Historia piekielnej broni. 105 lat temu miotacz ognia został po raz pierwszy użyty w walce

Historia piekielnej broni. 105 lat temu miotacz ognia został po raz pierwszy użyty w walce

Dodano: 

W momencie wybuchu pierwszej wojny światowej armia niemiecka dysponowała dwoma rodzajami miotaczy ognia (Kleif i Grof), do których potem dołączył także trzeci rodzaj (Wex). Niemieccy wojskowi raczej nie grzeszyli przesadną fantazją przy wymyślaniu nazw swojego sprzętu - jeden z miotaczy nazwali po prostu Kleinflammenwerfer, w skrócie Kleif, drugi zaś Großflammenwefer. Trzeci model, opracowany dopiero w 1917 roku, nosił nazwę Wechselapparat.

Kleif obsługiwany był przez czteroosobową drużynę, składał się zaś z dwóch zbiorników połączonych, węża i dyszy. Jeden ze zbiorników zawierał mieszaninę zapalającą, drugi zaś sprężony azot. Aparaturę tę, ważącą 30 kilogramów, niósł jeden z żołnierzy, będący jednocześnie celowniczym. Gdy chciano użyć miotacza, drugi z żołnierzy otwierał zawór butli z azotem. Gaz rozprężał się, wypychając mieszankę, ta zaś czyniła swoje dzieło zniszczenia.

Oczywiście, sama w sobie była względnie niegroźna, trzeba ją było dopiero podpalić. Na początku używano do tego płonących pakuł, dopiero z czasem wynaleziono zapalniki różnego rodzaju. Najczęstsze były trzy rodzaje: tarciowe, gdzie źródłem ognia był porowaty materiał zawierający drobinki prochu strzelniczego, elektryczno-chemiczne, gdzie płomień brał się z iskrownika oraz chemiczne, w których źródłem była reakcja chloranu potasu z kwasem siarkowym i sproszkowanym cukrem. Mieszanina zapalająca nie miała jednego składu. Bazą były produkty rafinacji ropy naftowej (nafta, benzyna, benzen) oraz różne dodatki (olej dziegciowy, siarka), mające podnieść temperaturę płomienia, generalnie oscylującą między 870 a 1100 kelwinów. Kleif i działający na tej samej zasadzie, lecz różniący się gabarytami Grof wyznaczyły standard, według którego przez wiele następnych lat miały działać miotacze ognia.

U nas ludiej mnogo…

O ile Brytyjczycy, Włosi, Francuzi, a potem także reszta krajów, zdecydowali się skorzystać z rozwiązania niemieckiego, Rosja zdecydowała się na inną ścieżkę, proponując miotacze tłokowe, na początku głównie fugasy. Zamiast dwóch zbiorników, miały się one składać z jednego, w którym znajdował się mieszanka zapalająca oraz tłok. Zamiast wypełniania zbiornika z mieszanką rozprężającym się azotem, tłok wypychał paliwo. Rozwiązanie miało pewne zalety, na przykład unikało się w ten sposób zawirowań w cieczy, przez które opuszczający dyszę płyn miał mniejszą prędkość wylotową, niwelował je natomiast fakt, że do nadania pędu tłokowi użyto rozprężających się gazów prochowych. Innymi słowy: w tubie pełnej łatwopalnej substancji tłok oddzielał ją od ładunku prochowego. Gdy następowała eksplozja, tłok wypychał paliwo. Na takie rozwiązanie może się zdobyć tylko ktoś albo straceńczo odważny, albo ktoś, kto ma wielu żołnierzy wykonujących próby zamiast niego.

Trzeba oddać jednak sprawiedliwość carskim naukowcom: z perspektywy czasu miotacze tłokowe okazały się lepsze od ciśnieniowych. Nikt jednak nie odważył się więcej detonować jakiekolwiek ładunki, by uzyskać ciśnienie w zbiorniku.

20 lat przerwy

Badania nad miotaczami ognia szły niejako dwutorowo. Po pierwsze, zastanawiano się, jak zwiększyć ich zasięg oraz czas działania, bowiem przykładowy Kleif, przy zbiorniku o pojemności 16 dm3, mógł, w zależności od ustawienia średnicy wylotu dyszy, rozpalać entuzjazm od 12 do 25 sekund. Postanowiono skorzystać z doświadczenia Grofa, który był zbyt ciężki, by go nosić i w związku z tym zaprojektowano go do transportu na kołach. Rosjanie i Włosi wpadli na to prawie jednocześnie w 1933 roku. Sowieccy konstruktorzy zmodernizowali udany czołg T-26 do jednej z sześćdziesięciu wersji tej maszyny, oznaczanej jako ChT-261. Szacuje się, że różne wersje tego czołgu stanowiły dwanaście procent całej produkcji modelu T-26. Włosi użyli natomiast swojej tankietki Carro Veloce CV-33 w wersji L3 Lf… No, może niezupełnie swojej. Tak jak T-26 bazował na brytyjskim czołgu Vickers Mk. E, tak Włosi wzorowali się na równie brytyjskiej tankietce Carden-Loyd Mark VI. Mimo to jednak Związek Sowiecki i Królestwo Włoch użyły samobieżnych miotaczy ognia jako pierwsi: Sowieci nad Chałchyn-Goł, Włosi zaś podczas wojny włosko-etiopskiej. Profity, jakie wynikały z faktu zdjęcia miotacza z pleców biednego żołnierza piechoty, były oczywiste. Zasięg strumienia ognia mógł sięgać nawet 100 metrów, co zaś do czasu działania… Apogeum osiągnął chyba czołg Churchill Crocodile, który na opancerzonej przyczepce holował za sobą zbiornik z 1900 dm3 mieszanki zapalającej. Dość, by stek nie był już krwisty.

Badano też skład mieszanki zapalającej. Pod koniec lat trzydziestych odkryto, że zdecydowanie lepiej sprawdzają się mieszanki zagęszczone. Używające je miotacze miały większy zasięg, sam zaś płomień osiągał zdecydowanie wyższe temperatury i palił się dłużej. Okazało się również, że zmieniają się właściwości fizycznej cieczy, która po dodaniu zagęstników stawała się sprężysta. Dzięki temu płonąca mieszanina rozpryskiwała się na boki lub nawet rykoszetowała po ścianach, zwiększając możliwości miotacza. Jako zagęstników używano kauczuku naturalnego oraz syntetycznego, soli glinowych kwasów organicznych oraz tworzyw sztucznych na bazie poliestru.

Złota era miotaczy ognia

Lata II Wojny Światowej nie przyniosły zbyt rewolucyjnych rozwiązań w kwestii konstrukcji miotaczy ognia. Były one rozwijane, jednak na miano najbardziej przełomowego zasługuje fakt, że w końcu stały się one jednoosobowe wraz z odkryciem skutecznych zapalarek oraz rozwojem konstrukcji dyszy i prądnic.

Natomiast w kwestii użycia nastąpił istny boom. Miotacze ognia okazały się skuteczne we wszystkich rodzajach walki na bliskim dystansie. Pozwalały łatwo oczyścić bunkier czy okno, wykurzyć przeciwnika z zarośli/domu/piwnicy/szopy/czegokolwiek, były skutecznym narzędziem powstrzymywania wojsk pancernych oraz udowodniły swoje zalety przy zwalczaniu siły żywej przeciwnika. Używała ich każda z armii biorących udział w II Wojnie Światowej, niezależnie od szerokości geograficznej. O ich skuteczności świadczyć może na przykład fakt, że na wrogich miotaczy ognia zawsze polowano na równi z oficerami i łącznikami. Co ciekawe, jedynie znana z niefrasobliwości w szafowaniu życiem żołnierzy Armia Czerwona postanowiła zadbać o bezpieczeństwo swoich miotaczy (i niesionego przez nich sprzętu). Opracowane przez biuro konstrukcyjne Kljujewa i Sergiejewa miotacze typu ROKS 2 i 3 (Ранцевый Огнемёт Клюева — Сергеева) były tak wykonane, by dysza przypominała karabin typu Mosin-Nagant, zbiornik zaś zakamuflowano by przypominał standardowy plecak sowieckiego piechura.