził to zresztą Matt Simister, dyrektor Tesco w Wielkiej Brytanii, który w 2015 roku w wywiadzie dla BBC powiedział, że towary pierwszej kategorii trafiają do angielskich sklepów, a drugiego gatunku do tych z naszej części Europy. Polski oddział Tesco próbował swojego dyrektora jakoś tłumaczyć, mówiąc, że jego słowa wyrwano z kontekstu. Że sieć w każdym kraju oferuje produkty wysokiej jakości. Że dyrektor Simister miał na myśli zewnętrzny wygląd produktów, czyli, że te sprzedawane na Wyspach są po prostu bardziej atrakcyjne wizualnie. Sprawdziliśmy wtedy jak jest naprawdę. Tesco Value parówki rodzinne sprzedawane Polakom zawierały 39 proc. mięsa oddzielonego mechanicznie (MOM) z kurcząt. Te występujące pod taką samą marką własną Tesco Everyday Value, ale sprzedawane już Brytyjczykom nie zawierały MOM, tylko 42 proc. mięsa wieprzowego. I tutaj kolejna afera: cena za kilogram parówek Tesco w Polsce: 5,96 zł. Parówki w Wielkiej Brytanii kosztowały po przeliczeniu z funtów na złotówki 5,41 zł za kilogram. Wychodzi więc na to, że gorsze jakościowo parówki z Polski były droższe niż lepsze brytyjskie.

4. Kolejnym przykładem wątpliwych praktyk były też ceny w polskim Tesco jeśli by je porównać do tych na półkach w brytyjskich sklepach.

Zarabiamy trzy razy mniej niż Brytyjczycy, a za niektóre produkty w polskim Tesco musieliśmy płacić więcej niż Anglicy. Takie handlowe absurdy opisałem dwa lata temu w tekście "Cena, która sprawia ból". Wyszło wtedy, że cena najtańszego masła w polskim Tesco w przeliczeniu na kilogramy w polskim Tesco wyniosła 32,45 zł. W brytyjskim 28 zł za kilogram, czyli 13 proc. mniej. Mówiąc masło, nie mam na myśli masłopodobnego smarowidła, ale produkt, który ma przynajmniej 80 proc. tłuszczu z mleka krowiego. Absurdów jest więcej.

Polędwica sopocka Morliny. Przecież to polska marka, polska produkcja, polskie mięso. A było tak. W polskim Tesco polędwica sopocka z Morlin kosztuje 5,29 zł za 100 gramów. W brytyjskim Tesco „Morliny Sopocka Pork Slice” 100 gramów za jednego funta, czyli 4,85 zł. Wychodzi 44 groszy taniej. Weźmy tost pszenny spod marki własnej Tesco. Ten sprzedawany w Polsce kosztuje 3,98 zł za kilogram. Ten w Wielkiej Brytanii 2,92 zł za kilogram. Wychodzi o jedną czwartą drożej. Ryż Tesco. W polskich marketach 2,79 zł za kilogram. W brytyjskich 60 groszy taniej. Tesco tłumaczyło wtedy, że różnice cenowe między polskimi a brytyjskimi sklepami wynikają z podatków, bo w Wielkiej Brytanii żywność jest objęta zerową stawką VAT, a w Polsce 5 lub 8 proc. Zgoda, ale w przypadku niektórych produktów Polacy nie płacą o kilka, ale nawet o kilkanaście procent więcej.

Czytaj też:
Cena, która sprawia ból

5. Nie sprzyjał na pewno polski klimat do robienia biznesu. Nadal waży się przecież sprawa podatku od marketów, który PiS chce wprowadzić, a którego zasadność ocenia obecnie Trybunał Sprawiedliwości UE. Ustawa zakłada wprowadzenie dwóch stawek podatku: 0,8 proc. dla sieci, które uzyskują od 17 do 170 mln przychodu miesięcznie oraz 1,4 proc. dla tych, które mają co miesiąc ponad 170 mln zł przychodów.

Parę tygodni temu pojawił się kolejny pomysł jakby tutaj w markety uderzyć. Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości i technologii, zaproponowała wprowadzenia tzw. congestion tax, podatku, które markety miałyby płacić za to, że „generują uciążliwości dla tkanki miejskiej”. Chodzi mniej więcej o to, że przez wielkie sklepy w centrum miast tworzą się na ulicach na przykład korki. I chociaż bomba Emilewicz okazała się niewypałem, bo żadnego projektu nie było, to Brytyjczykom po raz kolejny musiało skoczyć ciśnienie.

A co jeszcze może Polakom się w Tesco nie podobać? Choćby taka błahostka, jak ogłoszona właśnie przez Brytyjczyków rezygnacja ze sprzedaży żywych karpi w polskich marketach. Decyzję należy pochwalić, ale znów pojawiła się za późno, bo konkurencja, czyli portugalska Biedronka albo niemiecki Lidl, wzięła pod uwagę ekotrendy polskich klientów i żywe karpie wywaliła ze sklepów już dawno temu. Tesco szło wtedy w zaparte, co spotykało się z dużą krytyką obrońców praw zwierząt, ekologów i celebrytów. W tym roku postanowiono z tym skończyć i baseny z pluskającymi karpiami ze sklepów wyprowadzić. Ale nawet i tutaj Tesco strzeliło sobie w stopę, decydując się na udostępnienie parkingów przed swoimi marketami sprzedawcom, którzy i tak żywymi karpiami będą handlować.

Źródło: Wprost

Cytaty dnia

Decyzje o ewentualnym zestrzeliwaniu obiektów nad polskim terytorium trzeba wkalkulować w ryzyko, które generuje wojna tocząca się za naszą wschodnią granicą. Nikt obcy nie ma prawa hasać po naszym niebie.
Ppłk rezerwy Krzysztof Przepiórka, były dowódca oddziału bojowego GROM

środa, 27 marca 2024