2. rocznica śmierci Margaret Thatcher. Przypominamy rządy "Żelaznej Damy"

2. rocznica śmierci Margaret Thatcher. Przypominamy rządy "Żelaznej Damy"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Margaret Thatcher (fot. By Rob Bogaerts / Anefo (Nationaal Archief) [CC BY-SA 3.0], via Wikimedia Commons)
Dzisiaj mija 2 rocznica śmierci Margaret Thatcher, brytyjskiej premier, która na trwałe zapisała się w kartach historii świata. Przypominamy nie tylko jej wizytę w Polsce w 1988 r. (więcej w galerii), ale również okres, gdy pełniła funkcję premiera Wielkiej Brytanii.
Autorem tego artykułu jest Przemysław Mrówka. Tekst "Margaret Thatcher - tajfun reform" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Gdy w maju 1979 r. Margaret Thatcher objęła funkcję premiera Wielkiej Brytanii zadrżały związki zawodowe, a nadzieja wstąpiła w serca reprezentantów klasy średniej. Tak zaczął się huragan, który miał się przetoczyć przez Albion...

Wydatki pod lupą


Margaret Thatcher prawie od razu pokazała, że fotel premiera objęła po to, aby działać. Choć swój przydomek „Żelazna Dama” zawdzięczała bezkompromisowemu stanowisku, jakie zajmowała w rozmowach ze związkowcami w 1976 r., wiedziała, że jeszcze nie nadszedł czas na rozprawę z „brytyjską chorobą”, jak nazywano ciągłe strajki wzniecane przez związki zawodowe. Skupiła się na czym innym.

Jedną z rzeczy, w jakie święcie wierzyła, był fakt, że rząd wydaje za dużo pieniędzy. Był to, według niej, jeden z fundamentalnych problemów administracji Zjednoczonego Królestwa i była zdeterminowana zwalczać go za wszelką cenę. Już wtedy coraz wyraźniejszy zaczął się stawać rozdział na „twardzieli” (ang. dries) i „mięczaków” (ang. wets). „Twardziele” mieli stać się z czasem zagorzałymi thatcherystami i wspierać panią premier nawet w najtrudniejszych chwilach, podczas gdy „mięczaki” często cofały się przy co bardziej radykalnych pomysłach. Rozdźwięk ten miał z czasem doprowadzić do kłopotów, był jednak nie do uniknięcia, biorąc pod uwagę rozmach, z jakim Thatcher wzięła się do działania.

Na pierwszy ogień poszły więc wydatki rządu. Pod egidą pani premier powstała Komisja Efektywności, której przewodniczył John Hoskyns. Komisja ta po okresie wytężonej pracy, przedstawiła wyliczenia, z których niezbicie wynikało, że Whitehall marnuje rocznie imponującą sumę 70 mln funtów. Podjęto zdecydowane kroki mające na celu restrukturyzację i usprawnienie funkcjonowania rządu. Do 1983 r. Służba Cywilna1 zlikwidowała 100 tys. niepotrzebnych etatów. Pociągnęło to za sobą możliwość skreślenia także 500 przybudówek administracyjnych oraz około 3600 różnego rodzaju „narośli”, którymi w ciągu minionych dekad obrósł Whitehall. Mówi się, że gdy Kanclerz Skarbu, którym był wtedy Geoffrey Howe, przyszedł wraz z resztą swoich urzędników przedstawić projekt budżetu na rok 1980, został wyrzucony za drzwi, Thatcher zaś kazała mu wrócić dopiero, gdy go „odchudzi”. Nawet, jeśli nie wyrzuciła go dosłownie, faktem jest, że zaakceptowała plan budżetowy dopiero, gdy Howe uszczuplił wydatki o 1,4 mld funtów.

„Twardziele”, do których nawiasem mówiąc należał również Howe, popierali swoją „Żelazną Damę” nie tylko deklaracjami. Jeden z nich, Michael Heseltine, okazał się istnym „żniwiarzem”. Postawiony na czele ministerstwa środowiska naturalnego, szukał tak długo, aż udało mu się zmniejszyć zatrudnienie o 29%, czyli usunął 15 tys. etatów do 1983 r. Później postawiono go na czele ministerstwa obrony, gdzie z kolei znalazł okrągłe 20 tys. zbędnych etatów.

Imperium zepchnięte na wyspę

Zdecydowaną przesadą byłoby powiedzieć, że Thatcher marzyło się przywrócenie świetności Imperium Brytyjskiego i jego kolonialnego mocarstwa. Ale nie mogła się zgodzić na sprowadzenie Zjednoczonego Królestwa do roli drugorzędnego kraju, pozostającego pod względem znaczenia za Niemcami i Francją, niepełniącego prawie żadnej roli od czasu kompromitacji nad kanałem sueskim w roku 1956. Zdecydowana była zmienić ten stan. Pozbyła się stwarzającej coraz więcej kłopotów Rodezji, która w międzyczasie przeistoczyła się w Zimbabwe. Zaczęła coraz bardziej zdecydowanie działać na arenie międzynarodowej. Jej pierwszym sukcesem było wynegocjowanie zwrotu nadpłaty, jaki miało Królestwo we Wspólnocie Europejskiej. Sięgała ona 800 mln funtów rocznie, Thatcher udało się zaś wynegocjować zwrot 2/3 tej kwoty w postaci rabatu obowiązującego do 2005 r. I choć walczyła o zwrot całości, odzyskanie chociaż części było już pewnym sukcesem.

Jako przeciwniczka komunizmu nie kryła swojego stosunku do ZSRS. Oczywiście nie przysposobiło jej to zwolenników, bowiem Związek Sowiecki na fali detente cieszył się wyjątkowo dobrą prasą i wśród intelektualistów oraz ludzi kultury był wręcz popularny. Na jej szczęście jednak Leonid Breżniew wraz z członkami swego Politbiura 25 grudnia 1979 r. był uprzejmy podjąć decyzję o najeździe na Afganistan. Udowodniło to, że wojownicza antysowieckość miała rację bytu, co zresztą przysporzyło jej trochę popularności. Ograniczyła eksport technologii oraz nie przedłużyła umowy kredytowej ze Związkiem Sowieckim, nie udało jej się jednak przekonać do zmiany kursu pozostałych państw europejskich, co pchnęło ją do zbliżenia ze Stanami Zjednoczonymi. Z czasem, sojusz brytyjsko-amerykański miał stać się jednym z filarów thatcheryzmu, póki co była to jednak dopiero melodia przyszłości. Na razie Zjednoczone Królestwo było zbyt słabe, by pełnić rolę pełnoprawnego sojusznika i ograniczało się raczej do deklaracji. Podczas kryzysu teherańskiego w 1979 r., choć brytyjska premier deklarowała wsparcie dla zakładników i próbujących ich odbić Stanów, nie posunęła się do zablokowania kont irańskich w londyńskich bankach, obawiając się utraty przez londyńskie City rangi siedziby międzynarodowych finansów. Jako osoba zdecydowana i gotowa walczyć z zewnętrznymi wrogami pokazała się dopiero na przełomie kwietnia i maja 1980 r., podczas zajęcia przez terrorystów ambasady Iranu. Wydała ona wtedy SAS rozkaz przeprowadzenia szturmu, który zakończył się sukcesem. Wydatnie podniosło to jej notowania, o czym świadczy fakt, że nikt nie spodziewał się dotychczas, że będzie do tego zdolna. Dobrze świadczą o tym słowa gen. Petera Edgara de la Cour de la Billière, ówczesnego dowódcy Regimentu: Ma’am, nie wierzyliśmy, że pozwoli nam pani wykonać robotę.

Od przybytku głowa boli

Jeden z najpoważniejszych kryzysów, z jakimi musiał się zmierzyć rząd Thatcher, rozpoczął się w sposób niezapowiadający katastrofy. Otóż w 1979 r. zaczęła wzrastać cena ropy. W punkcie wyjścia wynosiła ona 19 USD za baryłkę, zaś w 1980 r. dobiła do 40 USD. Dziś, kiedy ceny oscylują w okolicach 100 USD za baryłkę, a nie tak dawno potrafiły dobić nawet do 146,14 USD2 , nie robi to specjalnego wrażenia, na owe czasy jednak cena była zawrotna. Królestwo, które ze złoży pod Morzem Północnym ciągnęło wielkie ilości ropy, stanęło w obliczu bezprecedensowego zagrożenia: funt mógł się stać petrowalutą. W obliczu powyższego Thatcher uwolniła kurs funta, który momentalnie wystrzelił w niebo: do jesieni 1980 r. kurs dolar–funt wynosił 2,40. Bardzo silny funt rozpoczął pustoszenie brytyjskiej gospodarki: zdecydowanie spadła opłacalność eksportu, Wyspy zalała zaś fala taniego importu. Bankrutowały zakłady przemysłowe, a w styczniu 1982 r. bezrobocie przekroczyło magiczną barierę 3 mln. Oznaczało to, że od 1979 r. przybyło 1,1 mln bezrobotnych.

Keynesizm daje na kryzysy prostą receptę: subsydiuj! U wolnorynkowców hasło to wywołuje z kolei spazmy. Nic więc dziwnego, że Thatcher, która ekonomii uczyła się w szkole chicagowskiej, nie miała zamiaru postępować zgodnie z nim. Choć dla kilku gigantów przemysłowych pieniądze musiały się znaleźć, Thatcher twardo kontynuowała swój monetarystyczny kurs antyinflacyjny. Sytuacja była bardziej niż poważna, pojawiło się nawet ryzyko deflacji wywołane podniesieniem podatków pośrednich, „Żelazna Dama” była jednak zdeterminowana, by za wszelką cenę opanować inflację, nawet jeśli wiązało się to z koniecznością przetasowań w jej gabinecie i zastępowania kolejnych „mięczaków” „twardzielami”.

Jej zdecydowanie zaczynało pomału przynosić sukcesy, co zaobserwowano po raz pierwszy jesienią 1981 r. Do roku 1983 inflacja zmalała do 5%, zaś liczba strajków spadła do poziomu najniższego od 1939 r. Zaczęła się powolna poprawa wskaźników gospodarczych, zaś kurs dolar–funt zmalał do bezpiecznego poziomu 1,50, co podniosło wskaźniki eksportu i pozwoliło opanować zalew importowanych towarów. Wskaźnik bezrobocia pozostawał jednak dalej wysoki. Dlatego też pomimo faktu, iż ogólna poprawa sytuacji kraju przekładała się na notowania torysów, to póki co udało się je jedynie wyrównać. W tym momencie Partia Konserwatywna miała minimalną przewagę nad przeciwnikami. Wtedy po raz kolejny okazało się, że polityk musi mieć także szczęście.

Polityka kanonierek

Choć Argentyna ostrzyła sobie zęby na Falklandy już od momentu swego powstania, nigdy okazja nie była tak sprzyjająca, jak na początku lat osiemdziesiątych. Tak przynajmniej wydawało się argentyńskim generałom. Wbrew pozorom jednak, osąd ten bazował na pewnych racjonalnych przesłankach. Borykająca się z coraz większymi problemami w swoich koloniach Wielka Brytania pomału się z nich wycofywała. Wspomniana już wcześniej ostatnia interwencja zamorska Albionu podczas kryzysu sueskiego zakończyła się klapą, o której wspomnienie wciąż było nad wyraz żywotne. Brytyjski lew starzał się i już tylko powarkiwał złowróżbnie, trzeba więc było starać się wyrwać jak największy kawał zdobyczy, bowiem i tak można było zrobić to bezkarnie. Nikt nie wierzył, że Marynarka Królewska jest jeszcze w stanie obronić coś poza Morzem Północnym, za którego bezpieczeństwo była odpowiedzialna w ramach ustaleń i podziału obowiązków w NATO. Z tego też zresztą powodu przymierzano się do ograniczenia jej liczebności. Żartowano ponuro, że żadna eskadra żeglująca poza Morzem Północnym nie może być pewna swego losu i Argentyńczycy zdawali sobie z tego sprawę. Do ostatniej chwili nie wierzono, by Londyn miał zrobić coś poza pogrożeniem palcem każdemu, kto zająłby Falklandy. Gdy amerykański gen. Aleksander Haig w rozmowie z jednym z szefów junty otwarcie powiedział, że Zjednoczone Królestwo szykuje kontruderzenie na zajęte przez Argentyńczyków wyspy, został wyśmiany i poinformowano go, że to po prostu niemożliwe.

Ostatnim bodźcem, który upewnił Argentynę w jej rachubach była sprawa HMS Endurance. Ten patrolowiec lodowy był jedyną, prócz liczącego kilkudziesięciu żołnierzy garnizonu, siłą zbrojną na Falklandach, wspomnieniem z czasów, gdy hasło Navy is here! przerażało wroga i koiło dusze sprzymierzeńców. Kiedy Admiralicja zapowiedziała wycofanie stateczku z Falklandów celem uzyskania 2 mln rocznie oszczędności, dla Buneos Aires było to ostateczne potwierdzenie, iż Marynarka Królewska stała się nędznym cieniem potęgi sprzed lat.

Argentyna popełniła strategiczny błąd. Jej liderzy założyli, że Wielka Brytania Thatcher zachowa się tak, jak za czasów Edena czy Callaghana. Nie przewidzieli, że dla baronessy Kesteven zajęcie Falklandów będzie policzkiem wymierzonym w jej brytyjski patriotyzm, do tego zadanym w momencie, gdy starała się ona zdobyć uznanie na arenie międzynarodowej. Pozornie wydawało się, że czas na atak jest dobry. Okazało się jednak, że generałowie nie mogli wybrać gorszego czasu i przeciwnika.

Początkowo więc wydawało się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Londyn był zszokowany, dokonano bowiem inwazji na brytyjskie terytorium. Whitehall zażądał od Thatcher odbicia wysp, nie wszyscy byli jednak w nastroju bojowym, podnosiły się także głosy, że trudno, stało się, to w końcu kilka wysp na końcu świata: nic ważnego. Na panią premier, usiłującą wprowadzić Królestwo z powrotem do pierwszej ligi państw świata, takie głosy musiały działać jak płachta na byka. Miała jednak związane ręce. Panował nastrój przygnębienia, który przełamał dopiero Henry Conyers Leach, Pierwszy Lord Morski. Dowódca Royal Navy dostrzegł ratunek dla swojej floty przed cięciami budżetowymi i postanowił zaryzykować. Złożył buńczuczną deklarację, obiecując, że Marynarka Królewska odbije Falklandy. Thatcher zgodziła się bez namysłu i ruszyły przygotowania do bezprecedensowej operacji inwazyjnej.

Wojskowi byli wręcz urzeczeni postawą Thatcher. Podczas działań na Falklandach ujawniły się cechy, które były w cenie u każdego przywódcy w czasie wojny: determinacja, zdecydowanie i wsparcie dla żołnierzy. Wspominali, że takiego polityka właśnie wtedy potrzeba. Thatcher wydała konkretne rozkazy i wymagała ich wykonania, bez modyfikacji, relatywizowania i politykierstwa. Jasna sytuacja była więc tym, czego oczekiwali żołnierze. Kiedy Admiralicja zastanawiała się, co zrobić z argentyńskim krążownikiem ARA General Belgrano, który wprawdzie znajdował się poza objętym zakazem pływania obszarem, ale stanowił zagrożenie dla sił brytyjskich, Thatcher nie wahała się. Jej przeciwnicy oskarżali ją potem o zbrodnię wojenną, jaką miało być zatopienie krążownika, w owym czasie jednak bezpieczeństwo jej żołnierzy było dla niej najważniejsze. Ci zaś potrafili to docenić.

Wojna o Falklandy bardzo pomogła Thatcher. Po pierwsze, podbudowała znacząco jej sytuację międzynarodową. Albion pokazał, że jeszcze potrafi bronić swojej ziemi i nie ma zamiaru biernie przyglądać się wydarzeniom. Przełożyło się to także na nastroje w samym Królestwie. Choć nie można mówić o fali entuzjazmu dla Thatcher, to odbicie Falklandów i wzrost gospodarczy pozwoliły jej odrobić straty i dały kolejną kadencję.

„Powstanie Scargilla”

Jakkolwiek może to dziwnie zabrzmieć, Partia Konserwatywna nie wygrała wyborów powszechnych w 1983 r. To laburzyści je przegrali. Przewaga torysów okazała się być niewystarczająca, zdobyli jedynie 42,4% głosów. Dawało im to szanse na utworzenie rządu, mieliby jednak bardzo niewielką przewagę. Na ich szczęście Partia Pracy przystąpiła do wyborów podzielona i skonfliktowana, skutecznie zniechęcając do siebie swój elektorat. Przełożyło się to na 27,6% poparcia i spektakularną klęskę. Thatcher mogła się cieszyć wygraną całe dwa dni.

Wśród wielu osób niezadowolonych z wyboru Thatcher wyróżniał się zwłaszcza Arthur Scargill, pochodzący z Yorkshire działacz związkowy, były członek Ligi Młodzieży Komunistycznej, niekryjący swej fascynacji marksizmem. Ten przewodniczący Krajowego Związku Górników (NUM) wypowiedział Thatcher wojnę. Uważał ją za najgorsze zło, jakie mogło spotkać kraj i był zdania, że za wszelką cenę należy ją jak najszybciej obalić. Miał w tym doświadczenie, bowiem to właśnie NUM ze Scargillem na czele walnie przyczynili się do upadku rządu Heatha. Teraz przymierzał się, by ponowić swój wyczyn, Thatcher zaś podwinęła rękawy i podjęła rękawicę rzuconą przez Scargilla.

Na początku starcie przebiegało spokojnie. Na coraz bardziej ogniste przemowy Scargilla i kolejne nawoływania do protestów i obalenia Thatcher jej rząd odpowiedział „ustawą Tebitta”, która wprowadzała tajne głosowanie w procedurze wybierania szefów związków zawodowych. Dotychczasowa metoda, czyli jawne głosowanie większościowe, łatwo doprowadzało do nadużyć, były one jednak na rękę szefom związków, którzy nie musieli się obawiać utraty stanowiska tak długo, dopóki byli w stanie zmobilizować wystarczającą ilość osób, które krzyczałyby podczas głosowania. „Ustawa Tebitta” została przez związki zignorowana, podniosła się jednak temperatura sporu.

6 marca 1984 r. Ian MacGregor nowy szef Państwowej Dyrekcji Węglowej (NCB), przedstawił plan zamknięcia nierentownych, subsydiowanych kopalń i zmniejszenia tym samym wydobycia o 4 mln ton. Dla Scargilla tego było za wiele. Do brytyjskich kopalń poszły wezwania do strajku, zaś sam Scargill intensywnie domagał się odwołania planu MacGregora i żądał, aby subsydiowano każdą kopalnię tak, aby żaden, nawet najmniej potrzebny górnik, nie stracił pracy.

Bardzo szybko Scargill zorientował się, że przespał właściwy moment. Wiele kopalń nie przyłączyło się do strajku, wiele od początku deklarowało brak poparcia dla jego działań. Przewodniczący NUM nie zgodził się więc na głosowanie przez zakłady przyłączenia się do strajku, tylko narzucił go odgórnie, zaś kopalnie, które dalej nie chciały się przyłączyć, zostały zamknięte przez pikiety. Nasilały się akty przemocy, dochodziło do przypadków pobicia górników zamierzających dalej pracować.

Thatcher zdecydowała się wziąć Scargilla na przetrzymanie. Czekała cierpliwie, pozwalając mu roztrwonić cały kapitał poparcia i nie dopuszczając, aby strajkujący poczynili zbyt wiele zniszczeń. Od momentu, kiedy na jaw wyszły brutalne działania Scargilla, kwestią czasu było, aż jego zwolennicy się od niego odwrócą. Mieli na to kilka miesięcy, bowiem przewodniczący NUM rozpoczął strajk na wiosnę, gdy zapotrzebowanie energetyczne spada. Gdyby zdecydował się na to w grudniu lub listopadzie, Whitehall miałby nóż na gardle, tym razem jednak wystarczyło poczekać. Obóz Scargilla zaczynał coraz wyraźniej pękać, w Nottighamshire z NUM wydzieliła się Unia Demokratycznych Górników (UDM) stojąca w opozycji do dotychczasowego związku. Decydującym punktem zwrotnym było niedopuszczenie przez policję do zamknięcia koksowni w Orgreave. Od tego momentu Scargill został zepchnięty do defensywy.

Choć coraz więcej zakładów wycofywało się z popierania Scargilla, ten ogłosił koniec strajku dopiero w marcu 1985 r., gdy zorientował się, że nikt już za nim nie stoi. Rząd kosztowało to w sumie 3 mld funtów szterlingów, dzięki temu wydatkowi udało się jednak położyć kres „brytyjskiej chorobie”. Thatcher zaś skutecznie zaskarbiła sobie dozgonną nienawiść wszystkich działaczy związkowych i po raz kolejny pokazała, że potrafi cierpliwie czekać, aż karta się odwróci i przeciwnik będzie w sytuacji, która uniemożliwi mu obronę.

Autorem tego artykułu jest Przemysław Mrówka. Tekst "Margaret Thatcher - tajfun reform" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Galeria:
Szyfrogramy o Margaret Thatcher