Sokrates Warszawy - Franc Fiszer, który nigdy nie pracował

Sokrates Warszawy - Franc Fiszer, który nigdy nie pracował

Dodano:   /  Zmieniono: 
Franciszek Fiszer (fot. domena publiczna)
Nigdy niczego nie napisał, w swoim długim życiu nie przepracował ani jednego dnia i do samego końca był na utrzymaniu przyjaciół. A jednak uwielbiała go cała intelektualna Warszawa. Nazywano go Sokratesem Warszawy.
(Autorem tego artykułu jest Paweł Rzewuski. Tekst "Franc Fiszer – Sokrates Warszawy" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)

Franc Fiszer przyszedł na świat w 1860 roku w rodzinnej posiadłości Ławy i Goworki. Wykształcenie zdobywał w zgodzie z klasycznym modelem: najpierw gimnazjum, a następnie uniwersytet w Lipsku, gdzie studiował filozofię. W okresie studiów pieniądze nie stanowiły dla niego problemu. Jego niegospodarność i niefrasobliwość w obchodzeniu się z groszem była niemalże legendarna, co pozwalało mu na różne ekscesy. Z tego okresu pochodzi anegdota o wynajęciu przez Fiszera gońca, aby ten przychodził na wykłady jednego z profesorów, tym samym zapewniając minimalne audytorium (dwoma pozostałymi uczestnikami byli Fiszer i jeszcze jeden Polak).

Niestety, filozoficzny geniusz fatalnie radził sobie ze sprawami materialnymi. W 1883 roku, kiedy umarł jego ojciec, Fiszer przejął po nim cały majątek. Jednak już na początku XX wieku z wielkiej fortuny pozostały tylko resztki. Jednym z licznych przykładów jego swawolnego stylu życia w tym okresie była sławetna wyprawa do Paryża. Fiszer zaprosił wówczas grupę znajomych na wyjazd, którego koszty miał w całości pokryć. Szumna wyprawa skończyła się jednak w karczmie pod Włocławkiem, gdzie całe towarzystwo osiadło na kilka tygodni. Pieniędzy nie starczyło już niestety na odwiedziny w stolicy Francji.

Do Warszawy Fiszer przybył na początku XX wieku, by przesiadywać w kawiarniach i… żyć na utrzymaniu znajomych. Wbrew pozorom wiele osób poczuwało się do zapewnienia opieki Francowi i dbania o niego. W panteonie dobroczyńców można znaleźć takie osobistości, jak hrabia „Gucio” Potocki, Ludwik Przysiecki, Antoni Słonimski, Władysław Tatarkiewicz, Józef Sieciński, Bolesław Leśmian czy Julian Tuwim. Wszyscy oni, przynajmniej przez pewien czas, utrzymywali Franca Fiszera i fundowali mu długie kawiarniane godziny.

Sokrates kawiarni

Od 1900 roku Franc Fiszer przesiadywał w rozlicznych warszawskich lokalach. Bywał w „Ujazdowskiej”, „Astorii”, „Oazie”, no i oczywiście w legendarnej „Ziemiańskiej”, która stała się jego drugim domem.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Fiszer przychodził do kawiarni tylko ze względu na błahe rozrywki. Miedzy kawą a wódką, między śledziem a faworkiem toczyły się poważne filozoficzne dysputy o ważkich sprawach. Franc, jako człowiek gruntownie wykształcony, znający kilka języków, zapalony czytelnik (jedną książkę czytał zazwyczaj przez noc), skupiał wokół siebie intelektualną elitę stolicy. Nie przeszkadzało mu to jednocześnie wykazywać się niezwykłą ignorancją w wielu kwestiach, które autorytatywnie odrzucał jako mało istotne.

Poza wybitnymi poetami i literatami przedwojnia, takimi jak Przybyszewski, Boy-Żeleński czy Gałczyński, Fiszer spotykał się z filozofami szkoły lwowsko-warszawskiej. Dyskusje prowadzili z nim Leśniewski, Tarski, Tatarkiewicz, Twardowski i Kotarbiński. Franc Fiszer wykazywał duże zainteresowanie ontologią i epistemologią. To właśnie dzięki niezwykłym rozmówcom na półpiętrze „Ziemiańskiej” dochodziło często do sporów o Boga, prawdę czy o istotę bytu.

Franc Fiszer był osobą niezwykle czarującą i dżentelmenem w każdym calu. Zawsze starał się w odpowiedni sposób zabawiać otoczenie i jednocześnie dbać o dobry humor towarzystwa. Kiedy zachodziła taka potrzeba, starał się pomóc, jak tylko mógł. Miał nielichy apetyt, czego świadectwem była jego potężna figura oraz dobra znajomość rozmaitych wykwintnych potraw.

„Trująca broda”

Chociaż Fiszer nie napisał ani jednej książki, nigdy nie pełnił żadnej służby cywilnej ani wojskowej, nie przepracował też ani jednego dnia, zapisał się w pamięci wielu ludzi wyraźniej niż niejeden profesor czy pisarz. Główną rolę w narodzinach jego legendy odegrały w tym wypadku anegdoty przekazywane najczęściej w formie ustnej. Z olbrzymiego ich zbioru postaram się przedstawić te najbardziej reprezentatywne, które najlepiej przybliżą postać Franca Fiszera. Czytelników poszukujących większej ilości historii odsyłam do fenomenalnej biografii Fiszera Na rogu świata i nieskończoności. Wspomnienia o Franciszku Fiszerze Romana Lotha.

Fiszer nie lubił sportu, ponieważ kłócił się on z jego życiową filozofią. Jednak pewnego razu przypadkowo spotkał sławnego sportsmena:
(Fiszer) Czym się ten gość zajmuje?
(sąsiad) To słynny olimpijczyk, lekkoatleta.
(Fiszer) A dokładnie?
(sąsiad) Biega.
(Fiszer) A w która stronę?

Jako filozof Fiszer starał się również przedstawić odpowiednie dowody na potwierdzenie swoich tez. Podczas jednej z dyskusji Edward Słoński chciał go przekonać o istnieniu celowości w świecie. Wtedy Fisher miał mu odpowiedzieć: „Panie Edwardzie! Gdyby jakaś celowość naprawdę istniała w obiektywnym świecie, to przecież dawno już pierwsza lepsza cegła byłaby spadła z dachu i zabiła pana, żeby mnie pan nie nudził”.

Podobne sytuacje miały miejsce podczas licznych dyskusji na temat istnienia osobowego Boga. W sytuacji, kiedy przeciwnik radził sobie z wytoczonymi przez Fiszera argumentami, ten w pewnym momencie oświadczał, że zaraz poda argument, który ostatecznie rozstrzygnie spór na jego korzyść. Po teatralnej pauzie grzmiał: „Daję wam moje słowo honoru, że nie ma osobowego Boga!”.

Niewykluczone zresztą, że za taki stan rzeczy odpowiadał pewien ksiądz. Miał on, zgodnie z relacją samego Fiszera, brać go na kolana i mówić „Pamiętaj, dziecko, że Boga nie ma, jest tylko Wolter”.

Jakkolwiek Fiszer starał się być człowiekiem pełnym taktu i zachowywać się w jak najelegantszy sposób, niekiedy zupełnie mu to nie wychodziło (chociaż przyjaciele i znajomi wiele mu wybaczali). Do szczególnie zabawnych sytuacji dochodziło na pogrzebach. Dobry przykład stanowi historia ostatniej drogi pewnego prawnika, znanego z przenikliwości i niezwykłej intuicji. W trakcie ceremonii Fiszer szeptem zwrócił się do stojącego obok przyjaciela: „Ciekawe, dlaczego on to zrobił?”. Z kolei innym razem, już podczas marszu za trumną, głosem, który tylko z założenia był szeptem, zapytał swojego towarzysza, czy na pewno idą za odpowiednią trumną, bowiem nie chciałby się pomylić.

Równie zabawne wpadki przydarzały się Fiszerowi podczas rozmów z kobietami. Pewnego razu po wyjątkowo nieudanej sztuce teatralnej ostro skrytykował zarówno samo dzieło, jak i jego autora, nie wiedząc, że jego rozmówczynią jest żona twórcy sztuki. Wziąwszy do rąk jej dłoń i złożywszy pocałunek, jak podaje Słonimski, miał powiedzieć: „Łaskawa pani, gdybyśmy byli teraz sami we dwoje w lesie, udusiłbym panią i nie byłoby gafy!”.

Po filozofii i (dobrym) towarzystwie na trzecim miejscu wielkich miłości Fiszera uplasowało się jedzenie. Rzecz jasna, również na ten temat zachowało się wiele anegdot i bon motów jego autorstwa.

Pewnego razu Fiszer został zaproszony na obiad, zaś obok niego siedział pewien niezwykle szanowany ichtiolog. Człowiek ten, najprawdopodobniej zirytowany pewnością siebie Franca i jego ciągłymi popisami erudycji, postanowił zadać mu pytanie ze swojej dziedziny badawczej.

(Ichtiolog) A wie pan do jakiej rodziny należą śledzie?
(Fiszer) Proszę pana, śledź należy do rodziny przekąsek.

Innym zaś razem po obiedzie u Iwaszkiewiczów zapytany, jak było, odparł tubalnym głosem: „Na deser pokazano nam dzieci”.

Z jedzeniem ma również wiele wspólnego pewna, w gruncie rzeczy tragiczna, historia. Fiszer używał do pielęgnacji swojej gęstej brody pomad i różnego rodzaju smarowideł. Ich skład raczej nie wskazywał na inne wykorzystanie niż opisane na etykiecie. Fiszer miał zwyczaj ucinać sobie drzemkę po sutym obiedzie, którego resztki zostawały mu na ogół na brodzie. Pewnego razu, gdy Franc spał, mały salonowy piesek postanowił poczęstować się jedzeniem zaplątanym w brodę. Biedny zwierzak, zjadłszy mimo woli również trochę specyfiku, którego Fiszer użył w celach pielęgnacyjnych, rychło zdechł.

Fiszer umarł 9 kwietnia 1937 roku. Wiadomość o jego śmierci szybko rozniosła się po intelektualnej Warszawie. Wielu z jego znajomych było święcie przekonanych, że nekrolog jest kolejnym dowcipem Franca, a całość została zorganizowana dla zabawy. Zmarł na skutek udaru mózgu, który dopadł go 6 kwietnia, do ostatnich chwil zachował świadomość. Odszedł, recytując „Albatrosa” Baudelaire’a, nakazawszy uprzednio, aby w żadnym wypadku nie wzywać księdza.

(Autorem tego artykułu jest Paweł Rzewuski. Tekst "Franc Fiszer – Sokrates Warszawy" ukazał się w serwisie Histmag.org. Materiał został opublikowany na licencji Creative Commons)