– Widziałam już wiele, ale nie jestem w stanie sobie tego w głowie poukładać. Wystarczyło do nas zadzwonić, powiedzieć „nie chcę tego psa, bo mnie wkurza, bo go nie lubię, bo szczeka”. Wystarczył jeden telefon, nie trzeba było zabijać – mówi Paula Piasecka, kierowniczka schroniska w Gaju. To tam trafiły szczątki zwierzęcia 30 marca.
Kilka godzin wcześniej funkcjonariusze policji odnaleźli ciało psa zakopane w lesie. Miejsce pochówku wskazał właściciel – 40-letni Tomasz.
Pies – kundelek średniej wielkości – był prawie całkowicie przysypany ziemią. Na jego pysku widoczne były liczne rany cięte. Oprawcy dzień wcześniej maltretowali go i zabili. To była koszmarna śmierć, pies bowiem zginął w wyniku uderzeń motyką i siekierą. Po wszystkim oprawcy dokładnie wyczyścili narzędzia oraz kojec, aby zatrzeć ślady krwi i sierści. Ciało zakopali w pobliskim lesie.
Rowerzysta interweniował, ale koszmar trwał dalej
W sobotę 29 marca jeden z mieszkańców pobliskiego miasta wybrał się z synem na rowerową wycieczkę. Przejeżdżając przez Świączyń, usłyszał przeraźliwe wycie psa, dobiegające z jednej z posesji. Zobaczył, jak mężczyzna bije zwierzę. Rowerzysta próbował interweniować, krzyczał, by przestał. Mimo to katowanie psa trwało. Świadek natychmiast powiadomił policję.
– Jeszcze tego samego dnia policja do nas zadzwoniła z pytaniem, czy bylibyśmy w stanie zabezpieczyć to zwierzę lub jego zwłoki, jeśli uda im się je odebrać – wspomina Paula Piasecka w rozmowie z dziennikarzami Gazety Wyborczej.
Gdy funkcjonariusze przybyli na miejsce, właściciela nie było w domu. Dopiero w niedzielę udało się go zastać. Do sprawy zaangażowano policjantów z wydziału kryminalnego.
Sąsiad miał pomóc. Za butelkę wódki
Tomasz przyznał, że poprosił swojego 58-letniego sąsiada o pomoc w zabiciu psa. W zamian obiecał mu butelkę wódki. Alkohol spożywali wspólnie jeszcze przed dokonaniem zbrodni.
Mężczyzna pokazał funkcjonariuszom miejsce, gdzie zakopali psa, oraz wskazał narzędzia, którymi dokonano zabójstwa. Motyw? Jeden z jego psów „za dużo szczekał”. – 40-latek był właścicielem dwóch psów. Chciał się pozbyć tego większego, bo ponoć „za dużo szczekał”. Jeden z mężczyzn wszedł do kojca, a następnie obuchem siekiery oraz motyką uderzał psa po głowie i całym ciele doprowadzając do śmierci zwierzęcia – mówiła Ewa Kasińska ze śremskiej policji. – Pies był bestialsko, w sposób niedający się opisać słowami, wielokrotnie uderzany – dodała.
W trakcie zdarzenia drugi pies, mały czarny kundelek, biegał w pobliżu właściciela. Był milczącym świadkiem dramatu.
Sprawcy aresztowani. Jeden z nich już był karany
Tego samego dnia policja zatrzymała obu mężczyzn, a także zabezpieczyła narzędzia zbrodni i inne ślady. Usłyszeli zarzuty znęcania się nad zwierzęciem ze szczególnym okrucieństwem. Grozi im za to od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Starszy z oprawców był już wcześniej karany – znęcał się bowiem nad rodziną.
Sąd, na wniosek prokuratury, zastosował wobec nich tymczasowy areszt. Do sprawy przyłączył się Wielkopolski Inspektorat Ochrony Zwierząt, który występuje jako oskarżyciel posiłkowy.
„Okrutna, powolna śmierć”
W czwartek 3 kwietnia inspektorzy odebrali drugiego psa – suczkę Sonię – która trafiła pod opiekę ojca Tomasza. Jak informuje Karolina Marzec z WIOZ, psy zostały na posesji po poprzednim właścicielu. Tomasz często wyjeżdżał zawodowo, więc opiekę przejmował jego ojciec.
– To była okrutna, powolna śmierć. Gdyby nie ten rowerzysta, to nikt nie dowiedziałby się o tej tragedii – mówi Karolina Marzec. – Zaczynam się obawiać ludzi. Dziś skatowali psa, a jutro mogą to zrobić z człowiekiem – komentuje Piasecka.
– Liczymy, że sprawiedliwość zostanie wymierzona. Dopiero surowe i jednoznaczne prawo zniechęci ludzi do takich aktów przemocy – dodał Grzegorz Kałużny, behawiorysta.
Czytaj też:
Ksiądz zaatakował psa podczas kolędy. Grozi mu surowa karaCzytaj też:
Skatował bobra, zwierzę walczy o życie. Trwają poszukiwania sprawcy