Uchodźcy czy zdobywcy? Niekontrolowane otwieranie granic już raz skończyło się dla Europy tragicznie

Uchodźcy czy zdobywcy? Niekontrolowane otwieranie granic już raz skończyło się dla Europy tragicznie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Hunowie podczas bitwy na Polach Katalaunijskich – obraz Alphonse’a de Neuville’a/fot. Wikipedia
Niekontrolowane otwieranie granic już raz skończyło się dla Europy tragicznie. Uciekający przed Hunami uchodźcy doprowadzili do upadku Cesarstwa Rzymskiego.

W IV stuleciu po Chrystusie i na ponad dwa wieki przed narodzinami Mahometa świat cywilizowany miał swój odpowiednik dzisiejszego Państwa Islamskiego. Byli to Hunowie, zbieranina wojowniczych koczowników, których ekscesy rozpalały wyobraźnię mieszkańców Imperium Romanum tak samo jak dziś dzieje się to w Unii Europejskiej pod wpływem akcji kalifatu. Media wtedy nie istniały, ale sprawny system komunikacyjny cesarstwa ułatwiał rozpowszechnianie sprawdzonych wieści i pogłosek o okropieństwach azjatyckich hord grasujących tuż za granicami cywilizacji. Bezpośredniego zagrożenia ze strony Hunów w IV stuleciu jeszcze nie było, ale rządzący Rzymem czuli presję, zupełnie tak jak dzisiejsza Europa obawia się rosnących w siłę islamistów. Napięcie potęgowali uciekający pod opiekuńcze skrzydła cesarstwa na poły oswojeni germańscy barbarzyńcy.

Imperium Romanum było już wówczas cieniem dawnej potęgi, którą powszechnie kojarzymy z istniejącymi do dziś monumentalnymi fortyfikacjami, amfiteatrami i akweduktami. Politycznie imperium było biurokratycznym tworem skupionym na nieustannych wewnętrznych sporach stronnictw i koterii. Dzisiejsza Europa ma podobny problem z podejmowaniem decyzji, ale dziś wszystko rozgrywa się podczas spotkań liderów państw narodowych na unijnych szczytach. Wtedy pretendenci do kontroli nad Wiecznym Miastem brali się za łby w starym, dobrym stylu. Przechodzili gładko od pałacowych spisków i przewrotów do regularnych wojen domowych wedle aktualnych do dziś podziałów. Galia stawała przeciw Brytanii, a Ilirowie przeciw Hiszpanii.

W ciągu 75 lat Rzym miał 20 władców, zdarzało się, że w ciągu roku było ich pięciu. Osadzała ich najczęściej gwardia pretoriańska, której dowódcy urządzali nawet licytacje, gotowi poprzeć tego kandydata, który zaoferuje najwięcej. Porównanie tej sytuacji do powszechnego w Unii Europejskiej procederu zakulisowych targów o najważniejsze stanowiska tylko z pozoru będzie nadużyciem. – Żyję w epoce, gdzie jedno dziecko uważane jest za obciążenie przeszkadzające w korzystaniu z błogosławieństwa bezdzietności – narzekał Pliniusz Młodszy, żyjący jeszcze w epoce klasycznej. Około roku 400, gdy Hunowie hasali u granic cesarstwa, większość miast rzymskich zajmowała połowę powierzchni z czasów Pliniusza, a współcześni przyznawali, że większość ludzi przestała wychowywać dzieci nie z jakichś ważnych powodów, ale z umiłowania bogactwa i przekonania, że prowadzą one do rozdrobnienia majątku i biedy, uważanej za najgorsze zło.

GNUŚNI RZYMIANIE I BARBARZYŃCY

Rzymianie żyli dostatnio, zwłaszcza w porównaniu z barbarzyńskimi sąsiadami, co również można porównać z przepaścią, jaka dzieli dzisiejszą Unię Europejską z jej sąsiadami w Afryce Północnej czy na Bliskim Wschodzie. Ten dobrobyt zawdzięczali w dużej mierze realizacji słynnego hasła „chleba i igrzysk”, czyli odpowiednikowi dawnych programów pomocy socjalnej zapewniającemu państwu spokój wewnętrzny. W II w. naszej ery za darmo rozdawano już nie tylko chleb, ale także wieprzowinę, co nie mogło trwać wiecznie.

Oparta na stałym dopływie łupów wojennych i niewolniczej sile roboczej gospodarka dostała poważnej zadyszki, gdy era ekspansji się skończyła. Cesarstwo określiło granice swoich podbojów mniej więcej na linii Renu, Alp i Dunaju. Granice wschodnie i południowe wyznaczyły Sahara i pustynie Bliskiego Wschodu. Utrzymanie administracji rozległego państwa i armii zdolnej strzec granic kosztowało nawet więcej niż utrzymywanie w zadowoleniu i sytości ludów mieszkających wewnątrz rzymskiego limes. Już pod koniec II w. cesarz Septymiusz Sewer zaczął dewaluować imperialnego denara. Sto lat później stał się on walutą śmieciową, a Dioklecjan usankcjonował barter jako podstawę gospodarki. Cesarstwo z dumnej cywilizacji miejskiej zmieniło się w luźną federację samowystarczalnych wiejskich wspólnot rządzonych przez wojskową juntę.

Jej trzon stanowili zaciężni Germanie, bo w państwie od pokoleń brakowało już Rzymian zdolnych zasilać legiony. Barbarzyńcy stali się armii niezbędni do tego stopnia, że słowo „barbarus” stało się w późnoklasycznej łacinie synonimem żołnierza. Zatrudniani oficjalnie jako foederati, czyli sprzymierzeńcy imperium, albo przenikający niepostrzeżenie przez granice zmienili Rzym w kraj imigrantów. To oni zapewnili imperium istnienie przez ostatnie stulecie, mimo że ciągle traktowano ich tam jako ludzi drugiej kategorii. A to rodziło frustrację w zupełnie współczesnym wydaniu, znanym choćby z imigranckich przedmieść Paryża skolonizowanych przez wrogo nastawionych do Zachodu imigrantów z Maghrebu. Dopóki jednak barbarzyńcy stanowili niewielką, ściśle reglamentowaną grupę przybyszów, podlegali kontroli i cywilizacyjnym wpływom imperium. Stawali się w mniejszym lub większym stopniu Rzymianami. Sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, gdy w chwili słabości albo zwykłego zaćmienia jeden z cesarzy postanowił wpuścić na swoje terytorium zwarte masy imigrantów.

SŁABOŚĆ OBNAŻONA

Napór na granice ówczesnej strefy Schengen zaczął się w drugiej połowie IV w., gdy Hunowie, którzy już wcześniej podbili Ostrogotów, wzięli się za ich zachodnich germańskich pobratymców. Uciekający przed okrutnymi koczownikami Wizygoci zaczęli przenikać przez graniczne posterunki celne. Obsadzali je legioniści germańskiego pochodzenia, których dowódcy – również Germanie – wywierali presję na władzę, by ze względów, które dziś nazwalibyśmy humanitarnymi, zezwolili Wizygotom osiedlić się w granicach cesarstwa. Cesarz Walens skapitulował uwiedziony powtarzanymi także dziś argumentami o tym, że skostniałemu, starzejącemu się imperium przyda się zastrzyk świeżej krwi, która uratuje Rzym przed upadkiem.

To był błąd. Czym innym byli najemnicy, a czym innym całe plemię, nie tylko wojownicy, ale także ich kobiety i dzieci. Zwarta społeczność o odmiennej kulturze, języku i obyczajach nie czuła potrzeby asymilacji. Chciała tylko swojej porcji darmowego chleba i igrzysk. Mimo wielkich aspiracji barbarzyńcy słabo radzili sobie w zbiurokratyzowanym świecie opartym na regulacjach prawnych i systemie podatkowym. Frustrację wyładowali w najprostszy znany sposób, wzniecając bunty, paląc i plądrując, bo nie wiedzieli, że tak zachowywać się w Rzymie zwyczajnie nie wypada. W tamtych czasach nikt przy zdrowych zmysłach nie rzucał wyzwania rzymskim legionom, ale wizygocki przywódca Fritigern zwyczajnie nie miał wyboru. Mógł walczyć albo opuścić cesarstwo i oddać się Hunom w niewolę. W 378 r. wydał Walensowi pod Adrianopolem bitwę, która obnażyła całą słabość państwa skrywaną za fasadą z marmuru. Fritigern wyrżnął niemal do nogi niezwyciężone dotąd legiony. Sam cesarz poległ w bitwie z barbarzyńcami. W stosach trupów nie znaleziono nawet jego ciała.

To zachęciło Wizygotów do dalszej ekspansji. Gdy następca Fritigerna, Alaryk ruszył w głąb imperium, przerażony cesarz Honoriusz odwołał stacjonujące nad Renem legiony, żeby bronić Wiecznego Miasta przed barbarzyńcami. W lodowatą zimę 406 r. po zamarzniętym i niestrzeżonym Renie przeszli germańscy Wandalowie, rozpełzając się po Galii i Hiszpanii. Sasi i Anglowie zajęli porzuconą przez legiony Brytanię, a Alaryk zajął w 410 r. Rzym. Hun Atylla musiał być bardzo zadowolony, gdy dowiedział się, że rzymscy chrześcijanie nazywają go „Biczem Bożym”. Postanowił nawet dodać ten przydomek do długiej listy tytułów, którymi się posługiwał. Mało tego, świetnie poczuł się w roli biblijnego mściciela zesłanego, by zgładzić grzechy antycznego świata.

JUTRO ALBO ZA 100 LAT

W tym czasie Hunowie zdążyli już awansować do roli sprzymierzeńców imperium w walce z Wizygotami. Uważali, że cesarstwo płaci im trybut, podczas gdy Rzymianie twierdzili, że płacą im za służbę na rzecz imperium. – Hunowie stali się jednocześnie niewolnikami i władcami – stwierdził Nestor, ówczesny patriarcha Konstantynopola. O pozycji barbarzyńskiego wodza świadczy fakt, że był nawet brany pod uwagę jako cesarski szwagier. Za rękę siostry Walentyniana zażądał jednak połowy cesarstwa, co zostało uznane za przesadę. Za karę Atylla dostał od Rzymian porządne lanie na Polach Katalaunijskich i mimo że zawędrował aż pod Rzym, ostatecznie został zmuszony do wycofania się za granice imperium. Był to już jednak łabędzi śpiew cesarstwa. Kilka lat po najeździe Hunów miasto zostało całkowicie splądrowane i zniszczone przez Wandalów, a nazwa plemienia stała się odtąd znanym do dziś synonimem bezmyślnego niszczenia. Gdy w 476 r. do miasta wkroczył germański wódz Odoaker, obalając ostatniego rzymskiego cesarza, w niedawnej stolicy imperium zamieszkanej kiedyś przez milion ludzi wegetowało kilka tysięcy mieszkańców.

Ówczesny świat przeszedł nad tym upadkiem do porządku dziennego. Jednak konsekwencje odczuwalne były jeszcze wiele stuleci później. Średniowieczni Arabowie używali w opisach Europy tych samych epitetów, które wiele stuleci wcześniej Herodot i Tacyt stosowali wobec barbarzyńskich krain: „Europejczycy to ludzie o wielkich ciałach i obrzydliwych obyczajach, a do tego tępi. Im dalej na północy żyją, tym są głupsi, obrzydliwsi i bardziej brutalni” – pisał bagdadzki uczony Abu al-Hasan al-Masudi. Dziś potomkowie tych „tępych i obrzydliwych” sami zachowują się jak gnuśni Rzymianie w obliczu germańskich plemion przekraczających Ren i Dunaj. Barbarzyńcy nadciągają falami, by zasiedlić Europę i dostać swoją porcję darmowego chleba i igrzysk. Za nimi nadejdą zdobywcy. Jeśli nie jutro, to za 100 lat. 

Więcej ciekawych artykułów przeczytasz w najnowszym numerze "Wprost", dostępnym w kioskach i salonach prasowych na terenie całej Polski. Najnowsze wydania można zakupić również w wersji do słuchania oraz na  AppleStoreGooglePlay. "Wprost" dostępny jest także w formie e-wydania.