Szrama na twarzy, siniaki i penisy namalowane na plecach. W takim stanie 7-latek wrócił z kolonii nad morzem

Szrama na twarzy, siniaki i penisy namalowane na plecach. W takim stanie 7-latek wrócił z kolonii nad morzem

Chłopiec (zdj. ilustracyjne)
Chłopiec (zdj. ilustracyjne)Źródło:Fotolia / Holly Michele
Szrama na twarzy, liczne siniaki i penisy namalowane na plecach. W takim stanie z kolonii wrócił 7-letni chłopiec. Przez dwa tygodnie nad dzieckiem mieli się znęcać jego koledzy. Jego historię opisuje „Gazeta Wyborcza”.

7-letni Mateusz pojechał na kolonie pierwszy raz w życiu. Chłopiec wraz z innymi dziećmi z Katowic udał się do Łazów koło Mielna. Wyjazd był organizowany przez jedną z prywatnych firm, która współpracuje z Kuratorium Oświaty w Katowicach. Z relacji dziecka wynika, że wakacje bardzo szybko zamieniły się dla niego w koszmar. Mateusz wielokrotnie dzwonił do mamy z wyjazdu, jednak kobieta nie zorientowała się, że synowi dzieje się krzywda, ponieważ ten zapewniał ją, że dobrze się bawi. Po powrocie chłopiec przyznał, że za każdym razem, gdy dzwonił do mamy, stała przy nim opiekunka.

7-latek miał trafić do pokoju z trzema starszymi chłopcami w wieku od 8 do 11 lat. Kiedy Mateusz wrócił do domu, jego mama odkryła na twarzy syna szramę. Później okazało się, że ciało chłopca jest posiniaczone, a na jego plecach ktoś namalował flamastrem penisy. 7-latek twierdzi, że inne dzieci dźgały go widelcem po twarzy i wyzywali od cweli. Koledzy z pokoju mieli także dla zabawy łapać chłopca za nogi i ręce i uderzać nim o podłogę.

Kiedy zszokowana mama Mateusza zadzwoniła do biura podróży, które organizowało wyjazd, dowiedziała się, że wychowawczyni odpowiadała podczas kolonii za 48 podopiecznych. Miała również stwierdzić, że zwracała uwagę oprawcom Mateusza na niestosowne zachowanie, jednak 7-latek również nie był bez winy, ponieważ według opiekunki miał dokuczać kolegom i być niezaradny. Opiekunka zbagatelizowała całe zajście twierdząc, że nie stało się nic złego i jest to normalne, że dzieci na koloniach czasami sobie dokuczają.

Źródło: Gazeta Wyborcza