Mirosław G. wyszedł z aresztu

Mirosław G. wyszedł z aresztu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Foto: CBA 
Jestem niewinny, padłem ofiarą zmowy; przywrócono mi prawo do obrony - mówił dr Mirosław G., formalnie podejrzany przez prokuraturę o zabójstwo, mobbing i korupcję, gdy tuż po 19.00 opuszczał areszt na warszawskim Mokotowie.

Dziękował rodzinie i bliskim za wsparcie oraz za to, że udało im się uzbierać "ogromną kwotę 350 tys zł kaucji", mediom za "rzetelne relacje, dzięki którym przywrócono nadzieję", swej obrończyni oraz - jak się wyraził - "dziesiątkom a nawet setkom pacjentów, którym kiedyś udało mi się pomóc, a którzy teraz, w tych trudnych tygodniach, pomogli mnie".

"Jestem niewinny, padłem ofiarą zmowy, w wyniku której mnie znieważono i wtrącono do tego więzienia. To jest okropne miejsce i powiem szczerze, że ledwo dałem radę. I gdyby nie pomoc wielu ludzi zza murów, byłoby mi bardzo trudno" - powiedział uwolniony lekarz.

Dwie i pół godziny wcześniej Sąd Apelacyjny w Warszawie podtrzymał decyzję I instancji, co pozwoliło zwolnić z aresztu podejrzanego. Według sądu, mimo 5 miesięcy śledztwa nie wykazano, by zachodziło "duże prawdopodobieństwo", iż dr G. umyślnie zabił pacjenta.

"Decyzja sądu nie kończy postępowania, śledztwo trwa nadal. Prokuratura zrobi wszystko, by postępowanie przeprowadzić w sposób rzetelny, obiektywny i wszechstronny" - zadeklarowała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Katarzyna Szeska.

W piątek od godz. 13.00 Sąd Apelacyjny badał zażalenie prokuratury, która odwołała się od postanowienia Sądu Okręgowego w Warszawie. Ten, prawie dwa tygodnie temu wyznaczył 350 tys zł kaucji, po wpłaceniu której dr G. - znany kardiochirurg, ordynator ze szpitala MSWiA w Warszawie, mógłby wyjść z aresztu, gdzie przebywa od lutego, gdy zatrzymało go Centralne Biuro Antykorupcyjne.

Prokuratura w swym zażaleniu zarzuciła sądowi I instancji błędne przyjęcie, że przedstawione dowody nie uzasadniają "dużego prawdopodobieństwa" popełnienia zabójstwa przez dr. G., a także, że niesłusznie sąd pominął obawę matactwa, która w przekonaniu prokuratury występuje po stronie lekarza. Śledczy zarzucili też, że sąd pominął dowody z operacyjnych podsłuchów CBA. Z zażaleniem prokuratura złożyła wniosek o wstrzymanie decyzji pozwalającej zwolnić dr. G. z aresztu mimo, iż rodzina wpłaciła już kaucję. Ten wniosek SA uwzględnił w zeszłym tygodniu.

Wtedy również media informowały, że będzie kilka ekshumacji zwłok pacjentów doktora G. a prokuratura bada kilkanaście nowych przypadków zgonów pacjentów operowanych przez kardiochirurga. Ponadto według mediów prokuratura "jest bliska" postawienia nowych zarzutów ordynatorowi.

Po 14.00 sąd zarządził przerwę w swym niejawnym posiedzeniu. Ogłoszono, że do sądu mają się stawić dwaj lekarze, którzy chcą udzielić aresztowanemu poręczenia osobistego: wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej dr Andrzej Włodarczyk i dr Leszek Adadyński z zarządu Polskiego Towarzystwa Transplantologii.

"Zdecydowałem się złożyć poręczenie, bo nie wierzę w zarzut zabójstwa postawiony doktorowi G." - powiedział dziennikarzom Włodarczyk. O kilkudziesięciu zarzutach korupcyjnych, nie chciał się wypowiadać, zostawiając decyzję sądowi. "Sam siedziałem w więzieniu w stanie wojennym i wiem czym to pachnie. Dalsze przetrzymywanie Mirosława G. w areszcie jest bez sensu i może służyć złamaniu człowieka, który - doprowadzony do takiego stanu - podpisze wszystko by wyjść na wolność" - dodał dr Włodarczyk.

Jego zdaniem, nie ma mowy o obawie matactwa ze strony lekarza po jego zwolnieniu. "Gdy Mirek wyjdzie, pierwsze o czym pomyśli, to pozbierać się psychicznie po tej traumie. Nie w głowie będzie mu utrudnianie śledztwa" - powiedział. Włodarczyk poinformował, że obowiązkiem poręczających będzie czuwanie, by zwolniony z aresztu lekarz nie utrudniał śledztwa i stawiał się na każde wezwanie prokuratury oraz sądu.

Postanowienie SA miał ogłosić o godz. 16.00 Narada przeciągnęła się jednak o kilkadziesiąt minut. Decyzję o zwolnieniu dr. G. z aresztu mogło zwiastować to, że sędzia Paweł Rysiński - zanim ją ogłosił - poprosił obu poręczających lekarzy, by podpisali się na poręczeniu. "Wtedy pomyślałam sobie: +wygrała sprawiedliwość+" - zwierzyła się po posiedzeniu obrońca Mirosława G., mec. Magdalena Bentkowska-Kiczor.

Po podpisaniu dokumentów sędzia Rysiński ogłosił, że utrzymuje postanowienie I instancji pozwalające dr. G. opuścić areszt w zamian za kaucję. Oprócz poręczenia majątkowego sąd przyjął poręczenie osobiste i zakazał doktorowi G. opuszczania kraju, zatrzymując mu paszport.

Sad przypomniał, że śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci pacjenta przez dr. G. wszczęto w grudniu zeszłego roku. "Zeznania świadków i opinie biegłych kardiochirurgów nie potwierdzają, by operację dr G. przeprowadzono niezgodnie ze sztuką. Pacjent wymagał transplantacji i stopień ryzyka operacji nie został przekroczony. (...) Do dziś te ustalenia nie uległy zmianie" - mówił sędzia Rysiński uzasadniając postanowienie. SA potwierdził tym samym ocenę sądu I instancji, że brak jest dowodów na duże prawdopodobieństwo popełnienia umyślnego zabójstwa przez dr. Mirosława G.

Odnosząc się do zarzutu pominięcia dowodów świadczących o zabójstwie, pochodzących ze zgromadzonych przez CBA podsłuchów, sąd uznał, że CBA "zgromadziło je niezgodnie z ustawą o CBA, czyli nielegalnie". Powołując się na uchwałę Sądu Najwyższego sędzia Rysiński zaznaczył, że podsłuch telefonu dr. G. dotyczył zarzutów korupcyjnych, a nie zabójstwa czy spowodowania śmierci - bo wykrywanie tych przestępstw nie mieści się w katalogu działań, którymi według ustawy ma się zajmować CBA. "Nie można więc używać tych materiałów w odniesieniu do zarzutu zabójstwa" - dodał sąd.

Ponadto, według sądu, nie istnieje również realna obawa, że doktor G. będzie utrudniał śledztwo w całej sprawie, albowiem - co do niektórych zarzutów - materiał dowodowy jest już zebrany.

Sędzia Rysiński wymieniał postępowania dotyczące np. znęcania się przez dr. G. nad pracownikami - miało to polegać na zmuszaniu podległego lekarza do pozostawania w pracy po godzinach, czy kwestionowaniu jego kwalifikacji i przymuszaniu do podporządkowania się.

Sąd ujawnił, że są to zdarzenia z lat 2001-02, zaś sam pokrzywdzony lekarz - mimo pozostawania w stałym konflikcie z dr. G. - nie zawiadomił prokuratury. W innych sprawach, np. przypisywanym kardiochirurgowi błędu w sztuce, śledztwo wszczynano także we wcześniejszych latach, a następnie je umarzano, zaś po zatrzymaniu doktora G. w lutym tego roku, postępowania już umorzone podejmowano na nowo. Według sądu dowody w tej części są zebrane, więc trudno mówić, by istniała realna obawa matactwa ze strony dr. G.

Zebrani na sali byli pacjenci doktora G. sądowe postanowienie przywitali oklaskami. "Sąd to teatr, ale dramatyczny" - skwitował to sędzia Rysiński.

pap, ss