Ostatni skok pierwszego ułana

Ostatni skok pierwszego ułana

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gen. Bolesława Wieniawa-Długoszowski
Gen. Bolesława Wieniawa-Długoszowski Źródło: Domena publiczna
Dlaczego zabił się Wieniawa-Długoszowski? Mogło być tuż po godzinie dziewiątej, gdy nowojorski taksówkarz czekający 1 lipca 1942 r. na klienta przy Riverside Drive, zatrzymał wzrok na tarasie piętra domu naprzeciwko.

Jakiś mężczyzna w pidżamie zbliżył się do barierki. Przez chwilę patrzył w niebo, potem z trudem ukląkł na gzymsie. Przeżegnał się powoli. - Uważaj, człowieku, co robisz - powiedział bezwiednie taksówkarz. To było przecież piąte piętro, lecz mężczyzna jakby nie zdawał sobie z tego sprawy. Stwarzał wrażenie nieobecnego, pogrążonego wmodlitwie. Pochylił się i całą, skuloną sylwetką nagle spadł. Taksówkarz pytany potem setki razy przez policję i FBI, czy to było samobójstwo, nie umiał powiedzieć nic innego: - Nie, on nie skoczył. On po prostu spadł. Tak jakby nie żył już tam, na górze.

Przyjaciel królów i poetów

Nazajutrz to pytanie o prawdziwy charakter śmierci gen. Bolesława Wieniawy-Długoszowskiego pojawiło się na łamach prasy niemal na całym świecie. Zginął człowiek, którego legenda daleko wybiegała poza polskie polityczne opłotki. Adiutant i przyjaciel marszałka Piłsudskiego, jego powierniki oficer do zleceń w najtrudniejszych misjach dyplomatycznych. Ambasador Polski przy Kwirynale, człowiek desygnowany przez Mościckiego na funkcję prezydenta RP na uchodźstwie, a formalnie rzecz biorąc - kilkudniowy prezydent RP. Przyjaciel królów, ministrów i poetów w całej Europie. Jedna z najciekawszych i najpopularniejszych postaci II Rzeczypospolitej. Nikt nie rozumiał, co się stało. Przyjęto najbezpieczniejszą formułę, pisząc, że zmarł nagle. Prasa polska dodawała, że wypadł z okna mieszkania w Nowym Jorku i że został mianowany posłem na Kubie, gdzie wkrótce miał objąć placówkę.

"Generał Wieniawa-Długoszowski popełnił samobójstwo - depeszował 2lipca 1942 r. do prezydenta Władysława Raczkiewicza konsul generalny w Nowym Jorku Sylwin Strakacz. - Rozmawiałem z nim telefonicznie na 15 minut przed śmiercią, komunikując mu telegram MSZ w sprawie przydziału samochodu dla poselstwa w Hawanie". Według tej depeszy, w kieszeni pidżamy zmarłego policja znalazła kartkę następującej treści: "Myśli plączą mi się w głowie i łazmią jak zapałki lub słoma. Nie mogę spamiętać najprostszych nazw miejscowości, nazwisk ludzi oraz proste wypadki z mego życia. Nie czuję się w tych warunkach na siłach reprezentować Rząd, gdyż miast pożytku, mógłbym szkodzić sprawie. Zdaję sobie sprawę, że popełniam zbrodnię wobec żony i córki, zostawiając je na pastwę losu i obojętnych ludzi. Proszę Boga o opiekę nad nimi. Boże, zbaw Polskę. B.".

Lista znaków zapytania

Ta notatka - jak depeszował Strakacz - został a dołączona do protokołu policyjnego. "Zna ją oprócz żony i córki tylko kilka osób związanych tajemnicą. Dostałem zapewnienie, że treść notatki nie będzie opublikowana". Według ludzi nieżyczliwych Wieniawie, w jego samobójczej śmierci nie było nic zastanawiającego. "Był chory, tracił pamięć, starzał się - zanotował w swym londyńskim dzienniku Karol Estreicher. - Wszystkie dawne grzechy i pijatyki, i hulanki wydały owoce na starość. Skoczył oknem. Umarł, jak żył - nieodpowiedzialnie". To wyjaśnienie nie wszystkim trafiało do przekonania. Historycy, analizując już po wojnie dramatyczny list Wieniawy, nie mogli zrozumieć, co miał on na myśli, pisząc o reprezentowaniu rządu. Każdy dyplomata reprezentuje nie rząd, lecz kraj - a Wieniawa doskonale o tym wiedział. Dlaczego - pytano - skoro nie czuł się na siłach objąć placówkę w Hawanie, po prostu nie złożył dymisji? Dlaczego z tego powodu ktokolwiek miałby odbierać sobie życie? Największe wątpliwości budziła jednak forma listu: częściowo został napisany piórem na świstku papieru, lecz ostatnie słowa "Boże, zbaw Polskę" dopisano ołówkiem. To byłby niezwykle rzadki wypadek pisania listu samobójczego "na raty". Podobnie jak złożenie podpisu jedną literą "B.", choć nigdy w tej formie nie sygnował żadnego dokumentu. Nie rozumiano wielu spraw. Nie rozumiano, jak mógł tak ważny list zaginąć po wojnie w policyjnych archiwach, uniemożliwiając tym samym weryfikację czy choćby analizę grafologiczną.

Kawalerzysta dyplomata

Nie rozumiano też, jak to możliwe, by człowiek, u którego nie można było zaobserwować żadnych symptomów depresji czy zdenerwowania, a według świadectwa żony i córki, witający je rano w znakomitym nastroju, prowadzący rozmowy telefoniczne o nowej pracy w służbie dla ukochanego państwa wyszedł na taras i rzucił się na bruk. I - co najdziwniejsze dla tych, którzy go znali - miałby to uczynić w pidżamie? On, pierwszy ułan Rzeczypospolitej, uosabiający legendę polskiego munduru, on, Wieniawa, który niegdyś wyobrażając sobie swoją śmierć, pisał: "A potem mnie wysoko złożą na lawecie Za trumną stanie biedny sierota mój koń I wy mnie szwoleżerzy do grobu zniesiecie A piechota w paradzie sprezentuje broń". On miałby iść na śmierć w pidżamie? Wieniawa-Długoszowski znalazł się w Nowym Jorku 16 lipca 1940 r. Dwa miesiące wcześniej w związku z przystąpieniem Włoch do wojny opuścił placówkę w Rzymie. Historia nie ma dość słów uznania dla jego zasług w tym okresie. Okazał się znakomitym dyplomatą, a jego rola w ewakuacji tysięcy polskich żołnierzy z obozów internowania w Rumunii i na Węgrzech do Francji zapisuje jeden z najważniejszych rozdziałów jego służby państwowej. Nie został z rodziną we Włoszech jako prywatna osoba, co proponował mu zaprzyjaźniony minister spraw zagranicznych, hrabia Galeazzo Ciano. Nie został też wLizbonie, gdzie znalazło azyl wielu Polaków. Obawiał się, że w niemieckiej Europie jego żona będąca osobą pochodzenia żydowskiego nie znajdzie bezpiecznego miejsca. Zgłosił się do dalszej służby państwowej. Pod datą 24 listopada 1940 r. Karol Estreicher, jeden z najbliższych współpracowników gen. Sikorskiego, zanotował: "...Bolesław Wieniawa-Długoszowski - pierwszy piłsudczyk i były ambasador w Rzymie jest w Ameryce. Tu wystąpił z pomysłem tworzenia Legii Cudzoziemskiej i z projektu zwierzył się Sikorskiemu. Napisał list w tej sprawie. Odpisał mu sucho Sikorski, że tego rodzaju akcja wprowadziłaby dezorganizację między Polaków amerykańskich... i prosił Wieniawę, by zamiaru poniechał". Sikorski w swym piśmie zaproponował jednak Wieniawie już 1 października 1940 r. "jedno ze skromnych, niestety, stanowisk dowódczych w wojsku polskim na terenie Wielkiej Brytanii".

Chciał zginąć na polu chwały

Nawet najskromniejsze stanowisko dowódcze okazało się jednak mało realne. Na jednego polskiego żołnierza w Wielkiej Brytanii przypadało kilku oficerów i nierzadko oficerowie młodsi niż Wieniawa, który dobiegał sześćdziesiątki, pozostawali poza służbą. Musiał to rozumieć. Niemniej jednak powrót do wojska - według świadectwa żony generała Bronisławy - był jego wielkim marzeniem: "...bardzo ciężko znosił wszystkie złe wiadomości z Polski, był osamotniony, nie chciał życia w nowym pięknym świecie, chciał zginąć na polu chwały...".

Do spotkania obu generałów wWaszyngtonie miało dojść niebawem, już w kwietniu 1941 r., podczas pierwszej podróży generała Sikorskiego do USA. Rozmowa przebiegała bez świadków. Zapewne w jej wyniku Sikorski postanowił powierzyć Wieniawie w marcu 1942 r. stanowisko posła RP w Hawanie. Wtej sprawie historia notuje niemało nieporozumień. Przyjmuje się oto, że Sikorski zadrwił z pragnącego walczyć Wieniawy, że przeznaczył dla niego drugorzędne stanowisko i peryferyjną placówkę. Nie brakuje głosów, że właśnie owa domniemana złośliwość Sikorskiego legła u podstaw decyzji o samobójstwie. Prawda wydaje się jednak inna. Placówka w Hawanie była dla Ameryki tym, czym dla Europy placówki w Ankarze czy Lizbonie. Tu krzyżowały się najtajniejsze nici wywiadów państw biorących udział w wojnie. Wieniawa ze swym doświadczeniem w tajnej dyplomacji i perfekcyjną znajomością sześciu języków obcych wydawał się człowiekiem wymarzonym do objęcia tego stanowiska. Kupował zresztą letnie garnitury i przygotowywał się do nowej misji. Bilety lotnicze do Hawany zostały kupione na 2 lipca.

Sąd kapturowy?

"W towarzystwie Wieniawy - pisał w jego nekrologu Marian Hemar - było się w polu magnetycznym jego osoby, w polu magnetycznym jego wdzięku, swady, polotu, humoru, jego niespożytej energii, jego głodu życia". Czy więc w ogóle - pytano - ten typ człowieka wiecznie głodnego życia zdolny jest do samobójstwa? W swych pamiętnikach ("Wymarsz i inne wspomnienia") Wieniawa tylko raz wspomina o samobójstwie. W roku 1914. Pisze o tym z wyraźną autoironią. "Byłem wówczas melancholijny, wessany w nastroje przybyszewszczyzny, wewnętrznych zmagań, walk, problemów. Przed wyjazdem ze Lwowa do Paryża, kiedy to musiałem złożyć słowo honoru wielkiemu pisarzowi Tadeuszowi Micińskiemu (poecie mistycznemu, autorowi m.in. "Do źródeł duszy polskiej"), że nie popełnię samobójstwa". Już w Rzymie w roku 1938 "...Wieniawa się spostrzegł, że jego córka osiemnastoletnia, wybitnej urody i niezwykle miła panienka Zuzanna długo nie wychodzi z łazienki, i wywaliwszy drzwi w ostatniej chwili, uratował ją, prawie już zupełnie otrutą gazem. Jego własna opowieść o tej sprawie - notuje ksiądz Walerian Meysztowicz - dawała wyraz jego szczerej religijności i wdzięczności wobec Boga". W 1940 r. Wieniawa dowiedział się o samobójstwie przyjaciela, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, który we wrześniu 1939 r. otoczony przez Niemców pod Janowem Lubelskim odebrał sobie życie. Wieniawa napisał wtedy znamienne słowa: "Dobry Bóg daruje ten ciężki grzech tym, co nie mieli innego wyjścia". Dlaczego więc on sam, uważający samobójstwo za grzech ciężki, miałby go popełnić w sytuacji, którą trudno nazwać sytuacją bez wyjścia?

Wielu historyków dopatruje się przyczyny w presji środowiska piłsudczyków oburzonych faktem współpracy Wieniawy z gen. Sikorskim. "Ci ludzie - jak napisała jego żona - nie darowali mu nigdy jego istotnej wyższości, bezinteresowności... Ciągłe dokuczania i ujadania, głupie i podłe insynuacje o zdradzie Marszałka Piłsudskiego". Niektórzy współcześni wprost pisali o kapturowym sądzie i wyroku śmierci dla Wieniawy. "Zgodził się więc służyć rządowi znienawidzonego przez jego przyjaciół Sikorskiego, czego mafia nie mogła darować - zapisał we wspomnieniach minister Karol Popiel. - Obrzydzili życie, zaszczuli i zniszczyli prostolinijnego człowieka i żołnierza". Wnoc poprzedzającą śmierć Wieniawy wizytę złożyli mu Henryk Floyar-Rajchman, Ignacy Matuszewski i Wacław Jędrzejewicz, piłsudczycy, ministrowie rządów II RP. Wyszli o 5 nad ranem. Czy to miałby być ten sąd kapturowy? Nie sposób powiedzieć, jak nie sposób zrozumieć, dlaczego Wieniawa miałby nagle się załamać wobec zarzutów, które znał i odpierał od miesięcy.

Inwigilowanie przyjaciół

Znacznie prawdopodobniejsze wyjaśnienie tajemnicy śmierci Wieniawy zawiera - jak się wydaje niepojęte - dementi zamieszczone w rządowym "Dzienniku Polskim" w Londynie 21 lipca 1942 r. Pod wspomnieniem dotyczącym Wieniawy zamieszczono informację: "Ś.p. Bolesław Wieniawa- Długoszowski, b. Ambasador R.P. w Rzymie, powołany został w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych Prezesa Rady Ministrów gen. Sikorskiego i Kierownika MSZ Raczyńskiego na stanowisko Posła R.P. w Hawanie. Ostatnio rozszerzane są pogłoski, jakoby przed śmiercią ś.p. Długoszowskiego mianowanie to zostało cofnięte. Pogłoski te są całkowitym wymysłem i to z widocznie brudnych źródeł". Edward Raczyński odnotował jednak w dzienniku, że minister Stanisław Mikołajczyk na posiedzeniu rządu 30 kwietnia 1942 r. zaatakował go za złą politykę personalną w MSZ: "Wytknął ostatnie nominacje, zwłaszcza mianowanie Wieniawy-Długoszowskiego posłem w Hawanie, co było wyłącznie dziełem samego premiera... Na tę niespodziewaną napaść odpowiedziałem w sposób stanowczy wytykając niektórym współpracownikom p. Mikołajczyka inwigilowanie własnych kolegów w służbie polskiej". Ta niezwykle istotna wymiana zdań znikła z opublikowanych po wojnie oficjalnych protokołów posiedzeń rządu. Przeciwnicy nominacji Wieniawy znajdowali się więc nie tylko w obozie piłsudczyków, ale także w Londynie. I trudno wykluczyć, że to ktoś z nich nie spowodował, że owego 1 lipca 1942 r. zatelefonowano do Wieniawy, by odwołać nominację. Wydaje się bowiem, że tylko to mogło spowodować, że Wieniawa nie znalazł innego wyjścia niż śmierć. 15 grudnia 1942 r. w Nowym Jorku gen. Władysław Sikorski poprosił o spotkanie z Bronisławą Wieniawą-Długoszowską, wdową po generale. Spotkali się o godzinie 15, by w najgłębszej tajemnicy powiedzieć sobie prawdę o śmierci Wieniawy. Spotkanie trwało prawie półtorej godziny, lecz nikt nigdy nie poznał jego treści.

Więcej możesz przeczytać w 27/2004 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.