Jako pierwszy przesłuchiwany był Piotr K., który w pierwszych miesiącach po linczu był w tej sprawie podejrzanym o zabójstwo C. Prokuratura uznała jednak, że nie ma wobec niego wystarczających dowodów i po kilku miesiącach umorzyła zarzuty.
Przed sądem Piotr K. nie chciał zeznawać. Na zadawane przez sąd pytania odpowiadał wzruszeniem ramion, zasłaniał się niepamięcią. Nie potrafił sądowi wyjaśnić różnic i sprzeczności w poprzednich przesłuchaniach, m.in. tego, czy w dniu linczu Józef C. atakował maczetą jego, czy jego syna Kamila. Chłopak ma być przesłuchany w piątek.
Proces o lincz we Włodowie toczy się od nowa, bo białostocki sąd apelacyjny uchylił poprzedni wyrok i przekazał sprawę do powtórnego rozpoznania.
W sprawie oskarżonych jest sześciu mężczyzn; bracia Tomasz, Krzysztof i Mirosław W. są oskarżeni o zabójstwo Józefa C., Rafał W. odpowiada za pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia, a dwaj pozostali - Stanisław M. i Wiesław K. - za znieważenie zwłok, które mieli kilkakrotnie uderzyć kijem.
W pierwszym procesie olsztyński sąd skazał braci Tomasza, Krzysztofa i Mirosława W. na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy; przy czym zmienił kwalifikację czynu z zabójstwa na pobicie z użyciem niebezpiecznego narzędzia; pozostali trzej oskarżeni także otrzymali kary w zawieszeniu. Od wyroku odwołała się prokuratura, która domagała się wyższych kar.
Sąd apelacyjny w Białymstoku przychylił się do zarzutu prokuratora, że sąd pierwszej instancji dopuścił się błędów w ustaleniach faktycznych, w tym m.in. źle ustalił miejsce, w którym doszło do zabójstwa.
Do linczu we Włodowie doszło 1 lipca 2005 r. Sąsiedzi po zdarzeniu twierdzili, że zaatakowali Józefa C., ponieważ ten groził im maczetą. Mieszkańcy miejscowości zadzwonili na policję, jednak funkcjonariusze komisariatu w Dobrym Mieście nie wysłali tam radiowozu.
ND, PAP