Warto na wstępie wyjaśnić, czym są długopisy taktyczne, za których 1000 sztuk ministerstwo obrony narodowej chce wydać około 83 tys. złotych. Oprócz tego, że - jak sama nazwa wskazuje - mogą służyć do pisania, są też wariacją na temat broni osobistej, o nazwie kubotan (przeważnie liczący 14 cm walec, z twardego plastiku lub metalu, służący do samoobrony, wywodzący się z Japonii).
Tak też, długopis taktyczny może być narzędziem samoobrony, a może być do niego dołączona też np. końcówka do zbijania szyb. MON w przetargu dokładnie rozpisało wymagania, co do takich długopisów. Te, które chce otrzymać resort obrony muszą:
- być wykonane z aluminium lotniczego, anodowanego
- posiadać antypoślizgową fakturę
- być wyposażone "w co najmniej" zbijak do szyb, nożyk i latarkę (led z bateriami)
- wkład, który pisze pod każdym kątem w temperaturach od -37 stopni do 120 stopni Celsjusza
- posiadać wygrawerowane logo MON
Jak wskazuje dziennikarz RMF FM Tomasz Skory, z zamówieniem dla MON są dwa problemy. Pierwszy dotyczy tego, że na świecie może istnieć zaledwie jeden model takiego długopisu taktycznego, który spełni wszystkie wymagania, jakie opisano w przetargu. Drugi to... polskie prawo.
Według ustawy o broni i amunicji, "ostrza ukryte w przedmiotach niemających wyglądu broni" są traktowane jako broń biała. Dlatego też, w Polsce żaden sklep czy importer, zajmujący się sprzętem militarnym, nie ściągnął do Polski długopisu taktycznego z ukrytym ostrzem. Co oznacza - jak pisze Skory - że albo długopisy taktyczne dla MON nie będą miały ukrytego noża, albo potrzebne będzie na nie pozwolenie na broń.
Zamówienie MON na materiały promocyjne