Pięć lat w Unii Europejskiej

Pięć lat w Unii Europejskiej

Dodano:   /  Zmieniono: 
photos.com
Pierwszego maja minie pięć lat obecności Polski w Unii Europejskiej. Polska starała się o członkostwo we wspólnocie aż 14 lat - negocjacje w sprawie Układu Europejskiego podjął pierwszy po wojnie niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego, oficjalnie zaś zakończył rząd Leszka Millera.

W kwietniu 1994 r. - wniosek o przyjęcie do UE złożył w imieniu Polski premier Waldemar Pawlak (PSL), cztery lata później, za rządów Jerzego Buzka (AWS), rozpoczęły się negocjacje w sprawie członkostwa. Zakończył je rząd Millera w grudniu 2002 roku.

Pierwszy dokument wiążący nas z Unią, czyli Układ Europejski, który wszedł w życie 1 lutego 1994 r., zagwarantował Polsce status państwa stowarzyszonego z UE. Przewidywał stopniowe znoszenie ograniczeń w handlu artykułami przemysłowymi i ograniczoną liberalizację handlu artykułami rolnymi. Zobowiązywał też stronę polską do dostosowywania swoich przepisów do standardów europejskich.

Podczas szczytu UE w Kopenhadze w czerwcu 1993 roku przywódcy Unii Europejskiej zdecydowali o przyjęciu państw stowarzyszonych (Polska, ówczesna Czechosłowacja oraz Węgry) do UE. Warunkiem członkostwa miało być spełnienie wyznaczonych kryteriów politycznych i gospodarczych, tzw. kryteriów kopenhaskich.

W grudniu 1997 r. w Luksemburgu szefowie państw UE zaprosili Polskę, Cypr, Czechy, Estonię, Słowenię oraz Węgry (późniejsza grupa luksemburska) do negocjacji członkowskich, które rozpoczęły się 31 marca 1998 roku.

Największe kontrowersje wiązały się z negocjowaniem przez Polskę warunków członkostwa w obszarach: swobodny przepływ osób (dopuszczenie Polaków do pracy w krajach UE), swobodny przepływ kapitału (umożliwienie cudzoziemcom zakupu polskiej ziemi) oraz rolnictwo (walka o jak najwyższe dopłaty bezpośrednie dla rolników).

Po wielu miesiącach zażartych dyskusji z Piętnastką, Polska wynegocjowała 12-letni (najdłuższy spośród 10 kandydatów) okres ochronny na sprzedaż ziemi rolnej. Wyjątkiem są rolnicy z krajów UE, którzy osiedlają się w Polsce i osobiście uprawiają wydzierżawioną ziemię. Oni bowiem mogą kupić tę ziemię już po siedmio- lub trzyletnim (w zależności od regionu Polski) okresie dzierżawy.

Mimo że swoboda przepływu osób jest jedną z podstawowych zasad Unii Europejskiej, większość państw członkowskich odmówiła otwarcia 1 maja swoich rynków pracy dla nowych członków.

W wyniku trudnych negocjacji, każde państwo starej "15" samo decydowało jak długie i czy w ogóle wprowadzi ograniczenia dla obywateli nowych państw. Okres przejściowy w tej dziedzinie mógł trwać minimum dwa a maksimum siedem lat. Decyzje o tym jak długo będą zamknięte ich rynki pracy, podejmowało każde z państw. 1 maja 2004 r. - całkowicie, bądź z małymi ograniczeniami - swoje rynki pracy otworzyły: Wielka Brytania, Szwecja, Irlandia, Dania i Holandia.

Kwestią sporną długi czas pozostawała też wysokość dopłat bezpośrednich dla rolników w nowych krajach Unii. Ostatecznie UE wprowadziła dla nowych państw 10-letni okres dochodzenia do pełnej wysokości dopłat. W latach 2004, 2005, 2006 rolnicy otrzymywali dopłaty w wysokości odpowiednio: 25 proc., 30 proc., 35 proc. płatności obowiązujących w UE. Dopłaty w pełnej wysokości polscy rolnicy dostaną dopiero w 2013 roku.

Ostateczne warunki naszego członkostwa zostały ustalone podczas szczytu UE w Kopenhadze w grudniu 2002 roku. Polska zyskała miano twardego negocjatora, który do końca walczy o swoje stanowisko.

16 kwietnia 2003 roku na unijnym szczycie w Atenach, premier Leszek Miller, minister Włodzimierz Cimoszewicz oraz minister ds. europejskich Danuta Huebner podpisali Traktat Akcesyjny o przystąpieniu Polski do UE.

7-8 czerwca 2003 roku odbyło się w Polsce referendum w sprawie członkostwa w UE. Za wejściem Polski do UE opowiedziało się 77,45 proc. głosujących w referendum, przeciw - 22,55 proc., przy frekwencji, która osiągnęła 58,85 proc.

Wynik ten stanowił kolejny dowód na to, że w kwestii integracji europejskiej nastąpiło porozumienie ponad politycznymi podziałami. W kampanii referendalnej niemal wszystkie (poza LPR) partie poparły Traktat Akcesyjny negocjowany przez rządy reprezentujące różne orientacje polityczne.

1 maja 2004 roku Polacy obudzili się już w zjednoczonej Europie. Akcesji towarzyszyły huczne uroczystości - o północy, w blasku sztucznych ogni i przy dźwięku "Ody do Radości" Beethovena, na masztach załopotały flagi z dwunastoma gwiazdkami, a Polska przyłączyła się do Unii Europejskiej.

Mimo wygranego referendum Polacy weszli do Unii z mieszanymi uczuciami - czterech z dziesięciu było przekonanych, że członkostwo w Unii będzie czymś dobrym, ale przeciwnego zdania było 30 proc.

Co czwarty Polak uważał wówczas, że członkostwo nie będzie ani dobre, ani złe. Tylko 7 proc. sądziło, że Polska jest przygotowana dobrze i do wywiązania się z zobowiązań wobec UE i do skorzystania z profitów, jakie daje członkostwo w Unii.

Według sondażu CBOS z początku kwietnia 2009 r. niemal trzy czwarte Polaków (74 proc.) deklarowało zaufanie do Unii Europejskiej. W stosunku do 2005 roku odsetek osób ufających UE wzrósł o 15 punktów procentowych.

Rozszerzenie UE 1 maja 2004 roku było historycznym sukcesem także dlatego, że dzięki niemu w proces integracji europejskiej zostało włączone pojednanie polsko- niemieckie - powiedział przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Poettering.

"Członkostwo Polski i innych krajów, które weszły do UE w maju 2004 roku, było i jest wielkim sukcesem. Nigdy nie powinniśmy tracić z oczu historycznej perspektywy. Jako Niemiec chcę powiedzieć, że zjednoczenie Niemiec, które nastąpiło 3 października 1990 roku, nigdy nie byłoby możliwe, gdyby nie było Solidarności oraz politycznego i moralnego wsparcia Jana Pawła II dla polskiego narodu" - powiedział Poettering.

"To oznacza, że historia Polski i historia Niemiec są teraz sprzęgnięte i zależymy od siebie nawzajem" - dodał.

Zdaniem przewodniczącego PE, Unia Europejska jest najlepszym miejscem, by rozwiązywać "małe problemy", jakie pojawiają się w stosunkach polsko-niemieckich, a współpraca między Warszawą i Berlinem jest z korzyścią dla całej UE. W pewien sposób - powiedział - pojednanie polsko-niemieckie jest podobne do pojednania niemiecko-francuskiego sprzed lat, które legło u podstaw europejskiej integracji.

"Najważniejsze jest to, że Polacy, Niemcy i wszyscy obywatele UE opierają się na tych samych wartościach. UE to nie tylko organizacja polityczna czy geograficzna, ale wspólnota wartości, takich jak godność osoby ludzkiej, prawa człowieka, demokracja, wolność, pokój, rządy prawa, zasady pomocniczości i solidarności. Jeśli weźmie się to wszystko razem pod uwagę, wraz z rozwojem gospodarczym Polski i innych krajów, możemy być bardzo zadowoleni" - powiedział.

Poettering przyznał, że pojednanie między Polską a Niemcami traktował jako osobistą misję swej 2,5-letniej kadencji na czele PE.

"Moja praca na rzecz polsko-niemieckiego pojednania i przyjaźni nie wynika z rozumu, ale z potrzeby serca - powiedział. - Od początku kadencji do wyborów europejskich w czerwcu odwiedzę Polskę w sumie 12 razy! To najwięcej spośród wszystkich krajów UE, poza Francją, gdzie przyjeżdżam na comiesięczne sesje parlamentu".

Poettering podkreślił znakomite stosunki łączące go z polskimi politykami, wymieniając premiera Donalda Tuska, marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego i eurodeputowanego PO Jerzego Buzka, który ma po wyborach szansę na objęcie stanowiska przewodniczącego PE.

Jego zdaniem, po blisko pięcioletniej obecności polskich eurodeputowanych w PE "wszyscy się nawzajem lepiej rozumiemy".

"UE to zawsze proces uczenia się i wzajemnego zrozumienia. (...) Dzięki zrozumieniu można dojść do potrzebnego kompromisu" - powiedział, podając jako przykład forsowaną przez Polskę także na forum PE zasadę solidarności energetycznej. "Jest w Traktacie z Lizbony zapis o konieczności rozwoju wspólnej polityki energetycznej opartej na solidarności. To jest wielkie osiągniecie i Polska odniosła sukces: nie tylko w polskim interesie, ale nas wszystkich" - dodał Poettering.

Pytany, dlaczego nie planuje się uroczystych obchodów piątej rocznicy wielkiego rozszerzenia UE na szczeblu unijnym, odparł: "Potraktuję to pytanie jako sugestię do zastosowania w praktyce i kiedy będę otwierał sesję Parlamentu Europejskiego w Strasburgu 4 maja wygłoszę specjalną, okolicznościową deklarację o tym, że rozszerzenie było sukcesem, i poproszę obywateli o udział w nadchodzących wyborach".W ocenie Włodzimierza Cimoszewicza, który jako minister spraw zagranicznych podpisał wraz z premierem Leszkiem Millerem Traktat Akcesyjny, było pewne, że wynegocjowane dla Polski warunki przestąpienia do UE dawały nam wielkie szanse.

"Z perspektywy pięciu lat widać, że jest to teza, której nikt sensownie nie może podważyć" - powiedział  Cimoszewicz. Jego zdaniem pięć lat członkostwa naszego kraju w strukturach unijnych nie zostało zmarnowanych.

Cimoszewicz przypomniał, że przygotowania do przystąpienia Polski do UE trwały kilka lat i dotyczyły m.in. edukacji, informacji, stosowania procedur unijnych np. w ramach programów takich jak Phare.

"Mimo to nie mogliśmy być całkowicie pewni, że w dostatecznym stopniu będziemy umieli wykorzystać możliwości stwarzane przez członkostwo" - dodał były premier. Zaznaczył, że chodzi nie tylko o sprawną absorpcję środków unijnych.

Według Cimoszewicza pięć lat członkostwa w UE nie zostało zmarnowanych, a najlepiej widać to na wsi i w inwestycjach infrastrukturalnych.

"Nie jestem niczym zaskoczony negatywnie, nie spodziewałem się jednak tak spektakularnego wzrostu zadowolenia z faktu przynależności do UE wśród rodaków" - dodał.

Pytany o rolę polityczną Polski w Unii przyznał, że jest "dość ważna, ale znacznie poniżej naszych możliwości". "Zbyt często demonstrowaliśmy brak zrozumienia dla konsekwencji bycia w pewnej wspólnocie. Nieustannie słychać, że w Unii każdy dba jedynie o swoje interesy. To dramatyczne nieporozumienie. Z faktu, że każdy z piłkarzy drużyny futbolowej stara się uzyskać jak najlepszy kontrakt indywidualny nie wynika przecież, że nie mają wspólnego interesu jako zespół" - dodał były szef MSZ.

Jak powiedział, podobnie jest w UE. "Dbaj o swoje, ale bądź zdolny do współpracy. Nie lekceważ interesu partnerów, a już w szczególności nie lekceważ interesu wszystkich pozostałych partnerów. Będą pamiętali i przyjdzie moment, gdy da to o sobie znać" - podkreślił Cimoszewicz.

Pytany, czy można mówić o Polsce jako kraju, który w UE pełni rolę specjalisty od polityki wschodniej ocenił, że "nasza znajomość Wschodu odgrywała jakąś rolę w naszych własnych wyobrażeniach kilkanaście lat temu". Zwrócił jednak uwagę, że potem okazało się, iż większość państw Europy Zachodniej nie potrzebuje naszego pośrednictwa i załatwia swoje sprawy na Wschodzie samodzielnie.

"W jednej kwestii dowiedliśmy lepszego zrozumienia rzeczywistości od wielu naszych partnerów. Chodziło o Ukrainę. Zachowujemy pewną zdolność wysuwania propozycji, które bywają poważnie analizowane. Przykładem jest Partnerstwo Wschodnie" - dodał Cimoszewicz.

Pytany o wyrównywanie poziomu życiowego w Polsce w stosunku do krajów tzw. starej UE zaznaczył, że ten proces jeszcze potrwa. Ocenił, że nie jest to tylko kwestia produktywności, wydajności, czasu pracy lub poziomu zatrudnienia, a w znacznej mierze kwestia "akumulowanego przez pokolenia dorobku".

"A u nas jak nie wojna, to gospodarka socjalistyczna. Dlatego podchodźmy do tego mniej nerwowo" - powiedział Cimoszewicz. Przyznał jednak, że niecierpliwość młodego pokolenia, które chce żyć tak, jak młodzi na Zachodzie, jest siłą napędową.

Cimoszewicz dodał też, że sytuacja regionów, w tym biedniejszej Polski wschodniej, zależy w dużym stopniu od polityki państwa i solidarności społecznej, bo bez preferencyjnego traktowania nie przeskoczą dystansu rozwojowego.

Były premier uważa więc, że choć różnice długo będą się utrzymywały, to poziom życia i rozwoju gospodarczego będzie wzrastał.

"Wiele zależeć też będzie od tego, co się będzie działo na Wschód od nas. Poprawa współpracy UE z Rosją, Ukrainą i Białorusią będzie odczuwalna także u nas" - dodał Włodzimierz Cimoszewicz.

Były premier Leszek Miller, który w 2002 r. zakończył negocjacje Polski z UE i podpisał Traktat Akcesyjny ocenił, że przejmując w 2001 r. od rządu Jerzego Buzka proces negocjacji warunków członkostwa Polski w Unii Europejskiej zastał "fatalną sytuację".

"Byliśmy na ostatnim miejscu wśród dziesięciu krajów kandydackich" - podkreślił. Jego zdaniem "ta pozycja brała się z fałszywej strategii negocjacyjnej, a także z chaosu kompetencyjnego"

"W rządzie pana Buzka było kilka ośrodków decyzyjnych. Łącznie z tym, że polskie delegacje do Brukseli zawsze były dublowane. Co zresztą było przedmiotem kpin i krytyki w Brukseli" - ocenił.

Miller przypomniał, że w tamtym czasie w Polsce istniała "bardzo wyraźna ideologiczna opozycja antyunijna", którą stanowiły Liga Polskich Rodzin oraz Prawo i Sprawiedliwość. "Samoobrona była też przeciw ale z innych nieideologicznych powodów" - zaznaczył.

"Była też Platforma Obywatelska, która zachowywała się w sposób dość dwuznaczny" - ocenił Miller. Według niego, dało się to zauważyć m.in. podczas przesłuchania przez sejmową komisję ds. europejskich kandydatki na komisarza w UE Danuty Huebner.

"PiS, LPR i Samoobrona zarzucały jej wszystko, co najgorsze - zdradę państwa, chęć uzyskania osobistych korzyści, działanie na szkodę Polski. Odbywało się to przy dwuznacznym zachowaniu Platformy, której posłowie z ironicznym uśmieszkiem na tę walkę SLD i reszty patrzyli" - powiedział b. premier.

Jak dodał, pierwszym zadaniem rządu, na czele którego stał, było "zerwanie z opinią Polski jako marudera procesu negocjacyjnego".

"Chodziło głównie o nowe rozwiązania w dwóch kwestiach zapalnych. Pierwsza to swoboda obrotu ziemią, co wtedy w Polsce miało znaczenie nie tylko gospodarcze, ale również polityczne. Drugą kwestią było otwarcia rynków unijnych dla polskich pracowników" - mówił Miller.

"Niemcy, podobnie zresztą jak Austriacy, reprezentowali w tej ostatniej kwestii twarde stanowisko. Kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder był pod ogromnym naciskiem związków zawodowych i opozycji, aby wprowadzić maksymalnie długi okres przejściowy na pracę w swoim kraju, czyli siedem lat" - wspominał Miller.

"W Niemczech panowała pewna psychoza, że jeśli rynek pracy zostanie otwarty, to miliony Polaków natychmiast go zaleją " - mówił b. premier.

"To były dwa ówczesne mity. Jeden, że my Polacy najedziemy i doprowadzimy do zniszczenia niemieckiego rynku pracy. Drugi mit - po stronie polskiej - mówił z kolei, że Niemcy rzucą się na nasze ziemie, wykupią je i stracimy cały pas Ziem Odzyskanych" - ocenił b. premier.

"Można powiedzieć, że te dwa mity wzajemnie się ożywiały. Tam w Niemczech wypatrywano najeźdźców z Polski na rynek pracy, a tu w Polsce wypatrywano inwazji Niemców wykupujących ziemie" - mówił Miller.

Według niego, straszenie Niemcami było często wykorzystywane przez przeciwników Unii w Polsce, zwłaszcza w miesiącach poprzedzających referendum akcesyjne.

Miller podkreślił, że zaraz po tym, gdy został premierem, jego rząd zmodyfikował prezentowane przez gabinet Jerzego Buzka stanowisko negocjacyjne w sprawie członkostwa naszego kraju w UE.

"Pozwoliło to popchnąć negocjacje do przodu" - zaznaczył. "Po kilku miesiącach byliśmy na czele peletonu, byliśmy liderem całej dziesiątki państw ubiegających się o członkostwo i w takim tempie dojechaliśmy do dramatycznej końcówki 13 grudnia 2002 r., kiedy odbywał się szczyt UE w Kopenhadze" - dodał Miller.

Tego dnia w stolicy Danii, sprawującej w tym czasie prezydencję w Unii Europejskiej, odbył się szczyt UE, na którym zakończono negocjacje akcesyjne z dziesięcioma państwami kandydującymi do członkostwa we wspólnocie.

"Zaczęło się fatalnie dlatego, że zaraz na początku, w pierwszej turze usłyszeliśmy od premiera Danii Andersa Fogh Rasmussena, że to jakieś nieporozumienie, że my przywozimy pakiet do rokowań, w sytuacji, gdy za chwilę negocjacje są zamykane" - powiedział Miller.

"Rasmussen mówił, że jeśli chcemy jeszcze negocjować to znaczy, że Polska jest nieprzygotowana do wejścia do Unii Europejskiej. Możemy spróbować następnym razem, za kilka lat, a w 2002 r. Unia zakończy negocjacje z tymi, którzy są gotowi" - wspominał Miller. "Był to bardzo dramatyczny moment rozmów" - ocenił.

Jak dodał, kryzys negocjacyjny w Kopenhadze został opanowany dzięki "największym sojusznikom Polski": kanclerzowi Niemiec Gerhardowi Schroederowi, premierowi Szwecji Goranowi Personowi, premierowi Wielkiej Brytanii Tony'emu Blairowi oraz komisarzowi ds. rozszerzenia UE Guenterowi Verheugen'owi, który - jak powiedział Miller - był dobrym duchem tych rozmów.

"Po tym pierwszym, bardzo ostrym konflikcie zaczęły się ponowne negocjacje i rozpatrywanie naszych postulatów" - mówił b. premier. Jednocześnie zaznaczył, że Polska była potem krytykowana za to, że "cały pieczołowicie przygotowany porządek szczytu rozpadł się na kawałki, a uroczysta kolacja u królowej Danii Małgorzaty II nie odbyła się".

"Osiągnęliśmy to, co było możliwe do osiągnięcia" - powiedział Miller, oceniając rezultaty kopenhaskiego szczytu.

W wyniku tamtych negocjacji bezpośrednio do polskiego budżetu w latach 2004-2006 wpłynąć miało 1,5 mld euro ze wspólnotowego budżetu, a dopłaty bezpośrednie dla polskich rolników ustalono: w pierwszym roku członkostwa na 55 proc., w drugim na 60 proc. i w trzecim na 65 proc.

Zachowano obniżony podatek VAT na nowe mieszkania, remonty i usługi budowlane. Uzyskano wzrost kwoty hurtowej sprzedaży mleka o 1,5 mln ton w porównaniu do stanu sprzed szczytu. Kwota ta wyniosła ostatecznie 8,5 mln ton. Wynegocjowano ponadto, uznanie kwalifikacji polskich pielęgniarek, które chciałyby podjąć pracę w innych krajach Unii.

W wyniku rozmów w Kopenhadze wynegocjowano też m.in. zwiększenie do 5 tys. zł rocznie bezzwrotnej, przyznawanej przez pięć lat, pomocy dla małych i średnich gospodarstw rolnych.

"Tak, jak strategicznym celem mojego rządu było wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej, tak zadaniem wszystkich moich następców i wszystkich kolejnych rządów jest maksymalne wykorzystanie możliwości, które z członkostwa w Unii wynikają" - podkreślił b. premier.

W jego opinii chodzi przede wszystkim o skrócenie dystansu między poziomem życia najlepiej rozwiniętych krajów UE i Polską. "Ten dystans jest w dalszym ciągu spory i to jest polski problem numer jeden" - zaznaczył Miller. "Do Unii Europejskiej wchodziliśmy nie po to, żeby w niej być, ale po to, by jak najszybciej zminimalizować tę rozbieżność w poziomie życia" - dodał.

"Szkoda, że ta refleksja nie jest obecna w bieżącej polityce. Byłby to dobry teren, aby jednoczyć wysiłki różnych ugrupowań politycznych" - pokreślił b. premier.

Jego zdaniem, wiele możliwości wynikających z członkostwa w UE nasz kraj dobrze wykorzystał. "Mam na myśli przede wszystkim przepływy środków finansowych idące z Unii w kierunku polskich samorządów i przedsiębiorstw" - zaznaczył.

Były marszałek Sejmu Marek Jurek, który w 2003 r. wzywał do głosowania przeciw wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej w referendum akcesyjnym, ocenił w rozmowie z PAP, że wchodziliśmy do Unii jako kraj osłabiony niekorzystnymi warunkami akcesyjnymi.

"Nasza pozycja, gdy przystępowaliśmy do UE była bardzo trudna, bo osłabiona niekorzystnymi warunkami stowarzyszenia, których konsekwencje odczuwamy po dzień dzisiejszy" - podkreślił. Jego zdaniem, odpowiedzialność za tę sytuację ponosi m.in. rząd Leszka Millera, który podpisał Traktat Akcesyjny.

"Od samego początku naszego członkostwa zderzyliśmy się m.in. z ograniczeniami eksportowymi na polskie towary, obniżeniem dopłat bezpośrednich dla rolników, czy ograniczeniami na rynkach pracy. Te bariery skutecznie przez pięć lat blokują nasz rozwój" - ocenił Jurek.

Jego zdaniem, przy podejmowaniu decyzji o przystąpieniu Polski do UE kierowano się przede wszystkim dwiema przesłankami: gospodarczą i geopolityczną.

"Wówczas zrozumieliśmy, że we współczesnym świecie tworzenie wielkich otwartych rynków jest tendencją uniwersalną, w której gospodarki krajowe muszą funkcjonować na większych rynkach. Wiedzieliśmy, że nasza gospodarka nie może funkcjonować poza rynkiem wspólnotowym" - zaznaczył.

"Drugą przesłanką były pożytki geopolitycznie jakie niesie ze sobą członkostwo w UE. Jest rzeczą oczywistą, że niezależnie od polskiego udziału w Unii, Europa współpracująca jest dla naszej niepodległości znacznie korzystniejsza i bezpieczniejsza niż Europa skonfliktowana" - podkreślił.

Jurek ocenił, że przeświadczenie o zaletach członkostwa w UE było wówczas tak powszechne, że niektórym osobom, w tym także najważniejszym politykom w państwie, całkowicie przesłaniało to negatywne jego aspekty.

"Po pięciu latach można stwierdzić, że ówczesny konflikt między euroeuforią a eurofobią wprowadził politykę polską w stan pewnego euroobłędu, który widoczny jest także dzisiaj" - powiedział b. marszałek Sejmu.

Jak podkreślił, polskim politykom, gdy decydowali o przystąpieniu do UE zabrakło racjonalnej oceny sytuacji, z uwzględnieniem zarówno plusów jak i minusów członkostwa we wspólnocie europejskiej.

"Euromania obecnego premiera Donalda Tuska i eurofobia Romana Giertycha ówczesnego szefa LPR były poglądami jednostronnymi i nietwórczymi, które są nadal w pewien sposób rozpowszechniane, a prawda jest pomiędzy tymi założeniami" - zaznaczył.

Dokonując bilansu członkostwa Polski w UE Jurek ocenił, że w wielu kluczowych aspektach polityki unijnej mamy bardzo dużo do nadrobienia.

"Już jest moment, aby upomnieć się o wyrównanie dopłat bezpośrednich dla polskiego rolnictwa, aby zażądać jednakowych zasad pomocy publicznej i zacząć prowadzić odważną politykę wschodnią w stosunku do takich państw jak np. Gruzja. Musimy zacząć odważnie definiować nasze postulaty oraz skutecznie poszukiwać sojuszników" - podkreślił Jurek.

Jego zdaniem, jednym z głównych zadań jakie stoją przed Polską jest zbudowanie stabilnej polityki wschodniej UE i poprzez nią pokazanie innym krajom Unii, że wspólna polityka musi chronić nowe niepodległe państwa w środkowej Europie.

Innym zadaniem - jakie wskazał Jurek - jest zbudowanie, wbrew deklaracji wielkich partii politycznych w Europie, mocnej polityki cywilizacji życia, która zagwarantuje prawa rodziny i zachowanie tradycji chrześcijańskich w Europie.

"Nie budujemy tej polityki i to jest chyba największa nasza porażka w ciągu tych pięciu lat naszego członkostwa i nie rozumiem dlaczego o prawach rodziny i o cywilizacji życia mówimy jako o rzeczach związanych tylko z polską specyfiką, a nie o jako uniwersalnych zasadach" - powiedział Jurek.

W jego opinii, polskie problemy z odważnym definiowaniem postulatów w UE wynikają w dużej mierze z polityki "dryfu europejskiego" prowadzonej przez ostatnie rządy, w tym także rząd PO.

"Prowadzimy cały czas politykę dostosowywania się do kierunku wyznaczanego przez Niemcy i Francję, bez ambicji formułowania polskich propozycji kierunku zmian polityki europejskiej. Stawiamy siebie w pozycji prymusa, który wiecznie aspiruje do udziału w UE, zapominając, że jesteśmy w niej od pięciu lat" - uważa b. marszałek Sejmu.

Jurek ocenił także, że Polska w UE ma wizerunek kraju trudnego, z którym trzeba na nowo dyskutować sprawy, które państwa starej Unii dawno między sobą ustaliły.

"Mamy wizerunek państwa trudnego, które każe UE inaczej myśleć o Rosji, o współpracy euroatlantyckiej i które zabiega o istotne ślady cywilizacji chrześcijańskiej w prawie europejskim. Wnosimy w życie Europy poczucie odpowiedzialności historycznej oraz solidarności i myślę, że Polska może być wielką szansą dla Europy" - uważa Jurek.

Zdaniem Lecha Wałęsy, wejście Polski do Unii Europejskiej przed pięcioma laty było cywilizacyjną koniecznością. B. prezydent uważa jednak, że z powodu słabych warunków, na jakich doszło do akcesji, nasz kraj nie ma takiej pozycji w UE, na jaką zasługuje.

"To nie żaden wymysł, żadna ochota. To wynika z rozwoju naszej cywilizacji. Nie mieścimy się w jednym kraju i państwie, więc musimy powiększyć struktury. Więc nie ma pytania +czy+, tylko +jak+. Jeśli zrobimy to lepiej, będą większe pożytki" - powiedział PAP Lech Wałęsa pytany o piątą rocznicę członkostwa Polski w UE.

W opinii Wałęsy, upadek komunizmu stworzył nowe warunki do tworzenia jedności europejskiej.

"Komponujemy jedno państwo Europę w paru tematach, które są niezbędne - nie wszystkie i nie za szeroko - ale to, co niezbędne. Unia Europejska to jest bardziej kierunek ekonomiczny, czyli współpraca ekonomiczna bez barier, z równymi szansami. Generalnie, fajna rzecz" - dodał b. prezydent.

Zdaniem Wałęsy, pozycja Polski w UE byłaby dziś lepsza, gdyby wynegocjowano korzystniejsze warunki Traktatu Akcesyjnego.

"Przyjęto nas na kiepskich warunkach. To powoduje teraz różnego typu utrudnienia, zahamowania i opóźnienia. To wszystko od startu zależy. Biznes to biznes. Wszyscy ładnie mówią, a każdy szuka tylko swojego interesu. Tu nie było wielkiej solidarności" - ocenił b. prezydent.

Wałęsa żałuje, że Polska nie stała się członkiem UE za jego prezydentury w latach 1990-95. "Niedobrze, że nie zdarzyło się to za moich czasów, bo wejście byłoby bardziej opłacalne. Miałem argumenty na lepszą pozycję dla Polski, moi następcy takich argumentów nie mieli" - uważa.

B. prezydent jest przekonany, że członkostwo Polski w UE mimo wszystko pobudziło nasz kraj, przede wszystkim ekonomicznie.

"Do momentu wstąpienia do Unii Europejskiej Polska opadała, wciąż w wielu wskaźnikach lecieliśmy w dół. Wejście do Unii spowodowało, że się zatrzymaliśmy i spokojnie zaczynamy się podnosić" - wyjaśnił Wałęsa.

B. prezydent uważa, że przyszłość Polski w UE zależy głównie od nas samych.

"Jeśli jest otwarta współpraca i takie same warunki - to tylko od nas zależy, naszej mądrości, naszej operatywności i pracowitości" -  dodał Wałęsa.

Polska jest członkiem Unii Europejskiej od 1 maja 2004 r. Nasz kraj wstąpił do UE wraz z dziewięcioma państwami: Estonią, Łotwą, Litwą, Czechami, Słowacją, Węgrami, Słowenią, Maltą oraz Cyprem.

Stabilność polskiej demokracji i wizerunku naszego kraju na arenie międzynarodowej, rozwój gospodarczy, możliwość inwestowania w Polsce zagranicznego kapitału - to tylko niektóre z korzyści uzyskanych przez Polską po wejściu do Unii Europejskiej, które wskazuje b. premier, obecnie europoseł PO Jerzy Buzek.

"Często mówimy, że Polska korzysta z pomocy finansowej Unii Europejskiej, oczywiście to jest ważne, ale nie najistotniejsze. Znacznie ważniejsza jest stabilność, którą Polska uzyskała na arenie międzynarodowej, pewność działania, możliwość inwestowania w Polsce przez zachodnich inwestorów, którzy robią to z chęcią w kraju, który jest członkiem UE" - podkreślił b. premier w rozmowie z PAP.

Zdaniem Buzka postrzeganie Polski przez inne państwa jako stabilnego i atrakcyjnego kraju jest wynikiem także członkostwa w NATO. "Nie ma żadnych wątpliwości, że to dodaje nam stabilności i pewności, jeśli chodzi o naszą sytuację polityczną, demokrację w Polsce oraz sytuację wolnorynkową" - zaznaczył.

Jak dodał, być może to wszystko jest więcej warte, niż bezpośrednie środki finansowe, które uzyskuje nasz kraj w związku z członkostwem w UE. Zastrzegł przy tym, że w żadnym razie nie bagatelizuje unijnych pieniędzy, bo - jak dodał - pomagają nam one w tworzeniu "kapitału wiedzy", czyli m.in. przekwalifikowaniu i doszkalaniu zawodowym ludzi.

Były premier zaznaczył, że jeszcze nigdy w historii UE żadne pojedyncze państwo, nie dostawało ze środków centralnych tak wielkiej pomocy jak Polska. Dlatego - jak mówił - musimy to jak najlepiej wykorzystać.

Zwrócił uwagę, że obecnie inne kraje postrzegają Polskę "nieźle", ale - jak podkreślił - cały czas musimy się starać i pracować, by taką pozycję utrzymać.

Buzek zaznaczył, że jest pytanie, czy my, Polacy tę wielką szansę, którą daje nam Unia Europejska wykorzystamy. Według niego, wykorzystanie środków unijnych nawet w 100 proc. nie jest aż tak wielkim problemem. "Trzeba się oczywiście zmobilizować i my to zrobimy" - ocenił.

Według b. premiera w latach 2004-2006 Polska była jednym z krajów, który najlepiej wykorzystywał środki unijne.

"Znacznie ważniejsze, bardziej kłopotliwe i trudniejsze jest wykorzystanie tych środków dobrze, prorozwojowo, by Polska stała się konkurencyjna w skali świata" - zaznaczył.

"Warunkiem do tego by polska gospodarka mogła konkurować na wszystkich rynkach, by mogła ścigać europejską czołówkę i rozwijać się znaczniej szybciej niż dotychczas jest właściwe i efektywne wykorzystanie funduszy unijnych" - podkreślił Buzek.

Zdaniem byłego premiera, Polska jeszcze nie umie wydawać pieniędzy na prorozwojowe projekty, "tak by stworzyć podstawy do stałego wzrostu gospodarczego, tworzenia nowych miejsc pracy".

Podkreślił, że ważne jest, by zrozumieć iż obecnie z innymi krajami, gospodarkami konkuruje się wiedzą, pomysłami, innowacjami, a nie surowcami, czy towarami, które każdy może wyprodukować.


pap, keb