Szef BOR: moi ludzie byli na lotnisku w Smoleńsku. Nie mam sobie nic do zarzucenia

Szef BOR: moi ludzie byli na lotnisku w Smoleńsku. Nie mam sobie nic do zarzucenia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zarówno podczas wizyty premiera, jak i podczas wizyty prezydenta w Katyniu na lotnisku w Smoleńsku na polskich polityków czekali funkcjonariusze BOR - przekonuje w rozmowie z "Rzeczpospolitą" szef BOR gen. Marian Janicki. Janicki zdecydowanie dementuje zeznania funkcjonariuszy BOR, którzy twierdzą, że na lotnisku nie czekał ani na premiera, ani na prezydenta żaden funkcjonariusz biura.
- Funkcjonariusze BOR znajdujący się w Katyniu o szczegółach katastrofy dowiedzieli się właśnie od swego kolegi z lotniska - przekonuje gen. Janicki. - W chwili obecnej nie mogę mówić o szczegółach, jednak zapewniam, iż złożymy w prokuraturze szczegółowe wyjaśnienia - dodaje. I zaznacza, że nie był jeszcze przesłuchiwany przez prokuraturę.

Pytany o to, czy wyjaśniał sprawę premierowi Donaldowi Tuskowi, Janicki tłumaczy, że rozmawiał o sprzecznych zeznaniach ze swoim bezpośrednim przełożonym szefem MSWiA. - Zna wszystkie działania i wszystko jest wyjaśnione. U premiera jeszcze nie byłem. Jeśli jednak sobie tego zażyczy, jestem do dyspozycji - zapewnia gen. Janicki.

Szef BOR wyjaśnia, że polscy funkcjonariusze nie kontrolowali samego lotniska Siewiernyj, ponieważ "nie ma takich procedur, które pozwalają funkcjonariuszom BOR kontrolować czy sprawdzać wojskowe lotniska poza granicami Polski". - Za zabezpieczenie lotniska odpowiada gospodarz. Podobnie jest w Polsce. To my sprawdzamy lotnisko wojskowe, na którym ląduje delegacja zagraniczna. My też jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo gości - tłumaczy. - Federalna Służba Ochrony (FSO) zabezpieczyła teren lotniska przed przylotem naszej delegacji. Wszystko było przygotowane i byłem tym bardzo miło zaskoczony. FSO zrobiła więcej niż powinna. Rosjanie wiedzieli, że funkcjonariusze BOR będą znajdowali się na lotnisku - dodaje.

Gen. Janicki zapewnia, że BOR "zrobił wszystko co do niego należało, albo nawet więcej". - Nie boję się. Nie mam sobie nic do zarzucenia - zapewnia pytany o ewentualną dymisję w przypadku wykrycia błędów w przygotowaniu wizyty.

"Rzeczpospolita", arb