Wałęsa zeznawał ws. Grudnia '70

Wałęsa zeznawał ws. Grudnia '70

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. Wprost
Generał miał wtedy mało do powiedzenia, bo rządził sekretarz partii, ale mógł też się sprzeciwić - zeznał Lech Wałęsa, świadek w procesie m.in. gen. Wojciecha Jaruzelskiego, sądzonego za masakrę robotników Wybrzeża w 1970 r.

Wałęsa odpowiedział tak, pytany przez Sąd Okręgowy w Warszawie, czy wie, kto wydał rozkaz o użyciu przez wojsko i milicję broni w grudniu 1970 r.

Były prezydent powiedział, że podał Jaruzelskiemu, innemu b. prezydentowi, rękę na przywitanie - "jak kapral generałowi".

"Osądzić ich musimy, by nikt w przyszłości nie zrobił czegoś podobnego" -  mówił Wałęsa licznie zgromadzonym dziennikarzom. Pytany, czy uważa, że  Jaruzelski jest winny, Wałęsa odparł, że "w całym kompleksie jakąś tam winę ma", ale liczył się wtedy czynnik polityczny. "On tam dużej decyzji nie miał" - dodał Wałęsa. "A Kociołek?" - spytała PAP. "Trochę więcej" - ocenił b. prezydent.

Dodał, że najpierw trzeba osądzić tych, "którzy nas w to wrobili i w Jałcie sprzedali". "Lekcja Grudnia była potrzebna, bo bez tego nie byłoby Solidarności ani Wałęsy" - powiedział.

Sąd w Warszawie - który już siódmy rok prowadzi ten proces - wezwał Wałęsę na  wniosek prok. Bogdana Szegdy. "Pan prezydent był znaczącą postacią w 1970 r.; członkiem komitetu strajkowego gdańskiej stoczni, a zatem jego przesłuchanie jest nieodzowne" - mówił prokurator. Dodawał, że "chcemy raz na zawsze rozwiać mit, że stoczniowcy dopuszczali się wtedy zniszczeń mienia".

Wałęsa przyznał przed sądem, że podczas wydarzeń doszło do rozbijania sklepów przez "prowokatorów, złodziejaszków". Zapewnił, że nie robili tego stoczniowcy. "To były skutki, a nie przyczyny" - odpowiedział, pytany o to przez obrońców. Dodał, że "podczas takich wydarzeń zawsze jakieś grupy korzystają z okazji". Zdaniem Wałęsy, być może dlatego władze blokowały wtedy wyjście stoczniowców na  miasto.

W 1970 r. były pogłoski, że pod gdańską stocznią strzelała milicja, a nie wojsko - zeznał Wałęsa. Dodał, że gdy usłyszał strzały, myślał, że to "ślepaki".

Wałęsa mówił, że słabością strajku było, że nie miał on jednego przywódcy, a  ponadto władze robiły wszystko by skłócić strajkujących, wśród których mieli być agenci SB. "W pewnym momencie zrozumiałem, że nie ma żadnych szans na logiczne zakończenie tego, bo nie jesteśmy zorganizowani" - dodał.

"Wiele było wtedy gry nieczystej i do dziś są ślady tej nieczystości" - tak świadek odparł na pytanie prokuratora, czy ówczesna propaganda władz szermowała argumentem, że demonstranci chcieli oderwania Gdańska od Polski.

Wałęsa zeznał, że podczas demonstracji "udało mu się wejść" do komendy MO, by  negocjować zwolnienie aresztowanych stoczniowców i nieatakowanie manifestantów. "Komendant obiecał to i prosił mnie, bym zapanował nad tłumem" - dodał Wałęsa, według którego udało mu się "uciszyć tłum". Zeznał, że gdy wbrew obietnicom, MO zaatakowała jednak manifestantów, pod jego adresem padły okrzyki "zdrajca", a  komendę obrzucono "tysiącem kamieni". On sam opuścił wtedy komendę przez okno, szczęśliwie unikając uderzenia kamieniami. Dodał, że koledzy sądzili, że został on zabity przez MO.

Obrona pytała m.in., jaka była w 1970 r. rola SB. "Oni właściwie rządzili, a  działali niewidocznie" - odparł Wałęsa. "A jak pan ocenia fakt, że nie ma nikogo z SB na ławie oskarżonych?" - spytał mec. Zbigniew Baczyński. Prok. Szegda wniósł o uchylenie tego pytania - co sąd uwzględnił.

Wałęsa po swych zeznaniach ocenił, że nie wniosły one wiele do sprawy.

"Zeznania pana prezydenta oceniam z punktu widzenia obrony generała znakomicie" - powiedziała adwokat Jaruzelskiego mec. Irena Łozińska. Dodała, że  to "realizacja naszych tez", których na razie nie ujawniła. Wyjaśniła, że  Jaruzelski nie miał pytań do Wałęsy, gdyż uznał, że "nie wypada zadawać pytań, bo bardzo szanuje pana prezydenta Wałęsę". Dodała, że podanie ręki Jaruzelskiemu przez Wałęsę, oskarżony uznał za "wielki gest".

"Nie jest to nic, co by się kłóciło z zebranym materiałem; ocena zeznań świadka należy do sądu" - powiedział dziennikarzom prok. Szegda, oceniając zeznania Wałęsy. Ocenił, że te zeznania to tylko "jeden z elementów". Dodał, że  słowa prezydenta o tym, że pod stocznią strzelała milicja, "mają bardzo wysoki walor wiarygodności", bo akta sprawy wskazują, że 16 grudnia pod bramą były zarówno milicja, jak i wojsko. Według Szegdy, proces mógłby się skończyć na  przełomie roku.

Zarówno Jaruzelski, jak i wicepremier PRL Stanisław Kociołek nie skomentowali zeznań Wałęsy. Obrońca Kociołka mec. Baczyński powiedział, że jego zeznania "pozwalają inaczej patrzeć na wydarzenia grudniowe; bo kto inny rozdawał karty niż generałowie".

Warszawski sąd prowadzi od 2001 r. - przeniesiony z Gdańska - proces o  "sprawstwo kierownicze" zabójstwa co najmniej 44 osób w 1970 r. Na ławie oskarżonych zasiadają: Jaruzelski, Kociołek, wiceszef MON gen. Tadeusz Tuczapski i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących protesty. Nie przyznają się do winy. Grozi im nawet dożywocie.

Od siedmiu lat - przy znikomym zainteresowaniu mediów - trwają żmudne przesłuchania świadków, głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W  akcie oskarżenia prokuratura wniosła o przesłuchanie ok. 1100 osób. W 2004 r. sąd oddalił wniosek prok. Szegdy, by ograniczyć ich liczbę do ok. 150. Dotychczas przesłuchano niemal 1000 świadków. Sprawa przedłuża się też z powodu kłopotów zdrowotnych sędziów.

Także 85-letni Jaruzelski czasem nie przychodzi na rozprawy z powodów zdrowotnych. Wiele razy mówił, że poczuwa się do współodpowiedzialności politycznej i moralnej, ale nie karnej. Twierdził, że wiele działań wojska i  milicji to "obrona konieczna lub stan wyższej konieczności". Jaruzelski wiele razy mówił, że proces ten zakończy się z "powodów biologicznych".

12 grudnia 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Podczas ich tłumienia, według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do  odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r.

W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Napisano w nim, że zgodnie z prawem PRL tylko rząd mógł podjąć decyzję o  użyciu broni; w 1970 r. uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka. Żadna z osób obecnych na posiedzeniu ścisłych władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski.

Wyjaśniając, dlaczego nie protestował wobec decyzji Gomułki, Jaruzelski mówił, że "w sytuacji grozy trudno było się przeciwstawić". Twierdził też, że w  grudniu 1970 r. znalazł się "w warunkach marginalizowania jego działalności" bo  na Wybrzeże Gomułka wysłał - bez uzgodnienia z nim, jako szefem MON - gen. Grzegorza Korczyńskiego, któremu podlegały wojska wewnętrzne.

Żaden z oskarżonych nie zgodził się z zarzutami. Gdański proces długo nie  mógł ruszyć z powodów formalnych. Na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i podeszłym wiekiem; część podsądnych wyłączono z procesu. Gdański proces zaczął się w końcu w 1998 r. W 1999 r. sprawę przeniesiono do Warszawy.

Jaruzelskiego czeka także proces za wprowadzenie w 1981 r. stanu wojennego. Ta sprawa - w której odpowiadają też m.in. b. szef MSW 82-letni gen. Czesław Kiszczak i b. I sekretarz PZPR 80-letni Stanisław Kania - ma ruszyć 12 września przed Sądem Okręgowym w Warszawie.

ab, nd, pap