Na początku dyskusji o Patriotach, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch potwierdził ich orientacyjną cenę. – Mówi się o sumach rzędu 30 miliardów – powiedział. Zaznaczył też, że szczegółowy koszt tej inwestycji określony zostanie dopiero w finalnej umowie. – Tutaj mówimy o kontrakcie, który będzie realizowany przez parę lat, ale mówimy o sumach tego rzędu – powiedział. Jak sam przyznał, to są "straszne pieniądze".
Czytaj też:
Podpisano memorandum ws. rakiet Patriot. Macierewicz: USA korzystają z takich samych
– To są bajońskie pieniądze, ale bezpieczeństwo kosztuje. I to zresztą jest podkreślane przez naszych sojuszników i z czego my tutaj zdajemy sobie doskonale z tego sprawę – powiedział w radiu. Zapewniał dopytującego dziennikarza, że taki sprzęt jest w stanie zapewnić naszemu krajowi bezpieczeństwo. – Te baterie mają zdolności przechwytywania rakiet, które atakowałyby nasze terytorium. Zakładamy, że posiadanie takiej broni w połączeniu jeszcze z innymi systemami artyleryjskimi będzie działało przede wszystkim odstraszająco, że nigdy nie będziemy musieli tego użyć. Ale rzeczywiście tego rodzaju możliwości w tej chwili nie mamy i taka broń nam jest potrzebna – przekonywał Soloch.
Na chwilę obecną rządzący nie ustalili jeszcze, czego dokładnie będą strzegły rakiety Patriot. – To będzie, to już będzie w miarę, jak te baterie będą kupowane, decyzje o dyslokacji będą oczywiście związane z koncepcją obrony kraju – mówił. Jak dodał, system miałby chronić nie tylko Warszawę. – Obrona stolicy jest oczywiście tutaj i zwłaszcza centralnych budynków i instytucji jest kluczowa, ale jest oczywiście infrastruktura krytyczna, są elektrownie, są duże zakłady, porty, tutaj te decyzje będą podejmowane w trakcie. Na razie musimy doprowadzić do finalizacji kontraktu i w międzyczasie zgodnie, również korzystając z rekomendacji wypływających ze strategicznego przeglądu obronnego, będą podejmowane decyzje o dyslokacji tych rakiet – ujawnił.