Po co nam Davos?

Po co nam Davos?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polski i Polaków nie było w Davos. I co? I nic. Wszystko w porządku. Mamy inne sprawy.
Dokładnie rok temu, wyśmiewając się z polityki zagranicznej PiS-u Władysław Bartoszewski grzmiał: "Najważniejsza zasada polskiej polityki to: być obecnym". Nie było nas wtedy w Davos, Monachium i Salzburgu. Autorytety pouczały: wychodzimy poza nawias międzynarodowej śmietanki biznesu i polityki! Skazujemy się na marginalizację. Z własnej woli milczymy! Spekulowano, że to wina Fotygi, która sama boi się jeździć.
W tym roku nikt znowu nie pojechał do Davos. Ani prezydent Kaczyński, ani premier Tusk. Premier wykręcił się zręcznie obowiązkami: że reforma służby zdrowia, protesty górników i celników. Problem z tym, że ani jednym ani drugim się nie zajmował. Prezydent zaś stwierdził, że on miał zaplanowaną wizytę w Chorwacji, a zaproszenie do Davos dostał premier i on powinien się tam zjawić. I nie chodzi o to, że w międzyczasie w Polsce wydarzyła się tragedia lotnicza. Po prostu nikt nie miał Davos w swoich planach.
Zmieniła się za to atmosfera. Dziś nikt się nie oburza. Nikt nie pyta, czemu nie reprezentuje nas chociaż minister albo sekretarz stanu. Więcej, pojawiają się głosy, że w sumie nie trzeba nam Davos. Nasze wskaźniki ekonomiczne mówią same za siebie. Co nas będzie Gyurscany pouczał o inflacji. Albo taki Valdas Adamkus czy premier Albanii Sali Berisza. Co oni wiedzą o gospodarzeniu?
Milczy dziś Władysław Bartoszewski, nie słychać świętego oburzenia elit. Nie dzieje się nic. Cicho. Być może to ten zapowiadany cud?