Koniokradzi powrócili

Koniokradzi powrócili

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zorganizowane szajki wyspecjalizowały się ostatnio w kradzieżach koni. Zwierzęta znikają ze stadnin, stajni i pastwisk. Trafiają na targi, a stamtąd do ubojni we Włoszech - pisze "Dziennik".

"To przez to, że służby weterynaryjne i handlowcy nie przestrzegają przepisów dotyczących wywozu koni za granicę" - wytykają hodowcy, którzy sami tworzą komitety do walki ze złodziejami.

Kilka dni temu trzyosobowa szajka z Warszawy chciała ukraść ze stadniny w Piotrkowie Trybunalskim dwie klacze warte 40 tys. zł. Dzień wcześniej złodzieje oglądali konie na wybiegu, wypytywali o zabezpieczenia, nocnych stróżów. Za informacje oferowali stajennym łapówkę. O wszystkim dowiedział się właściciel stadniny. Razem z policją urządził zasadzkę na koniokradów.

O godz. 1.30 pod stajnią pojawiła się kobieta. W stadninie było cicho i spokojnie. Wezwała swoich kompanów. Mężczyźni podjechali terenowym land roverem ze specjalną przyczepą. Weszli do stajni. Gdy zbliżyli się do koni, ze sterty słomy wyskoczyli policjanci z bronią. "Byli kompletnie zaskoczeni" - mówi Joanna Kącka z łódzkiej policji.

W Piotrkowie udało się udaremnić kradzież koni, ale hodowcy narzekają, że przeważnie padają one jednak ofiarą złodziei. Tylko w tym roku koniokradzi dali znać o sobie m.in. w okolicach Łodzi, na Pomorzu, w Kujawsko-Pomorskiem i na Podlasiu. Ich łupem padło kilkadziesiąt zwierząt. Jaka jest skala procederu, trudno oszacować. Odrębnych statystyk nie prowadzi policja, a rolnicy rzadko zgłaszają kradzież do okręgowych związków hodowców koni - zauważa gazeta.

Według niej, o prawdziwej pladze koniokradów można mówić na Podlasiu. W ciągu ostatnich pięciu lat zginęło tam blisko 150 koni. Podlascy rolnicy zawiązali nawet społeczny komitet do walki ze złodziejami. Na niewiele to się zdaje. W tym roku miały miejsce już trzy kradzieże. W lipcu we wsi Topolany w powiecie białostockim zginęły dwie klacze.

"To nie są przypadkowi złodzieje, tylko dobrze zorganizowane grupy. Kradną przede wszystkim dorodne klacze ze źrebakami. Łatwiej je sprzedać na targu. Odnalezienie konia graniczy z cudem. Policja praktycznie tylko umarza kolejne postępowania" - żali się Bogdan Kożuszkiewicz ze wsi Sierakowizna na Podlasiu, który również stracił dwa konie.

Hodowcy nie mają wątpliwości - skradzione konie wywożone są na południe Europy, gdzie trafiają do rzeźni. "Koniarze" narzekają na nieszczelne przepisy dotyczące wywozu zwierząt za granicę. Co prawda od blisko trzech lat każdy koń opuszczający Polskę musi mieć swój paszport, w którym jest dokładnie opisany. Jednak zdaniem hodowców - prawo swoje, a życie swoje.

"Często zwierzęta wywożone są bez ważnych dokumentów. Nawet jeśli koń ma paszport, a później trafi do rzeźni, to dokument powinien do nas wrócić. Mamy jednak problem, żeby go odzyskać" - przyznaje Paulina Peckiel ze Związku Hodowców Koni w Warszawie. Sławomir Bubas z Łodzi dodaje: "Wiemy, że kierowcy przewożący zwierzęta do Włoch zamiast oddawać paszporty nam, sprzedają je złodziejom i handlarzom. Ci wykorzystują dokumenty nawet po kilka razy". Więcej szczegółów - w dzisiejszym "Dzienniku".

pap, ss