Ruda Śląska to jedno z miast, które zostało uznane za czerwoną strefę, przez co obowiązują tam największe obostrzenia mające powstrzymać koronawirusa. Problem w tym, że jest ona położona w samym środku konurbacji górnośląskiej, a granice z innymi miastami często przebiegają tam wzdłuż ulic. Doprowadza to do absurdalnych sytuacji, gdy po dwóch przeciwległych stronach jezdni można zarówno chodzić swobodnie bez maseczki, jak i otrzymać surowy mandat za jej brak.
Uwagę na ten paradoks zwraca Dziennik Zachodni, którego dziennikarze zarzucają urzędnikom z resortu zdrowia brak pojęcia o aglomeracji śląskiej. Piszą też o prawie niemożliwym do wyegzekwowania i „ruchach pozorowanych”. Przypominają, iż każdego dnia tysiące mieszkańców Rudy Śląskiej wyjeżdża do pracy sąsiednich miast metropolii śląskiej, a podobne migracje odbywają się przecież także w kierunku przeciwnym. Pytają więc, jaki sens ma wyznaczanie czerwonej strefy w jednym mieście, a pomijanie przy tym sąsiednich: np. Zabrza czy Chorzowa.
Czytaj też:
Ministerstwo rozszerzy strefy „czerwone” i „żółte”? Kraska: Ogłosimy pod koniec tygodniaCzytaj też:
„Strefy czerwone" w całej Polsce? Łukasz Szumowski przestrzega i przedstawia mroczną wizjęCzytaj też:
Od jutra nowe zasady. Czy w powiatach czerwonych i żółtych będzie można zrobić sobie tatuaż?