Cmentarna rewolucja w Warszawie. To wtedy zmarłych zaczęto chować za granicami miasta

Cmentarna rewolucja w Warszawie. To wtedy zmarłych zaczęto chować za granicami miasta

Dodano: 
Cmentarz, zdjęcie ilustracyjne
Cmentarz, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pexels / Mike Bird
Był czas, gdy na ulicach miasta obecność nieboszczyków odczuwało się zupełnie dosłownie, a zagrożenie, które stwarzali, było całkowicie realne. Jak doszło do takiej sytuacji oraz co zrobiły ze sprawą władze Warszawy?

Zgodnie z dawną tradycją jeszcze w XVIII wieku ludzi chowano na przykościelnych cmentarza parafialnych, lub w samych kościołach. Wiązało się to w dużej mierze z przekonaniami religijnymi społeczeństwa. Pragnieniem ludzi było zatrzymać ciała odchodzących w zaświaty jak najbliżej siebie. Najlepiej we własnej parafii, w miejscu, w którym wznoszono by za nich nieustannie modły.

Jednocześnie bliskość budowli sakralnych była dla zmarłych niejako gwarancją bliskości Boga. Za takim podejściem przemawiały również względy praktyczne – niedzielna wizyta w kościele połączona z jednoczesnym nawiedzeniem grobów rodzinnych oszczędzała czasu i kłopotów z przemieszczaniem się na większe odległości. Na przestrzeni wieków miasta rozwijały się, rosła też coraz bardziej liczba ludności i w pewnym momencie zaczęło robić się ciasno.

Wspólnota żywych i zmarłych

W pierwszej kolejności pojawiły się problemy ze znalezieniem miejsca na pochówek dla co znamienitszych obywateli. Już w 1650 roku ksiądz Łukaszewicz relacjonował, iż zarówno ściany, jak i posadzka kościoła św. Marii Magdaleny w Poznaniu były pokryte nagrobkami tak dokładnie, że nie dało się znaleźć wolnej przestrzeni na kolejny grób. Gdy wobec tego rodzina znanego poznańskiego lekarza Wojciecha Janickiego chciała pochować bliskiego, musiała podjąć się próby „wyrzucenia” z kościoła nagrobka rodziny Szedlów i cała sprawa po pewnym czasie otarła się o władze kościelne.

Takich incydentów było więcej. Duchownym (w tym również piszącemu pod koniec XVIII wieku o problemie Ignacemu Krasickiemu) nie podobał się też coraz bardziej świecki charakter wszechobecnych w świątyniach nagrobków i zanik ich treści religijnej. Były to jednak błahostki w porównaniu z innymi - delikatnie mówiąc - niedogodnościami, wywoływanymi przez miejskie cmentarze. Nadmiar rozkładających się zwłok powodował zapadanie się grobów i nieznośny, trupi smród, roztaczający się po miastach Europy. Mniejsze miejscowości i wsie również dotykał ten problem, choć jego skala oczywiście malała proporcjonalnie do liczby okolicznych mieszkańców. Aura śmierci nie stanowiła tylko przeszkody natury estetycznej, ale również prawdziwe zagrożenie epidemiologiczne.

Cmentarze za murami

Prekursorem walki z tymi niechcianymi zjawiskami był Paryż. W 1765 roku na przykład zakazano sadzenia drzew i krzewów na terenach cmentarnych. Sądzono, że pozbycie się roślinności wzmoże cyrkulację powietrza i problem zniknie. Oczywiście skutek. jeżeli był jakikolwiek, to raczej odwrotny do zamierzonego. Rozwiązanie przyszło dopiero wraz z królewskim edyktem Ludwika XVI, który zakazywał poza ściśle określonymi wyjątkami pochówków w kościołach oraz na terenach przykościelnych. Poza tym nakazywał przenoszenie w miarę możliwości cmentarzy „na miejsca oddalone”.

W rezultacie ze zlikwidowanego Cmentarza Niewiniątek, na którym warstwa trupów sięgała dziesięciu metrów, wywieziono w ciągu dwóch lat, począwszy od 1785, około 20 tysięcy zwłok. Choć edykt nie miał wpływu na polską rzeczywistość, to jednak szybko przetłumaczono go i ogłoszono w Warszawie, jako wzór mądrego rozwiązania problematycznej kwestii.

Właściwie w stolicy problematyczna była nie tylko kwestia, ale i część mieszkańców, którzy wbrew dzisiejszej logice nie kwapili się wcale do przeniesienia cmentarzy poza miejsca zamieszkałe. Nie podobał się pomysł grzebania zmarłych w ziemi za miastem. Odbierano to jako „psi pochówek”, który jest niegodny człowieka. Lekceważono zagrożenie zarazy, po pierwsze nie upatrując jego zażegnania w przeniesieniu pochówków, po drugie powołując się na Opatrzność, która powstrzymuje łaskawie tragedię. Podnoszono kwestie wielowiekowej tradycji chowania na ziemiach przykościelnych i ryzyka zapomnienia o wywiezionych za tereny miejskie nieboszczykach.