Hrabiowie na barykadach, czyli arystokraci w powstaniu warszawskim

Hrabiowie na barykadach, czyli arystokraci w powstaniu warszawskim

Dodano:   /  Zmieniono: 
Adam Remigiusz Grocholski, hrabia, podpułkownik dyplomowany WP, dowódca V Rejonu (Mokotów Dolny) Obwodu Mokotów AK (fot. domena publiczna)
Od piły, dłuta, młota, kielni – Stolico, synów swoich sław, że stoją wraz przy Tobie wierni, na straży Twych żelaznych praw… – głoszą słowa „Warszawskich dzieci”. Ale oprócz nich w Warszawie byli też hrabiowie i książęta. Warto o nich opowiedzieć.
(Autorką tego artykułu jest Monika Dobrzeniecka. Tekst "Hrabiowie na barykadach. Arystokracja w powstaniu warszawskim" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)

Nie ulega wątpliwości, że arystokracja stanowiła jedynie maleńki ułamek uczestników powstania. Dyskusyjna może wydawać się też cała tytulatura, zwłaszcza jeśli będziemy odwoływać się do „równości szlacheckiej”. Jednak w dwudziestoleciu międzywojennym nikogo to nie dziwiło i hrabia był hrabią, a książę – księciem.

Na hasło „arystokracja” i „powstanie warszawskie” najczęściej przychodzi nam na myśl hrabia Tadeusz Bór-Komorowski, Komendant Główny AK, który w sierpniu 1944 r. wydał rozkaz o wystąpieniu. Przez cały okres walk przebywał w Warszawie i niewątpliwie odegrał ważną rolę, jednak nie był w tym czasie jedynym arystokratą w stolicy. Napisano o nim wiele – że wizytował walczące oddziały, odznaczał, odniósł obrażenia w czasie wybuchu „czołgu-pułapki”. Wreszcie o tym, że nie wywiózł z Warszawy ciężarnej żony, by być fair wobec innych kobiet. Nie będziemy się też zastanawiać, czy jego decyzja była słuszna czy nie. Spróbujmy pokrótce przyjrzeć się tym utytułowanym ludziom, o których często wiemy bardzo mało.

Nie święci…

Zamiast przedwojennego „Jaśnie Panie Hrabio” na barykadach rozlegało się raczej gromkie „Tak jest, panie dowódco!” – zwykła wojenna kolej rzeczy.

Hr. Adam Remigiusz Grocholski, ukrywający się pod przybranym nazwiskiem Żukowski, od samego początku związany był z konspiracją, pełniąc m. in. funkcję komendanta „Wachlarza”. W czasie powstania walczył na Mokotowie, a od 1 września 1944 r. dowodził pułkiem „Waligóra”. Zachowały się wystawione przez niego meldunki sytuacyjne, w których informował dowództwo o przebiegu walk, wyróżniających się żołnierzach, stratach w ludziach i ogólnym stanie fizycznym i moralnym oddziału. W meldunku z dn. 22.09.1944 r. zawiadamiał o sukcesie, jakim było zdobycie 1500 sztuk amunicji, 5 sztuk „pancerfaustów”, garłacza, sprzętu sapersko-minerskiego, mundurów i bielizny. Płk Mazurkiewicz „Radosław” pisał o nim: „W Powstaniu Warszawskim płk dypl. Grocholski dowodził odcinkiem na Mokotowie, postawą swoja bojową i energią dowódcy zyskuje uznanie przełożonych”. Obraz dzielnego żołnierza wyłaniał się też ze wspomnień jego towarzyszy broni, którzy w 20 lat później przemawiali na jego pogrzebie.

25 września 1944 hr. Grocholski odniósł ciężką ranę pachwiny i wraz z ludnością cywilną został wyprowadzony z terenu walk. Istnieją trzy wersje tego, w jaki sposób hr. Grocholski został ranny. Pierwsza mówi o tym, że otrzymał postrzał, gdy osobiście strzelał do czołgu niemieckiego. Według drugiej, zastrzelił niemieckiego oficera jadącego bryczką, a w odwecie artyleria niemiecka ostrzelała budynek w którym przebywał. Trzecia jest najbardziej prozaiczna: stał w bramie wydając rozkazy, gdy obok rozerwał się pocisk granatnika i ranił 3 osoby, w tym hr. Grocholskiego. „Ojciec dostał nie wiem ile kul, w ręce, w brzuch i w nogę. Wynieśli go. Przebrali go za cywila, bo ojciec był w mundurze. Jak ktoś miał mundur to się ubierał w mundur” – opowiadała jego córka, Barbara Grocholska-Kurkowiak w wywiadzie dla Archiwum Historii Mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego. W wyniku odniesionych ran, hr. Adam Remigiusz Grocholski pozostał inwalidą do końca życia. 29 września został awansowany do stopnia pułkownika oraz odznaczony Orderem Wojennym Virtuti Militari IV kl. i Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami.

Prócz hr. Adama Remigiusza Grocholskiego w walkach na Sadybie brał też udział jego brat Ksawery – por. „Leonard” – oraz synowie. Hr. Mikołaj należał do konspiracyjnej formacji 1 Pułku Szwoleżerów AK, hr. Remigian walczył w batalionie „Zośka”, natomiast najmłodszy, hr. Michał, należał do Szarych Szeregów. Młodych powstańców nie brakowało, do nich zaliczymy m. in. 22-letniego hr. Andrzeja Leona Żółtowskiego ps. „Żuk”. 30-letni hr. Włodzimierz Ignacy Zamoyski, ps. „Cyk”, walczył w randze podporucznika. Był dowódcą plutonu osłonowego walczącego w Śródmieściu. Zginął 2 sierpnia 1944r. przy ul. Marszałkowskiej 129. Było ich więcej – często dziś zapomnianych.

Sanitariuszki

W powstaniu brały też udział arystokratki, w większości młode dziewczyny, które towarzyszyły oddziałom jako sanitariuszki. Była to m. in. Maria Żółtowska – córka hr. Andrzeja Żółtowskiego i Wandy z książąt Czetwertyńskich, księżniczka Krystyna Światopełk-Czetwertyńska – córka Seweryna, hr. Maria Grocholska – córka Marii Józefy Światopełk-Czetwertyńskiej i Michała Grocholskiego, a także córka Adama Remigiusza Grocholskiego – hr. Barbara, ps. „Kuczerawa”, której konspiracyjny pseudonim odnosił się do mocno kręconych włosów. Były one sanitariuszkami 1 Pułku Szwoleżerów AK. Niektóre ziemianki dopiero z czasem miały mieć prawo do tytułu. Tak było z sanitariuszką bat. Gozdawy – Antoniną Marią Siemińską h. Leszczyc, od 24 listopada 1945 r. księżną Sapieżyną, używającą pseudonimu „Barbara”. Za swą ofiarność została ona odznaczona Krzyżem Walecznych.

Ze wspomnień hr. Barbary Grocholskiej-Krukowiak wynika, że również jej matka, hr. Barbara Grocholska z książąt Światopełk-Czetwertyńskich pomagała w szpitalach powstańczych, jednak nie była zaprzysiężona w strukturach AK. Jak widać rodzina Grocholskich odznaczyła się podczas walk o Warszawę w 1944. Mieli szczęście – przeżyli piekło powstania. Jednak arystokratyczne korzenie nie oznaczały, że z wojennej zawieruchy wyjdzie się cało. Dowodem na to jest księżniczka Róża Maria Sapieżanka, która poległa jako sanitariuszka, prawdopodobnie 2 września 1944 r. przy ulicy Malczewskiego. Jej siostra Jadwiga Teresa przeżyła powstanie. W wywiadzie dla AHM MPW mówiła: „Ona z moją drugą cioteczną siostrą zostały odkomenderowane gdzie indziej, do innego oddziału. Siostry nie zobaczyłam już nigdy. Chodziły plotki, każdy opowiadał co innego. Jak w końcu dojechały do Krakowa, to jedni mówili, że widzieli jak ją wzięli Rosjanie, drudzy mówili, że uszła cało i że jest w Niemczech. Właściwie nie bardzo wiadomo, co się z nią stało. Potem mówili, że wyszła z kuzynką z noszami po chorych i że zawalił się na nie jakiś pięciopiętrowy [budynek], ale właściwie nikt nie wie, co się z nimi stało. Masę ludzi tak przepadło. Wyszłam sama z mojego oddziału.” Arystokraci, którzy nie brali udziału w walce, tak jak nieutytułowana ludność cywilna, ginęli pod gruzami domów lub padając ofiarą niemieckich kul.

Powstańcza miłość

W tak dramatycznych okolicznościach ludzie mocniej odczuwali zarówno rzeczy straszne, jak też wzniosłe i piękne. Przykładem tego były śluby, jakich udzielano podczas powstania.

3 września 1944 r. pobrali się Leszek Rybiński i 17-letnia hrabianka Beata Maria Helena Branicka h. Korczak. W czasie pokoju ślub ten odbyłby się z pompą, godną „panienki z Wilanowa”. W czasie powstania ogromnym luksusem była woda i mydło, by panna młoda mogła odpowiednio przygotować się do tak uroczystej chwili. Państwo młodzi w ślubnym prezencie otrzymali pomidora. Nie było też rodziny, ani licznych przyjaciół. Obecny był na szczęście ojciec hr. Beaty – hr. Adam. Miał on grupę krwi „0” i jak wynika ze wspomnień jego córki, w czasie powstania oddawał krew dla rannych, obchodząc kolejne szpitale polowe.

Co z cywilami?

Powstanie było trudnym czasem zarówno dla walczących, służby sanitarnej i cywili. Hr. Maria Tarnowska w swoich wspomnieniach pisze o spotkaniu z siostrzenicą, hr. Marią Żółtowską, tuż po jej wyjściu z kanałów – umorusaną, zmęczoną, ale jednak tryskającą zadowoleniem, że tym razem udało się przechytrzyć wroga. Hr. Tarnowska odegrała zresztą ważną rolę, gdy z ramienia PCK negocjowała z dowództwem niemieckim wyjście z Warszawy ludności cywilnej. Dzięki niej w dniach 8-9 września 1944 stolice opuściło ok. 14 tysięcy ludzi – głównie kobiet, dzieci i starców. 8 września z polecenia Komendanta Głównego AK przekazała też odmowną odpowiedź na niemiecką propozycję kapitulacji. Podczas tego spotkania ustalono również, że Niemcy będą traktować oddziały Armii Krajowej jak regularne wojsko. Sama hrabina wraz z mężem pozostała w Warszawie mimo wznowienia walk, zaprzysiężono ją bowiem w strukturach AK, a od września 1944 r. była w stopniu majora.

W jej wspomnieniach, pozbawionych nadmiernych emocji, pojawia się wizja ostatnich dwóch tygodni powstania, gdy brakowało żywności i wody. Widać w tym miejscu wydelikacone podniebienie, bo gdy większość warszawiaków śniła o chlebie, ona marzyła o soczystym befsztyku. Zgodnie z prośbą generała Ericha von dem Bacha-Zelewskiego 29 września pojechała do Pruszkowa, by przekonać się, czy powstańcy przetrzymywani w obozie są traktowani jak regularna armia. Niemiecki dowódca prosił też usilnie zarząd PCK, by podjął się ewakuacji z miasta ludności cywilnej i pacjentów szpitali. Ze wspomnień hr. Tarnowskiej wynika, że niemieccy oficerowie darzyli ją szacunkiem – miały na to niewątpliwie wpływ cztery czynniki: płeć, wiek, przynależność do Czerwonego Krzyża oraz wrodzony szacunek Niemców dla arystokracji. Szczególnie ostatni czynnik pozwala nam na wytworzenie pełnego obrazu kapitulacji powstania. Wiedząc, iż prawdopodobnie nie będzie wzięta do obozu przejściowego w Pruszkowie, na rozkaz hr. Bora-Komorowskiego wyniosła z miasta pół miliona dolarów, czyli majątek Podziemia. Pieniądze zaszyto pomiędzy dwoma ręcznikami, tworząc swego rodzaju „kamizelkę”. Hrabina była dość drobna, więc założenie dodatkowej warstwy wyglądało bardzo nienaturalnie. By zatuszować dziwne wrażenie hrabina założyła futro, chociaż jak wspominała z powodu upału było to dla niej prawdziwą mordęgą. To z pewnością nie byli święci, a zwyczajni ludzie, którym przyszło żyć w tamtych czasach.

...i błogosławiony

Wiemy już, że wśród arystokratów znajdziemy kadrę dowódczą powstania, szeregowych żołnierzy i służbę sanitarną. Niewielu jednak zdaje sobie sprawę z tego, że członek książęcego rodu był kapelanem Armii Krajowej. Książę Jan Franciszek Czartoryski wstąpił do zakonu dominikanów w 1927 r., gdzie przyjął zakonne imię Michał. Wkrótce został wyświęcony na kapłana. W czasie I wojny światowej pełnił funkcję adiutanta gen. Miączyńskiego. Wsławił się obroną Lwowa, za co otrzymał Krzyż Walecznych.

Z doświadczenia wiedział więc, że w walczących oddziałach brakuje kapłanów, dlatego już drugiego dnia powstania zgłosił się do komendy III Zgrupowania AK „Konrad” i został mianowany kapelanem. W chwili wybuchu powstania przebywał na Powiślu, w domu profesora Stanisława Kasznicy przy ul. Smulikowskiego 4a. Z powodu walk, powrót do klasztoru był niemożliwy, dlatego został skierowany do pracy w kościele Św. Teresy od Dzieciątka Jezus na Tamce.

Jak wynika ze wspomnień Eleonory Elżbiety Kasznicy, ps. „Ela”, księża z tej parafii uciekli, pozostawiając otwarte tabernakulum z konsekrowaną hostią, która trzeba było zabezpieczyć przed sprofanowaniem. Książę Czartoryski robił w warunkach polowych to samo co inni kapelani – odprawiał msze św., spowiadał, udzielał absolucji i ostatniego namaszczenia. Msze odbywały się w kościele, ale odprawiał je także na dziedzińcu Ubezpieczalni Społecznej i na terenie Konserwatorium Muzycznego na Okólniku. Prócz tego pełnił posługę w różnych punktach szpitalnych, z których największy mieścił się u zbiegu ulic Tamki i Smulikowskiego, w piwnicy dawnej firmy „Alfa-Laval”. Tam urządził kaplicę i przez pięć tygodni służył ofiarnie rannym. „To był człowiek oddany, łagodny, serdeczny, pomocny, a przy tym mocny i zawsze był gotów w najtrudniejszych sprawach, gdzie trzeba było użyć i siły ducha, i rozumu, i fizycznej. Bardzo nasze dowództwo go ceniło” – wspominała Eleonora Kasznica. Nie uchylał się też od prac czysto fizycznych, był silnym mężczyzną, dlatego często widziano go dźwigającego jakieś przedmioty. Co ciekawe, przy całej swojej sprawności fizycznej, miał uszkodzony słuch, co było powikłaniem po przebytej w dzieciństwie szkarlatynie. Częściowa głuchota była tak duża, że prawdopodobnie wiele czytał z ruchu warg. Tym bardziej niesamowite wydaje się to, że w czasie spowiedzi słyszał wszystko i udzielał trafnych porad – tak w każdym razie wynika ze wspomnień powstańców. Miał też odpowiednie podejście do każdego z walczących żołnierzy: jednych traktował twardo, po męsku, z innymi obchodził się łagodniej. Z pewnością nauczył się tego indywidualnego podejścia do ludzi w zakonie, gdzie pełnił funkcję mistrza nowicjatu.

W początkowych dniach września 1944 r. rozpoczęły się ciężkie walki na Powiślu. Żołnierze wraz z personelem medycznym i rannymi, którzy mogli poruszać się samodzielnie, podjęli próbę przedostania się do Śródmieścia. Jednakże przetransportowanie kilku ciężko rannych ze szpitala pod „Alfa-Laval” okazało się niemożliwe. 6 września, około 13.30, na ulicę Smulikowskiego wkroczyły niemieckie patrole brygady Dirlewangera, złożone w większości z pospolitych przestępców. Wiedziano, że Niemcy mordują rannych w szpitalach, dlatego pozostanie z nimi było skazaniem się na pewną śmierć. Zarówno dowództwo, żołnierze, jak i prof. Kasznica – przyjaciel rodziców – usiłowali wpłynąć na decyzję ks. Czartoryskiego, który zdecydował się pozostać z rannymi. Jego jedyną odpowiedzią było skwitowanie, że oddziały powstańcze w Śródmieściu znajdą kapelana. Uważał, że jego obowiązkiem jest pozostać z ciężko rannymi i dodać im otuchy w tych ostatnich chwilach życia. Proszono go więc, by chociaż zdjął habit i dał sobie szansę na przeżycie w stroju sanitariusza, jednak zdecydowanie odmówił. Książę Czartoryski podzielił los rannych z powstańczego szpitala. Został rozstrzelany przez Niemców, a jego ciało spalono na pobliskiej barykadzie.

Jednocześnie, niemal od samej męczeńskiej śmierci, zaczął go otaczać kult świętości. Czy on sam pragnął męczeństwa? W jego pismach możemy znaleźć zapiski mówiące o tym, że męczeństwo jest najpełniejszym przylgnięciem do Chrystusa. Od 1943 r. wspominał o tym rodzaju ofiary dość często. Dziś ciężko rozstrzygnąć, czy była to wypadkowa wojny, mistyczne przekonanie co do nieuchronności losu, samospełniające się proroctwo czy tak ogromna wiara. Gdy w grę wchodzą sprawy religijne pojawia się zawsze nieuchwytna kwestia duchowości. Jako o. Michał Czartoryski został wyniesiony na ołtarze przez bł. Jana Pawła II w gronie 108 męczenników 13 czerwca 1999 r.

Podsumowanie

Arystokraci – podobnie jak nieutytułowana ludność Warszawy – w sierpniu i wrześniu 1944 r. dzielili ten sam los. Zatarły się różnice klasowe, kiedy jednakowo cierpiano po stracie bliskich, brakowało wody i żywności, tak samo bano się śmierci i okaleczenia. Ciekawe wydaje się jednak to, że w powstaniu było ich sporo – a tak niewiele o nich się mówi. Zwykli żołnierze i dowódcy, sanitariuszki i cywile, a nawet kapelan – mamy tu przykłady wszystkich grup, które przebywały wtedy w Warszawie. Byli tacy co przeżyli i tacy, którzy polegli – książęca mitra czy hrabiowska korona nie były magicznymi przedmiotami, które zapewnią nietykalność. W powstaniu warszawskim stali na równi z każdym innym warszawiakiem – wszyscy byli „Warszawskimi dziećmi” 1944 r.

(Autorką tego artykułu jest Monika Dobrzeniecka. Tekst "Hrabiowie na barykadach. Arystokracja w powstaniu warszawskim" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)