„Rozgrywki w polskiej policji, układy, wyścig szczurów”. Szczera spowiedź byłego naczelnika CBŚP

„Rozgrywki w polskiej policji, układy, wyścig szczurów”. Szczera spowiedź byłego naczelnika CBŚP

Policjanci, zdjęcie ilustracyjne
Policjanci, zdjęcie ilustracyjneŹródło:Fotolia / Anton Gvozdikov
„Polowanie na prawdziwego psa. Po drugiej stronie odznaki” Grzegorza Głuszaka to wstrząsający materiał o rozgrywkach w polskiej policji, układach, wyścigu szczurów i walce o wysokie stanowiska toczącej się pod parasolem ochronnym najważniejszych polityków – zapowiada Wydawnictwo Znak literanova. Dzięki uprzejmości wydawnictwa publikujemy fragmenty książki.

Fragment rozdziału „Miękkie serce twardziela”

– Tomek, po wjeździe na parking stańcie po lewej stronie kwadratu D1, ale nie bliżej niż w okolicach B1. Ja stanę po przekątnej, gdzieś w okolicach F10. Chłopakom dam znać, żeby zajęły pozycje z tyłu na polu H. Jeden samochód niech na wszelki wypadek krąży po parkingu, niech się przemieszcza powoli, niezauważony. Poza tym wszystko zostaje tak, jak ustalaliśmy. Wiem, że nie masz wieści od ucha, ale wolę zapytać. U mnie głucho. Nie dzwonił do ciebie?

– Cisza.

– Ustawiamy się na pozycjach. Wypuść dwóch od ciebie z samo-chodu, że niby po koszyk idą, palą papierosa, wszystko zgodnie z planem.

Marcin koordynował całe przedsięwzięcie razem z Tomkiem. Wszyscy w samochodzie mieli krótkofalówki ustawione na jedną, nikomu poza nimi nieznaną częstotliwość.

– Zbir, co u ciebie? – Tym razem Marcin zwrócił się do chłopaków z drugiego samochodu.

– Kręcę się w kółko. Jakiegoś dziwnego mercedesa minąłem. Taki pełny, blaszany, a w środku dwóch gości. Po cholerę dostaw-czakiem podjeżdżać pod hipermarket? Poza tym nic.

– Kokosz, a u ciebie? – zapytał Marcin kolejną ekipę.

– Nic się nie dzieje – odpowiedzieli.

– Tomek, widzisz te dwa samochody, które ja widzę? – znów zwrócił się do przyjaciela. – To chyba nasi figuranci, czarne audi i szary volkswagen T5.

– Widzę, to chyba oni.

– Panowie, teraz wszyscy obserwujemy kwadrat D. Powinni tam stanąć,gdzie dokładnie, nie wiem. – Z krótkofalówki popłynął rozkaz szefa skierowany do uczestników planowanego od miesięcy przedsięwzięcia, które w bliższej lub dalszej perspektywie miało do-prowadzić do rozbicia dużej grupy zajmującej się rozprowadzaniem narkotyków na ogromną skalę. Marcin wiedział, że dzisiejsze uzgodnienia gangsterów prowadzą do transakcji wartej duże miliony złotych.

Kilka dni wcześniej informator Tomka i Marcina zapowiedział, jakimi samochodami przyjadą handlarze. Wszyscy byli bardzo podekscytowani, gdy się pojawiły w ich polu widzenia. Kilka minut wcześniej, jeszcze przed zajęciem miejsca na parkingu, Borys po-prosił Tomka, żeby wydał wszystkim broń. Jasno zapowiedział, bez zbędnego szeryfowania, że mogą jej użyć tylko w odpowiedzi na strzały. Parking przed hipermarketem to nie najlepsze miejsce na zabawę w policjantów i złodziei, za dużo tu cywilów. Dziś o żadnych zatrzymaniach mowy nie było. Zgarnąć przestępców za kilka gramów czegokolwiek, jakichś próbek, mijało się z celem. Oczekiwano dużo bardziej atrakcyjnego finału – przyskrzynienia ludzi handlujących dziesiątkami kilogramów narkotyków podczas transakcji, do której miało dojść w bliżej nieokreślonym czasie, ale na pewno wkrótce, bo i dziś panowie nie spotykali się przecież, żeby porozmawiać o polityce czy pogodzie.

Dwa samochody zaparkowały obok siebie. W zasadzie nic się nie działo. Jeden z pasażerów wyszedł z volkswagena T5, zapalił papierosa i stał, rozglądając się wokół siebie. W drugim obserwowanym samochodzie cały czas siedzieli dwaj mężczyźni z telefonami przy uchu.

– Marcin, dostawczy mercedes się poruszył i jedzie w waszym kierunku – zaalarmował Borysa jeden z jego ludzi.

– Dobra, wyjdę i sprawdzę, czy coś się dzieje. Wysiadając z auta, Marcin usłyszał jeszcze głos jednego ze swoich przez krótkofalówkę, ale nie mógł już wrócić do samochodu, nie wzbudzając podejrzeń.

– Na parkingu jakieś ruchy. Cztery samochody jakoś dziwnie się przemieszczają, nienaturalnie podjeżdżają trzy metry, a potem stają – dobiegł go przez umieszczoną w uchu słuchawkę sprzężoną z krótkofalówkami szybki komunikat jednego z chłopaków.

– Ja też to widzę – potwierdził Tomek.

Marcin odszedł od samochodu i szedł w kierunku wejścia do hipermarketu. Poczuł, że ktoś za nim podąża, przystanął więc, odwrócił się, wyciągając telefon komórkowy, i popatrzył prosto w oczy mężczyźnie, który szedł kilka metrów za nim. Po czym pozorując wystukiwanie numeru, ruszył dalej w stronę wejścia do galerii.

– Tomek, widziałeś tego gościa za mną? – Marcin trzymał przy uchu telefon komórkowy, ale głos kierował do mikrofonu, który miał przyklejony pod koszulką.

– Widziałem – potwierdził Tomek.

– Wchodzę do środka, wy miejcie oko na wszystko. I na naszych podejrzanych, i na te dziwne samochody, a zwłaszcza tego mercedesa blaszaka, żeby nam nagle z niego nie wyleciało kilku złodziei z bronią maszynową, bo się tu rozpęta piekło.

Marcin przypuszczał, że idący za nim mężczyzna to bandyta. Nic innego nie przychodziło mu do głowy. Jedyną myślą, która mu kołatała w głowie, było podejrzenie, że sprzedał ich informator. Zastanawiał się tylko, jaki mógł mieć w tym interes.Wiedział jednak, że do takich ludzi nigdy nie można mieć stuprocentowego zaufania. Zdawał sobie sprawę, z kim ma do czynienia, praktycznie za każdym razem jego ucholami byli przestępcy, niezmiennie nieprzewidywalni. Zawsze udawali skruszonych,obiecując,że pomogą, bo nie chcą tak żyć, chcą skończyć z życiem przestępcy, chcą być uczciwi. Marcin wiedział, że to tylko gra, a jej jedynym celem jest zminimalizowanie kary w razie wpadki. Takimi ludźmi kierowały wyłącznie tego typu przesłanki. Zazwyczaj w dupie mieli rodziny, zabawiając się po burdelach, ale zawsze mówili, że bliscy są dla nich wszystkim. Często też kierowało nimi pragnienie zemsty na kolegach, którzy ich kiedyś wystawili, nierzadko ważny argument stanowiły pieniądze, i choć policja za informację wiele nie płaci, żaden państwowy grosz, tym bardziej pozyskany w tak łatwy sposób, nie śmierdzi. W wieloletniej karierze Mikszy, który do współpracy zwerbował dziesiątki przestępców, ledwie garstką kierowało szczere pragnienie zmiany. Marcin to wiedział i zawsze powtarzał, nawet swoim najlepszym informatorom, że jeżeli ich na czymś złapie, współpraca im nie pomoże i pójdą siedzieć tak jak reszta. Zdecydowana większość wróciła na drogę przestępstwa, ale są i tacy, którym pomógł. Dziś zresztą wielu mu dziękuje, że ich wyciągnął z bagna i pozwolił im przejść na właściwą stronę. Układ był prosty. Marcin zawsze wymagał odpokutowania winy, a była nią nierzadko śmierć czyjegoś dziecka. Mówił: „Ja cię przyskrzynię, prokurator wsadzi, sąd skaże. Odsiedź swoje, ale jak wyjdziesz, żyj normalnie”. Wielu już tak żyje, mają rodziny, legalne interesy i co roku przysyłają Marcinowi tradycyjne kartki lub na Facebooku składają życzenia szczęśliwych, radosnych i wesołych świąt. Niektórzy nawet piszą w esemesach: „Niech cię Bóg błogosławi za to, co dla mnie zrobiłeś”. Marcin zazwyczaj wtedy odpisuje: „To nie ja, to ty sam to zrobiłeś dla siebie”.

Mężczyzna wszedł za Borysem do galerii, ale do mieszczącej się w niej placówki bankowej już nie. Marcin podszedł do znajdującego się w kącie komputera. Usiadł i udając, że coś robi, cały czas kątem oka obserwował podążającego za nim człowieka. Ten pokręcił się jeszcze chwilę, po czym zniknął mu z pola widzenia. Borys w końcu wyszedł z banku, ukłonił się ochroniarzowi stojącemu przed wyjściem z galerii i wsiadł do samochodu, w którym czekał na niego Tomek.

– No mów, Tomek.

– Co ci mam powiedzieć? Z tych, których my obserwowaliśmy, jeden z volkswagena przesiadł się do audicy, bez niczego, żadnej torby podróżnej, plecaka, reklamówki. Po dosłownie dwóch minutach wrócił do volkswagena i odjechali. Nie minęło pięć sekund, a zmyło się też audi.

– A ci, którzy obserwowali nas i których wy obserwowaliście, kiedy byłem w banku?

– Dostawczy mercedes odjechał, dwa inne też, jeszcze dwa tam stoją, po dwóch gości w każdym. Postali, pokręcili się, wyszli na peta, wrócili i stoją.

– A informator?

– Nic. Dalej bez kontaktu.

– Był w którymś z samochodów?

– Wydaje mi się, że siedział z tyłu audicy, ale pewny nie jestem, bo miała przyciemniane szyby. Sam widziałeś.

– Daj, Tomek, broń, bo swoją mam w samochodzie. Nie ogarniam, co tu się dziś, kurwa, stało, ale mieliśmy jakąś kontrę. Pewny jesteś tego swojego uchola, co nas tu ściągnął?

– Marcin, ile razy o tym rozmawialiśmy? Masz wszystkie moje raporty, wszystkie notatki od niego. Ja nie wiem, może...

– Może robi na dwa fronty. Proszę cię, daj broń. Rozpytam tamtych, co są jeszcze w samochodach. Tomek wyciągnął ze schowka broń, podał Marcinowi, ten wcisnął ją za pasek z tyłu spodni i otworzył drzwi.

„Polowanie na prawdziwego psa - po drugiej stronie odznaki” Grzegorz Głuszak

– Marcin, uważaj na siebie. Chłopaki cię obserwują. Jakby coś, ruszamy – rzucił kilka słów, choć był pewien, że Borys nawet ich nie usłyszał. Widział, jak pośpiesznie ruszył w kierunku dwóch zaparkowanych obok siebie samochodów. Marcin nawet nie zdążył się do nich zbliżyć na odległość dziesięciu metrów, kiedy z piskiem opon ruszyły przez parking. Stanął jak wryty, zastanawiając się, o co tu w ogóle chodzi. Kłębiły mu się w głowie setki myśli. Pierwsza, że informator ich wystawił, druga, że ktoś z jego ekipy coś gdzieś sypnął, choć pewien był ludzi, z którymi przyjechał na obserwację. Wiedział też, że od dłuższego czasu polują na niego różni przestępcy, więc może to ich sprawka. Może to był jakiś wygodny moment, żeby załatwić sprawy poza granicami Olsztyna, w którym naraził się wielu osobom – na przykład w Sopocie, ale od razu rodziły się pytania, kto mógł wiedzieć, że będzie tu dziś z ekipą. To było praktycznie niemożliwe. O tym, że jedzie do Sopotu, wiedziało ścisłe kierownictwo, on i ludzie, którzy byli z nim. Czyli któryś z jego podwładnych musiał dać komuś cynk. Tylko komu i po co? Szybkim krokiem wrócił do samochodu Tomka.

– Rozdysponuj ekipę, wracamy. Niech ktoś poprowadzi mój samochód, a my jedziemy we dwóch. Musimy pogadać. Tomek sięgnął po krótkofalówkę.

– Chłopaki, wracamy. Rozkaz naczelnika, dziś już nic tu nie zrobimy. My z Marcinem pojedziemy ostatnim samochodem, niech któryś z was jedzie jako pierwszy, stajemy na pierwszej stacji benzynowej. Byle za tablicą „Sopot”.

Obydwaj czuli niesmak. Coś, co miało zapowiadać wielki sukces, dziś stało się ich wspólną porażką. Kilka straconych miesięcy, które miały doprowadzić do może największego zatrzymania przemytników, handlarzy i dilerów w całej Polsce. Siedzieli koło siebie i milczeli, jeden chciał zapytać drugiego, co poszło nie tak, ale żaden – mimo że znali się jak łyse konie – nie miał ochoty ani siły się odezwać. Tomek prowadził. Marcin ślepo patrzył w przewijający się za oknem krajobraz, choć wcale go nie interesował, aż w końcu się odezwał:

– Uchol nas musiał wystawić. Pewnie przyjechali na parking, żeby zobaczyć, czy my też jesteśmy. Założę się, że sprawdzali gościa, czy mówi prawdę, że się na nich czaimy, dlatego w ogóle się zjawili. Ale po co, u diabła, ktoś szedł za mną? Przecież facet ewidentnie mnie obserwował.

Szczerze żałuję – słowo od Marcina

Dziś wiem, że popełniłem błędy, galopując ślepo w tej robocie, nie patrząc na to, że jest rodzina, jest dom, są ludzie, którzy mnie kochają, którzy są mi bliscy. Wpadłem w taki wir, że czasami sam spierdalałem z domu, bo już tak byłem przesiąknięty tą pracą. Liczyła się bardziej ona niż Oni. Ciągły pościg za czymś. Doszły też problemy z alkoholem, bo dużo tego było, głównie w CBŚP, ale też wcześniej, w latach pracy w komendzie wojewódzkiej. Jak już mogłem spędzić parę chwil z rodziną, to był kieliszek. Ten alkohol jakoś tak z pracy razem ze stresem przeniósł się do życia prywatnego. I myślę, że to był jeden z największych moich błędów w życiu, że tak naprawdę nie potrafiłem tego jakoś sobie poukładać. Inni kończyli dniówkę, zamykali szafy pancerne, w których trzymaliśmy akta, pieczętowali je, zamykali drzwi i zaczynali swoje prywatne życie. Oczywiście nikt nie jest w stanie oddzielić tego, co tam, czyli w robocie, od tego, co w domu, ale oni mieli do tego jakiś dystans. Wyjeżdżali na wakacje i wyłączali telefony. Nie ja. Wychodziłem z pracy i myślałem o niej, wyjeżdżałem na wakacje i myślałem o niej. Zamiast spędzać czas z rodziną. Tak, to był błąd. Bo straciłem i jedno, i drugie.

Czytaj też:
„Oczywiście to bzdura, że czas leczy rany”. Poruszające wyznanie wdowy po antyterroryście

Źródło: Wydawnictwo Znak literanova