Z czeczeńskimi uchodźcami koczującymi przed strefą oczekiwania przejścia granicznego Brześć rozmawiali dziennikarze Biełsatu. Zaobserwowali, że oprócz pograniczników, grupie uważnie przygląda się oddział około 10 polskich żołnierzy, stacjonujący w okolicy "ze względów profilaktycznych".
Ludzkie historie
– Mieszkałem w Polsce od 2007 roku. Wyjechaliśmy jako uchodźcy, umieszczono nas pod Warszawą. Tam mieszka moja żona i młodsza córka. W ośrodku nauczyłem się polskiego i zawodu. Nigdzie nie zamierzałem z Polski wyjeżdżać. Mieszkałem jako karny obywatel. Moje córki uczyły się w polskiej szkole – opowiadał swoją historię Achmed.
– Ponieważ jesteśmy uchodźcami, nie wolno nam było wyjeżdżać do Rosji. Moja starsza córka wyszła za mąż. Mąż ją wywiózł do Rosji. Potem się z nią rozwiódł, a teraz nie wpuszczają jej do Polski. Ja mogę wjechać, a ona nie. Nie przepuszczają jej. A jak ja pojadę bez córki? Dorastała w Polsce, zdobyła wykształcenie – żalił się.
"Jacy z nas terroryści?"
Inni z obecnych przekonywali, że nie szukają w Polsce okazji do zarobku, czy lepszych warunków ekonomicznych, a uciekają przed reżimem Putina. – Tam nie da się żyć. Dzisiaj masz przyjaciela, a jutro mogą go porwać – mówili. Wyrażali też ubolewanie z powodu uprzedzeń ze strony polskich urzędników. – Nazywają nas terrorystami. Jacy z nas terroryści? Oni nawet nie słuchają wyjaśnień. My im opowiadamy, dlaczego wyjeżdżamy z Rosji, a oni nie słuchają – mówił jeden z mężczyzn.
– Teraz czekamy. Powinni do nas przyjść przedstawiciele organizacji międzynarodowych oraz członkowie naszej diaspory z Polski i innych krajów. Może tak ludzie dowiedzą się, co tu się dzieje – wyraził nadzieję Abdullach.